"Wątek przeniesiony z panelu Dharma przez bookera"
Niedawno wpadła mi w ręce książka Padmala de Silvy i Stanleya Rachmana ,,Nerwica natręctw”. Książka była wydana w wersji oryginalnej przez Oxford University Press a w tłumaczeniu polskim przez PWN. Tak więc wydały ją poważne wydawnictwa. W podrozdziale ,,Czynniki kulturowe” rozdziału ,,Występowanie i czynniki towarzyszące” czytamy:
,,Natręctwa spotyka się w różnych częściach świata i w różnych kulturach. Opisy natręctw są znane zarówno w krajach zachodu, jak i w Indiach, Hongkongu, na Tajwanie, w Egipcie i na Cejlonie. ... W bardzo starym tekście buddyjskim znaleziono ciekawą wzmiankę o pewnym mnichu, żyjącym współcześnie z Buddą, czyli dwa i pół tysiąca lat temu. Zachowanie owego mnicha można określić jedynie jako natrętne rytuały. Mnich ten, imieniem Sammundżani, cały dzień zamiatał klasztor miotłą. Japończyk Hakuin (1685-1768), jedna z głównych postaci odmiany buddyzmu zwanej zen, cierpiał w młodości z powodu uciążliwych natręctw, głównie pod postacią natrętnych wątpliwości.” W podobnym tonie autorzy książki wypowiadają się o wątpliwościach Marcina Lutra. Tak więc, to co w praktyce zen jest uważane za coś cennego – posiadanie wielkiego pytania (wielkiego wątpienia) zostało przez autorów książki zaliczone do kategorii choroby (nerwicy). Jak zatem widać, różnych (sprzecznych ze sobą) rzeczy można się dowiedzieć w zależności od tego jakie książki się czytuje.

Autorzy piszą: ,, Ważne jest jednak nie tyle samo występowanie natręctw, ile to, czy sprawiają one choremu cierpienie lub zakłócają jego życie.” Tak, z całą pewnością posiadanie wielkiego pytania zakłóca życie i powoduje cierpienie wynikające z braku odpowiedzi na to pytanie i utrzymujących się ciągłych wątpliwości. Ale jest też inny sposób patrzenia na to. Równie dobrze można powiedzieć, że posiadanie takiego głębokiego, fundamentalnego pytania dotyczącego dharmy czy też sensu ludzkiej egzystencji, nadaje ludzkiemu życiu pewien wyjątkowy, głęboki sens i że jest to właśnie objaw psychicznego zdrowia a nie choroby. Wszystko zależy od tego jaką definicję czy jaki model zdrowia psychicznego przyjmiemy za podstawę (jako punkt odniesienia) a to z kolei jest związane z przyjętym (akceptowanym) przez nas wizerunkiem ludzkiej istoty i jej szczęścia czyli z odpowiedzią na fundamentalne pytanie: czym naprawdę jest istota ludzka? Tak więc posiadanie takiego, nie dającego nam spokoju, związanego z dharmą czy też egzystencjalnego pytania, może być przez jednych uznane za natręctwo a przez innych właśnie za objaw zdrowienia, za bolesny objaw zdrowienia - dochodzenia do zdrowia w fundamentalnym sensie. W buddyźmie zen jest sporo opowieści o wielkim pytaniu czy nurtujących kogoś wielkich wątpliwościach w wyniku których uczeń dochodził do oświecenia. Można wręcz powiedzieć, że jest to specjalność zen. Tak było nie tylko w przypadku mistrza Hakuina ale również w przypadku wielu innych mistrzów. Na przykład koreański mistrz zen Kyong Ho, przez trzy miesiące, zamknięty w pokoju medytował (aż do oświecenia) nad konganem ,,Zanim osioł odszedł, koń już przyszedł. Co to znaczy?”, nie śpiąc przy tym ani chwili. Podobnie mistrz zen Mang Gong, po usłyszeniu pytania ,,Dziesięć tysięcy dharm powraca do Jednego. Dokąd powraca Jedno?” był tak poruszony, że nie był w stanie spać ani jeść tylko utrzymywał w swoim umyśle to pytanie, które nie opuszczało go nawet na chwilę. Nie oznacza to, że taka sytuacja jest jakąś normą w praktyce zen, w praktyce z konganami. Nie każdy praktykujący po otrzymaniu konganu staje się nim pochłonięty w takim stopniu jak mistrz Mang Gong. Wręcz należy to raczej do rzadkości. Swoją drogą, tego rodzaju sytuacje, jak w przypadku mistrzów Kyong Ho i Mang Gonga, nie zdarzają się moim zdaniem tylko w zen. Według mnie coś podobnego zdarza się również w badaniach naukowych, na przykład w matematyce. Zdarza się, że ktoś bardzo intensywnie pracuje nad jakimś problemem, nie wiedząc jak go rozwiązać, nie mając odpowiedniej metody, tylko po prostu utrzymując ten problem czy jakieś pytanie czy też jakąś wątpliwość (na przykład dotyczącą jakiegoś matematycznego problemu) przez długi czas w swoim umyśle i nagle nie wiadomo skąd pojawia się rozwiązanie, pojawia się właściwa odpowiedź. Wracając do kwestii nerwicy natręctw, na temat związków pomiędzy praktykami religijnymi a nerwicami wypowiadało się już sporo osób. Wypowiadał się Sigmund Freud, wypowiadał się Erich Fromm, psychoanalityk Fritz Hoevels i inni. Freud uważał religię za ogólnoludzką nerwicę natręctw. Fromm dzielił religie na autorytarne i humanistyczne. Do religii humanistycznych zaliczał buddyzm. Religijność autorytatywną uważał za rodzaj patologicznej inklinacji sadomasochistycznej. Dyskusje na ten temat są żywe do dziś, szczególnie na styku religia – ateizm. Sporo przykładów takich dyskusji można spotkać w internecie. Moim zdaniem tego rodzaju dyskusje są dobrym przykładem dowodzenia (dowodzenia w sensie 1) o którym dyskutowaliśmy w wątku
,,kwestia formalna: czym jest dowód”. Może przydałby się link pomiędzy tymi wątkami.

W tego typu dyskusjach różne strony zakładają różne wizje człowieka, jego cech, jego szczęścia. Nie uzgadniają wspólnego obszaru dyskusji – wspólnych definicji, tych samych wykładni poszczególnych terminów itd., zakładając milcząco, że chodzi o to samo to znaczy o człowieka, jego psychikę itp. Tylko pod terminem człowiek, psychika, duchowość rozumieją coś innego. Następnie, startując z tych różnych aksjomatyk, argumentują, czegoś dowodzą i jak nie trudno się domyśleć dochodzą do innych wniosków końcowych. Tak więc na przykład, ktoś może dojść do wniosku, że mistrz Hakuin cierpiał na nerwicę natręctw, bo nękające go wątpliwości na to by wskazywały a ktoś inny dojdzie do wniosku, że był to objaw prawidłowego rozwoju duchowego.
Pozdrawiam wszystkich ewentualnych uczestników tej dyskusji
