Tomek pisze:Bynajmniej nie zaprzeczam istnienia tego rodzaju doświadczeń, jednynie twierdzę, że są one przygodnymi efektami praktyki. Nie zintegrowane jednak w szerszy kontekst życia praktykującego, mogą często przyczyniać się do alienowania pewnych obszarów doświadczenia, które (jak agresja lub seks) mogą być ‘na liście’ tych przejawów bycia człowiekiem, które rzekomo stoją na przeszkodzie w drodze do pełnego zrealizowania np. ideału współczujacego, niczym nieskalanego bodhisatvy ...
Ale w ten sposób można powiedzieć tylko wówczas, gdy założymy, że wraz z załamaniem i podjęciem terapii nastąpił koniec praktyki. Jeśli jednak spojrzy się na sprawę szerzej i włączy etap terapii do całości doświadczeń mistrza, to czyż nie nastąpiła owa pożądana integracja w szerszym kontekście życia praktykującego? Ok, z pomocą psychoterapii, ale Ty tak jakbyś chciał dodać: ‘na całe szczęście’. Coś mi się w takie przypadkowe szczęście mistrza buddyjskiego nie chce wierzyć. I w końcu, bądźmy szczerzy, uratował Nordstroma zen, psychoanalityk, czy przede wszystkim on siebie sam?
Łatwiej myślę o tej całej historii, gdy układam sobie ją w pewien całościowy proces zmierzający ku konkretnej przyszłości. Można zapytać przecież: po co Nordstrom pojawił się u psychoanalityka? Albo bardziej absurdalnie (z pozoru): po co doprowadził do totalnego załamania, co chciał w ten sposób osiągnąć? Ja wiem, wielu odpowie, że załamanie to jest coś, co samo się robi, albo nam robią, że to nie jest ‘narzędzie’ osiągania czegoś, lecz wielka klapa, ewidentna wpadka... No, ja tak jakoś bardziej ufam przyczynowości i celowości działania, poza tym, naprawdę wierzę, że wybrałam sobie rodziców.
pozdrawiam, gt
Ps. To już było moje ostatnie 'tak, ale' w sprawie mistrza
Tomek, sorry, no tak się złożyło, że na powierzchnię wypłynęły mi same wątpliwości