Siunjata i chrześcijaństwo

filozofia, psychologia i nauka w kontekście buddyzmu
Awatar użytkownika
jw
Senior User
Posty: 2151
Rejestracja: śr lip 30, 2003 22:46
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Tradycja Rogatego Buddy ;)
Kontakt:

Siunjata i chrześcijaństwo

Nieprzeczytany post autor: jw »

W nawiązaniu do wypowiedzi Miluszki cytującej słowa Dzogczen Ponlopa Rinpocze (pogrubione) w wątku "Duchowa przemoc w rodzinie" nasunęła się mała refleksja.
miluszka pisze:(...)bez nauk o braku ja (uwaga - podstawa buddyzmu) nie jesteśmy w stanie rozwinąć właściwego wspólczucia i właściwego postępowania. (...)
Zatem, by właściwie postępować i mieć odpowiednie wspólczucie potrzebny jest odpowiedni pogląd, który trudno nabyć będąc ateistą. Dla buddysty będzie to pogląd o pustce "ja", dla chrześcijanina może przekonanie o własnej znikomości wobec Boga?

Najlepiej byłoby przedstawić chrześcijanom doktrynę siunjaty i zapytać ich, czy o coś takiego chodzi im w ich praktyce religijnej. Ale dopóki to się nie stanie pozwolę sobie pogdybać ;)

Nie zamierzam twierdzić, że w chrześcijaństwie nie jest możliwe rozwinięcie współczucia i etycznego postępowania - przypusczam, że chyba każda religia czy system etyczny to umożliwiają. Podejrzewam jednak, że z powodu braku w chrześcijaństwie nauk o pustości "ja", współczucie będące wynikiem praktykowania "własnej znikomości wobec Boga", o której to praktyce wspomniałaś, niekoniecznie jest dokładnie tym współczuciem, o jakim mówi się w buddyzmie w ramach nauk związanych z bodhiczittą.

Jednym z elementów bodhiczitty (współczującej oświeconej postawy) jest pogłębianie zrozumienia nauk o pustej naturze wszelkich zjawisk (włącznie z pustością "ja") oraz rozwijanie wglądu w nią (szósta paramita: mądrość, pradżnia-paramita). Atiśa, mistrz ze szkoły Kadampa, zapytany o ostateczną naukę rzekł:
Atiśa pisze: Pustka, której sercem jest współczucie. To prawdziwe panaceum, najwspanialsze lekarstwo. Urzeczywistnienie pustki, natury zjawisk to lekarstwo na wszystkie negatywne emocje.
Patrul Rinpocze udzielił takiej nauki:
Patrul Rinpocze pisze: Kiedy (...) mamy wgląd w autentyczną rzeczywistość, pustkę wszystkich zjawisk, nasza bodhiczitta jest ostateczna.
Jakkolwiek właściwe postępowanie wynikające z urzeczywistnienia pustości "ja" i wszystkich zjawisk może na poziomie zewnętrznym nie różnić się od właściwego postępowania wynikającego z urzeczywistnienia "własnej znikomości wobec Boga", to podstawa, źródło obu tych właściwych etycznie postaw jest odmienne.

Przypuszczam, że tę właściwość miał na myśli Dzogczen Ponlop Rinpocze mówiąc, że "bez nauk o braku ja nie jesteśmy w stanie rozwinąć właściwego współczucia i właściwego postępowania." Wynikałoby z tego, że współczucie i etyczne postępowanie rozwinięte w ramach chrześcijańskiej ścieżki nie jest współczuciem i postępowaniem właściwym, w znaczeniu: opartym na urzeczywistnieniu pustości "ja".

Wydaje się, że potwierdzają to nauki innych mistrzów, np. Dalajlama powiedział:
XIV Dalajlama pisze: Praktykujący buddysta musi zaakceptować pustość jako ważną praktykę. Znam chrześcijańskich braci, którzy żywo interesują się buddyjską filozofią pustości. Myślę jednak, że jeśli uzna się pustość, to nie ma miejsca dla stwórcy czy absolutu. Pustość znaczy, że wszystko jest współzależne. Jeśli się przyjmie taki punkt widzenia, raczej trudno wyznawać ideę wiecznej duszy, absolutu czy Wszechmocnego Boga.

Yutang Lin napisał:
Yutang Lin pisze: Buddyzm może zostać sklasyfikowany jako ateistyczny jedynie w tym sensie, że z powodu braku właściwego odniesienia do ego, niemożliwe staje się usprawiedliwienie tożsamości Stwórcy. W rzeczywistości ostateczne pytanie nie dotyczy w buddyzmie istnienia czy nieistnienia Stwórcy, ponieważ chodzi tu raczej o to jak można w odpowiedni sposób odwołać się do jakiejkolwiek absolutnej, niezależnej tożsamości?
...a skoro tak, to w chrześcijaństwie nie ma miejsca na pustkę własnego "ja", dopóki nie znajdzie się również miejsce na pustkę "ja" Boga. Artystycznie ujął to StEd:
Edward Stachura - Fabula Rasa pisze: Potrzebujące Ja nie potrzebuje Boga-wskrzesiciela nie Ja. Ja potrzebuje wskrzeszenia Ja. Tylko takiego Boga potrzebuje i tylko po to, tylko w tym celu, tylko w tym interesie z nim handluje: "Ja w ciebie, Boże, wierzę z całych sił; ja do ciebie najżarliwiej modlę się; ja cię miłuję nad własne życie (a ty za to, kiedy umrę, moje życie kiedyś wskrzesisz; będę taki sam, ale inny, ale taki sam, ale dobry piękny czysty i będę żyć cały czas, cały czas, bez trosk, kłopotów, zmartwień, cierpień i z dala od tego strasznego padołu)". Oto jak myśli Ja, bo nie może inaczej. Ale ten Bóg, w którego wierzy Ja, jest tylko przedłużeniem Ja, jego autoprojekcją, w którą Ja wierzy, że jest czymś innym niż Ja. Bóg Ja to jest dalej Ja, to jest Ja idealne, Ja doskonałe, Ja boskie. Ale Ja to konflikt, to nieszczęście, to chaos, to wojna i Ja zdaje sobie niekiedy z teo sprawę i dlatego wymyśla przeciwieństwa w postaci przymiotników: idealny, doskonały, boski. Wystarczy podstawić pod Ja to, czym Ja jest (i z czego sobie niekiedy jednostronnie, częściowo, płytko zdaje sprawę), a więc: konflikt, nieszczęście, chaos, żeby zobaczyć, jak to tragicznie absurdalnie wygląda: konflikt idealny, nieszczęście doskonałe, chaos boski.

Ale Ja tego nie widzi. Nie widzi, że dwa to jeden. nie widzi, że Ja i nieJa, czyli on i jego Bóg - to jest to samo: mentalność przebierająca się w werbalność i przebierająca się w moralność, i przebierająca się, oczywiście, w niemoralność. Bo to, co mówi o sobie, że jest moralne, jest tak samo niemoralne jak to, co nigdy nie powie o sobie, że jest niemoralne, lecz zawsze o innych.

I tak to Ja handluje z Ja, a przedmiotem, podmiotem targów i przetargów jest, rzecz ciemna, też Ja. Bo czy da się handlować z prawdą, z wiecznością, z rzeczywistym, z nieznanym (nieważne, jak się to nazwie, żadna nazwa tego nie jest tym; każda nazwa, każde słowo jest niuchronnie literaturą, czyli nie tym)? Z nieznanym, rzecz jasna, nie da się handlować, w nieznane nie da się wierzyć ani nie wierzyć, nieznanego nie da się wyobrazić sobie ani bać siętego, ani to lubić, ani do tego zbliżać się, ani od tego oddalać się, do nieznanego nie można modlić się ani pisać wierszy, o nieznanym nie da się marzyć, śnić ani w ogóle przylepić do tego jakiejkolwiek myśli.

Nawet Willigis Jaeger, będący przedstawicielem radykalnej chrześcijańskiej awangardy, nie uważa, że należy urzeczywistnić pustość "ego", lecz mówi o jego poskromieniu i rozpoznaniu nowej boskiej tożsamości:
Willigis Jaeger - Fala jest morzem pisze: Mistyka nie chce usuwać ani zwalczać ego. Chce je poskromić i nadać mu właściwą rangę. Dlatego dąży do poznania, czym ono jest rzeczywiście. A jest centrum organizacyjnym dla personalnych struktur każdego indywidualnego człowieka. Takie centrum organizacyjne jest dla naszego życia niezbędne. Czyni nas ludźmi. To dla mistyki oczywiste. Ale mistyczne doświadczenie doprowadza człowieka do tego, że nie identyfikuje się już on z pierwszoplanowym ego i tym samym staje się otwarty na rzeczywistość, w której ego już nie dominuje.
(...)
Z pasją i lękiem bronimy swojego ego (...) Składa się ono z wyuczonych konstruktów. Jest tylko funkcjonalnym centrum, którego nasza właściwa istota używa jako instrumentu. Zginie wraz z naszą śmiercią. Pozostanie natomiast nasza prawdziwa boska tożsamość. Czy po śmierci zostanie zachowana indywidualna ciągłość, nie jest dla mnie ważne. To, co toczy się dalej, to boskie życie, które ani się nie rodzi, ani nie umiera. To jest moja prawdziwa tożsamość.
Skoro nawet awangardzie chrześcijan nie chodzi o rozpoznania pustości wszelkich tożsamości, tym bardziej główny nurt chrześcijaństwa (katolicyzm), nie dąży do rozpoznania pustości "ja". Oczywiście nie wyklucza to, że na gruncie chrześcijańskiej mistyki pustość "ja" (własnego i Boga) może zostać urzeczywistniona. Zapewne jest to możliwe, jednak nie posuwałbym się za daleko w przypisywaniu religii chrześcijańskiej tego kierunku, skoro ona sama tego nie zakłada :)
http://www.rogatybudda.pl
Wszystko, co napisałem powyżej wyraża wyłącznie moje prywatne opinie, chyba że zostało to WYRAŹNIE zaznaczone inaczej. Nikt nie musi się z nimi zgadzać.
Awatar użytkownika
chaon
Posty: 799
Rejestracja: czw wrz 06, 2007 00:36
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Soto Zen
Lokalizacja: Szczecin

Re: Siunjata i chrześcijaństwo

Nieprzeczytany post autor: chaon »

Zgadzam się, że w chrześcijaństwie nie ma miejsca na pustkę "ja".
Nie zgodzę się jednak, że bez pustki ja niemożliwe jest wytworzenie właściwego współczucia. Moim zdaniem - i stwierdzam to z przykrością - jeśli chodzi o współczucie i miłującą dobroć, to buddyści są jednak w tyle za chrześcijanami. Nie powstała jak na razie organizacja Czerwonego Koła Dharmy, w pomocy ludziom z krajów trzeciego świata albo tworzeniu organizacji charytatywnych też się buddyści nie wybijają.
Moim zdaniem wynika to z tego, że klasztory w buddyzmie są kontemplacyjne, a nie czynne, a nauki udzielane świeckim za często poświęcane są zawiłościom teologicznym i za mało jest kaznodziejstwa mającego odniesienie do realnego życia wyznawców - efektem tego jest np. zjawisko buddyzmu pogrzebowego w Japonii.
Można się produkować i produkować przez tysiąc stron o teoriach wynikania współczucia z pustki "ja", a i tak mniej to będzie warte niż jedna solidna książka o tym jak w swoim zwykłym świeckim życiu konkretnie praktykować współczucie.
Awatar użytkownika
jw
Senior User
Posty: 2151
Rejestracja: śr lip 30, 2003 22:46
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Tradycja Rogatego Buddy ;)
Kontakt:

Re: Siunjata i chrześcijaństwo

Nieprzeczytany post autor: jw »

chaon pisze: Nie zgodzę się jednak, że bez pustki ja niemożliwe jest wytworzenie właściwego współczucia.
Zdaje się, że nie do końca zrozumiałeś to, co zostało napisane. Cytuję:
jw pisze: Jakkolwiek właściwe postępowanie wynikające z urzeczywistnienia pustości "ja" i wszystkich zjawisk może na poziomie zewnętrznym nie różnić się od właściwego postępowania wynikającego z urzeczywistnienia "własnej znikomości wobec Boga", to podstawa, źródło obu tych właściwych etycznie postaw jest odmienne.

Przypuszczam, że tę właściwość miał na myśli Dzogczen Ponlop Rinpocze mówiąc, że "bez nauk o braku ja nie jesteśmy w stanie rozwinąć właściwego współczucia i właściwego postępowania." Wynikałoby z tego, że współczucie i etyczne postępowanie rozwinięte w ramach chrześcijańskiej ścieżki nie jest współczuciem i postępowaniem właściwym, w znaczeniu: opartym na urzeczywistnieniu pustości "ja".

Przy okazji, znalazłem ostatnio interesujący tekst, w którym przedstawione zostaje znaczenie tego fragmentu z Dhammapada:
Dhammapada pisze: Własne szczęście nie powinno być zaniedbywane
dla dobra innych, jakkolwiek wielkiego,
rozpoznawszy własne dobro dla siebie, człowiek
powinien się poświęcić własnemu dobru. (Dh 166)
Cały tekst pod linkiem:
http://www.mettanet.org/polish/Etyka.html

Pewne nawiązanie do tej idei występuje również w buddyzmie Diamentowej Drogi (a przecież jest to bodhisattwajana - ścieżka, na której rozwijanie współczucia jest jedną z głównych metod - sic!). Można znaleźć na początku tekstu każdej praktyki medytacyjnej, w którym przypomina się o rozwinięciu właściwej altruistycznej motywacji i jednocześnie nakłania do uświadomienia sobie własnej pozycji na drodze ku oświeceniu, następujące sformułowanie:
tekst praktyki medytacyjnej DD pisze: Uświadamiamy sobie, dlaczego pracujemy z umysłem. Oświecenie jest ponadczasową, najwyższą radością,
poza tym niewiele możemy zrobić dla innych, dopóki sami jesteśmy pomieszani lub cierpimy.
"Niewiele możemy zrobić dla innych" w tym znaczeniu, że większość naszych działań mających na celu pomoc innym stanowi głównie pomoc doraźną i niekoniecznie wiedzie do ostatecznego wyzwolenia z cierpienia, które jest nierozdzielnie związane z urzeczywistnieniem pustości "ja".

Zatem buddysta praktykujący współczucie postępując ścieżką bodhisattwy, dopóki nie urzeczywistni pustości "ja", praktykuje to samo niewłaściwe (w wyjaśnionym wyżej znaczeniu) współczucie, które praktykują chrześcijanie, hinduiści, ateiści itp... Tak więc w tym jakościowym aspekcie wszystkie niewyzwolone z iluzji "ja" istoty niczym się od siebie nie różnią. Nie ma w tym żadnej deprecjacji wysiłków czynionych przez kogokolwiek, by tymczasowo ulżyć innym w ich doczesnych cierpieniach.

chaon pisze: Można się produkować i produkować przez tysiąc stron o teoriach wynikania współczucia z pustki "ja", a i tak mniej to będzie warte niż jedna solidna książka o tym jak w swoim zwykłym świeckim życiu konkretnie praktykować współczucie.
To fakt. A i tak książka ta będzie mniej warta niż samo PRAKTYKOWANIE współczucia, choćby i nie wynikało ono z rozpoznania pustej natury "ja".

W buddyzmie po prostu dodaje się do tego inną perspektywę, która wykracza poza ramy pomocy tymczasowej - w obietnicy bodhisattwy chodzi przede wszystkim o ten ostateczny cel: uwolnienie się wszystkich istot od iluzji "ja". Bo tak naprawdę nie ma żadnego innego wyzwolenia z cierpienia. Inne sposoby wyzwalania się z cierpienia, mogą najwyżej służyć jako metody rozwijające altruizm i empatię, tym samym osłabiając nasze poczucie "ja". Mogą, ale nie muszą.
http://www.rogatybudda.pl
Wszystko, co napisałem powyżej wyraża wyłącznie moje prywatne opinie, chyba że zostało to WYRAŹNIE zaznaczone inaczej. Nikt nie musi się z nimi zgadzać.
Awatar użytkownika
atomuse
Posty: 2817
Rejestracja: pn maja 14, 2007 11:24
Płeć: kobieta
Tradycja: Bön, Kagyu

Re: Siunjata i chrześcijaństwo

Nieprzeczytany post autor: atomuse »

jw pisze:Podejrzewam jednak, że z powodu braku w chrześcijaństwie nauk o pustości "ja", współczucie będące wynikiem praktykowania "własnej znikomości wobec Boga", o której to praktyce wspomniałaś, niekoniecznie jest dokładnie tym współczuciem, o jakim mówi się w buddyzmie w ramach nauk związanych z bodhiczittą.
Moim zdaniem, wynikiem praktykowania w chrzescijanstwie "wlasnej znikomosci wobec Boga" jest pokora.
Awatar użytkownika
jw
Senior User
Posty: 2151
Rejestracja: śr lip 30, 2003 22:46
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Tradycja Rogatego Buddy ;)
Kontakt:

Re: Siunjata i chrześcijaństwo

Nieprzeczytany post autor: jw »

atomuse pisze:
jw pisze:Podejrzewam jednak, że z powodu braku w chrześcijaństwie nauk o pustości "ja", współczucie będące wynikiem praktykowania "własnej znikomości wobec Boga", o której to praktyce wspomniałaś, niekoniecznie jest dokładnie tym współczuciem, o jakim mówi się w buddyzmie w ramach nauk związanych z bodhiczittą.
Moim zdaniem, wynikiem praktykowania w chrzescijanstwie "wlasnej znikomosci wobec Boga" jest pokora.
Nie wiem co jest. Odniosłem się jedynie do tezy postawionej przez Miluszkę, że wynikiem tej praktyki jest rozwinięcie "właściwego postępowania" i nabycie "odpowiedniego wspólczucia". Dzięki za sprostowanie.
http://www.rogatybudda.pl
Wszystko, co napisałem powyżej wyraża wyłącznie moje prywatne opinie, chyba że zostało to WYRAŹNIE zaznaczone inaczej. Nikt nie musi się z nimi zgadzać.
Awatar użytkownika
jw
Senior User
Posty: 2151
Rejestracja: śr lip 30, 2003 22:46
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Tradycja Rogatego Buddy ;)
Kontakt:

Re: Siunjata i chrześcijaństwo

Nieprzeczytany post autor: jw »

chaon pisze:Moim zdaniem - i stwierdzam to z przykrością - jeśli chodzi o współczucie i miłującą dobroć, to buddyści są jednak w tyle za chrześcijanami.
W temacie fragment książki "Mnich i Lama" - Ojciec Robert Le Gall, Lama Dzigme Rinpocze, Frederic Lenoir:
Lama Dzigme Rinpocze pisze:To, co było przede wszystkim ważne dla wielkich duchownych mistrzów, to maksymalne rozwinięcie zdolności, dzięki którym będą w stanie pomóc znacznej liczbie osób w sposób pewny i naprawdę skuteczny. Nie chodziło o pomoc materialną, polepszającą warunki życia czy zdrowie, ale przede wszystkim o służenie im na drodze wewnętrznego rozwoju, usuwając korzeń wszelkich cierpień spotykanych w świecie uwarunkowanym: egotyzm i ignorancję.
http://www.rogatybudda.pl
Wszystko, co napisałem powyżej wyraża wyłącznie moje prywatne opinie, chyba że zostało to WYRAŹNIE zaznaczone inaczej. Nikt nie musi się z nimi zgadzać.
Awatar użytkownika
chaon
Posty: 799
Rejestracja: czw wrz 06, 2007 00:36
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Soto Zen
Lokalizacja: Szczecin

Re: Siunjata i chrześcijaństwo

Nieprzeczytany post autor: chaon »

Nie powiedziałbym że to pomoc w osiągnięciu Oświecenia, a nie pomoc doczesna dotycząca konkretnych problemów jest właśnie tą pewną i naprawdę skuteczną pomocą. To, że cokolwiek będzie po śmierci to tylko kwestia naszej wiary - może tak będzie, a może nie. Jeśli zaś pomożesz komuś wyjść z dołka czy to psychicznego czy finansowego, będzie to działaniem niezaprzeczalnym.
Zresztą nawet patrząc z perspektywy nauk buddyjskich, to jaką różnicę robi Janowi Kowalskiemu los Marii Nowak, która będzie jego kolejnym odrodzeniem kiedyśtam? Ta kobieta będzie miała inną osobowość, inne doświadczenia i nic z życia Jana nie będzie pamiętać. Z chwilą gdy skończy się życie Jana Kowalskiego, skończy się Twoja możliwość zrobienia czegokolwiek dla niego.
Awatar użytkownika
jw
Senior User
Posty: 2151
Rejestracja: śr lip 30, 2003 22:46
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Tradycja Rogatego Buddy ;)
Kontakt:

Re: Siunjata i chrześcijaństwo

Nieprzeczytany post autor: jw »

chaon pisze:Nie powiedziałbym że to pomoc w osiągnięciu Oświecenia, a nie pomoc doczesna dotycząca konkretnych problemów jest właśnie tą pewną i naprawdę skuteczną pomocą.
Wydaje się, że twoja perspektywa jest inna niż perspektywa buddyzmu (Buddy).
Ale nie musisz zgadzać się z każdym poglądem, jaki głosi buddyzm. Masz pełne prawo mieć inne zdanie i głosić swoje własne przekonania :)
chaon pisze:Jeśli zaś pomożesz komuś wyjść z dołka czy to psychicznego czy finansowego, będzie to działaniem niezaprzeczalnym.
Zgadza się.

chaon pisze:Zresztą nawet patrząc z perspektywy nauk buddyjskich, to jaką różnicę robi Janowi Kowalskiemu los Marii Nowak, która będzie jego kolejnym odrodzeniem kiedyśtam? Ta kobieta będzie miała inną osobowość, inne doświadczenia i nic z życia Jana nie będzie pamiętać.
To jest kwestia pewnej wrażliwości. Jeśli życzysz światu i każdej istocie wszystko to, co jest najlepsze, wówczas nie ma znaczenia fakt, że twoje przyszłe odrodzenia nie będą już tobą, takim jakim jesteś teraz :)

chaon pisze:Z chwilą gdy skończy się życie Jana Kowalskiego, skończy się Twoja możliwość zrobienia czegokolwiek dla niego.
Zgadza się: już mu nie pomożesz na planie egzystencji, na którym był Janem Kowalskim. Aczkolwiek w buddyzmie uważa się, że nawet zmarłym można pomóc, niekiedy nawet skuteczniej niż za życia :)
http://www.rogatybudda.pl
Wszystko, co napisałem powyżej wyraża wyłącznie moje prywatne opinie, chyba że zostało to WYRAŹNIE zaznaczone inaczej. Nikt nie musi się z nimi zgadzać.
Awatar użytkownika
jw
Senior User
Posty: 2151
Rejestracja: śr lip 30, 2003 22:46
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Tradycja Rogatego Buddy ;)
Kontakt:

Re: Siunjata i chrześcijaństwo

Nieprzeczytany post autor: jw »

atomuse pisze: Moim zdaniem, wynikiem praktykowania w chrzescijanstwie "wlasnej znikomosci wobec Boga" jest pokora.
Wracając do pokory. Znalazłem kilka słów na ten temat autorstwa ks. Dziewieckiego, dobrego znajomego buddystów ;)
ks. Dziewiecki pisze:Na czym w takim razie polega dobrze rozumiana pokora? Otóż człowiek pokorny to ktoś, kto uznaje całą prawdę o sobie. Taki człowiek wie, że życie, godność, łaskę zbawienia, wolność i zdolność do miłości, że wszystko to otrzymał zupełnie za darmo, bez najmniejszej nawet zasługi ze swej strony.
Zdaje się, że z buddyjskiego punktu widzenia przeczy to prawu przyczynowości. Ktoś tutaj zwrócił uwagę, że ateistystyczne, materialistyczne systemy idei są pewnym rodzajem nihilizmu, ponieważ prawo przyczynowości zostaje zerwane w nich w momencie śmierci. Z powyższej wypowiedzi ks. Dziewieckiego wynikałoby, że w chrześcijaństwie prawo przyczynowości również zostaje naruszone, tyle że dokładnie "od drugiej strony kijka" niż u ateistów nie wierzących w życie po śmierci.

Budda rzekł:
Budda pisze: Wszystkie żyjące istoty są właścicielami swoich działań, spadkobiercami swoich działań, zrodzone ze swoich działań, powiązane ze swoimi działaniami i żyją zależnie od swoich działań. Cokolwiek zrobią — dobrego lub złego — będą tego spadkobiercą.

Matthieu Ricard w książce "Nieskończoność w jednej dłoni" w rozdziale "Działania, które nas kształtują" stwierdza:
Matthieu Ricard pisze: Etymologicznie karma znaczy “działanie”. To, co robimy, mówimy i myślimy, ma nie tylko znaczenie moralne, ale również kształtuje nas samych i modeluje nasz świat. Nasza ocena świata wynika z całości doświadczeń przeżywanych od niepamiętnych czasów przez naszą świadomość. Z kolei ta świadomość jest warunkowana naszą budową fizyczną, budową naszego mózgu oraz systemu nerwowego. Poza tym odnajdujemy w pojęciu karmy wzajemną przyczynowość.

(...)

Karma nie jest fatalizmem, lecz odbiciem przyczynowości, która implikuje nie tylko nasze czyny, lecz także intencje, które je wywołują. Kiedy pewna liczba przyczyn i warunków spotyka się, to ich rezultat nie jest przypadkowy, jednak wolna wola pozwala nam wpłynąć na bieg rzeczy. Nigdy więc nie jesteśmy więźniami absolutnego determinizmu, w którym przeszłość i przyszłość tworzą jednolity blok. Wolna wola pozwala na kreatywność, będąc stale obecną w naszym doświadczeniu życia. Anguttara Nikaya przytacza następujące słowa Buddy:


“Moje czyny są moim dziełem,
Moje czyny są moim dziedzictwem,
Moje czyny są matrycą, która mnie kształtuje,
Moje czyny są moim schronieniem”.


Karma bardziej niż konieczność przypomina potencjał, kartę kredytową lub dług. Można ją uważać za naturalne prawo, które daje świadomości możliwość ingerencji. Według tego prawa pozytywna myśl lub czyn prowadzi do szczęścia, a negatywna myśl lub czyn – do cierpienia.

(...)

Jesteśmy rezultatem olbrzymiej liczby dobrowolnie podejmowanych decyzji, nawet jeśli czasem ciężko jest wyzwolić się spod wpływu karmicznych tendencji. Owo wyzwolenie się jest właśnie celem wewnętrznej pracy. To, czym się staniemy, zależy zatem od użytku, jaki zrobimy z naszej wolności. Nie ma przypadkowych czynów; każdy czyn poprzedzony jest intencją. Pojęcie odpowiedzialności moralnej jest zatem łatwe do zrozumienia: jak już zauważyłem na początku naszych rozmów, nie ma Dobra ani Zła, lecz tylko dobre
i złe skutki wywoływane przez nasze myśli i czyny. Jesteśmy odpowiedzialni za nasze życie tak, jak architekt (intencja) i murarz (czyn) odpowiadają za jakość domu.

(...)

Nikt nie wystawia rachunku za nasze czyny, lecz wszystkie one są ważne. Szczęście i cierpienie są rezultatem całokształtu naszych myśli, słów i czynów, które wydarzyły się w tym Wszechświecie lub w innym, w tym życiu lub w poprzednich. Jest to kompleksowa całość współzależnych czynników, którą, dzięki naszej wolnej woli, możemy w każdej chwili modyfikować. Prawo karmy mówi, że jeżeli nie zainterweniujemy, to wszystkie popełnione czyny niechybnie doprowadzą do odpowiednich rezultatów. Jeśli rzucisz na wiatr garść ziaren, z których jedna połowa będzie ziarnami trujących roślin, a druga ziarnami kwiatów i leczniczych ziół i jeśli nie zainterweniujesz po tym, jak ziarna opuszczą twoją dłoń, to na zebrane plony w jednej połowie złożą się tojad, cykuta i inne toksyczne rośliny, a w drugiej połowie niezapominajki, róże i rośliny lecznicze. Często cytowane w buddyzmie zdanie mówi: “Jeśli chcesz wiedzieć, jaki byłeś, spójrz na to, jaki jesteś teraz; jeśli chcesz wiedzieć, jaki się staniesz, spójrz na to, jaki jesteś teraz”.

(...)

Istnieje pewna ciągłość, która pozwala mówić, że to właśnie “ja” doświadczam konsekwencji moich czynów, ale nie chodzi tu wcale o ciągłość realnego i niezmiennego bytu. Ciągłość, o której mówię, opiera się tylko na strumieniu moich czynów tworzących w naturalny sposób pewien łańcuch oraz na ciągłości świadomości. Pojęcie strumienia oznacza nieustanną zmianę, a to wyklucza każdą ideę czegoś niezmiennego, co mogłoby zagnieździć się w tej ruchliwości. Takie wyobrażenie jest podobne do iluzji doświadczanej przez osobę, która ogląda rzekę z daleka i nie widzi, że woda w niej nieustannie płynie.

(...)

Ja, czyli osoba, która posiada karmę, choć nie mam absolutnej egzystencji, to posiadam egzystencję relatywną, której nie można zaprzeczać. Karma odpowiada strumieniowi zjawisk podtrzymujących przez pewien czas poszczególne związki i zdolnych do pełnienia określonej funkcji. Jednak każde zjawisko z tego strumienia jest całkowicie nietrwałe i niemożliwe jest połączenie pojęcia “ja” z efemerycznym wydarzeniem (na przykład z ulotną cząstką). Tak jak istnienie “ja”, osoby, tak istnienie karmy jest czysto konwencjonalne, nigdy nie jest obiektywne. Jeden z ojców cybernetyki, Norbert Wiener, w poetycki sposób wyraża bardzo podobną ideę: “Jesteśmy tylko zawirowaniami w rzece, która płynie bez końca. Nie jesteśmy substancją, która trwa, lecz szlakami, które się utrwalają”.
http://www.rogatybudda.pl
Wszystko, co napisałem powyżej wyraża wyłącznie moje prywatne opinie, chyba że zostało to WYRAŹNIE zaznaczone inaczej. Nikt nie musi się z nimi zgadzać.
Awatar użytkownika
airavana
Posty: 482
Rejestracja: pn paź 20, 2008 08:51
Kontakt:

Re: Siunjata i chrześcijaństwo

Nieprzeczytany post autor: airavana »

jw pisze:Z powyższej wypowiedzi ks. Dziewieckiego wynikałoby, że w chrześcijaństwie prawo przyczynowości również zostaje naruszone, tyle że dokładnie "od drugiej strony kijka" niż u ateistów nie wierzących w życie po śmierci.
Byłoby tak gdyby ta nauka nie była wyrwana z szerszego kontekstu katolicyzmu. Podobnie można zacytować całe mnóstwo wypowiedzi nauczycieli buddyjskich mówiących, że wszyscy już jesteśmy buddami :) Jesteśmy? Kto się zgłasza? ;) :)
Kluczowe, jak sądzę, dla wyjaśnienia tej kwestii jest zauważenie, że konieczne jest faktyczne przyjęcie tej prawdy (że to wszystko masz za darmo). Cała trudność (w/g katolicyzmu) polega na tym, by człowiek tę prawdę faktycznie przyjął. Wówczas, cokolwiek będzie robił, będzie dobre, bo będzie działał, jak to się ujmuje, w Bogu.
Praktykujący w buddyjskiej szkole Czystej Krainy również słyszy nauki, że jedno, faktycznie szczere, wypowiedzenie imienia Buddy niweluje złą karmę nagromadzoną w ciągu eonów. Gdy naukę tą wyjmie się z szerszego kontekstu, to również można uznać, że narusza się tu prawo przyczyny i skutku. Cała trudność polega tymczasem na tym, by faktycznie szczerze Imię wyrecytować = nabrać rzeczywistego i całkowitego zaufania do nauk.
Awatar użytkownika
jw
Senior User
Posty: 2151
Rejestracja: śr lip 30, 2003 22:46
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Tradycja Rogatego Buddy ;)
Kontakt:

Re: Siunjata i chrześcijaństwo

Nieprzeczytany post autor: jw »

airavana pisze: Byłoby tak gdyby ta nauka nie była wyrwana z szerszego kontekstu katolicyzmu. Podobnie można zacytować całe mnóstwo wypowiedzi nauczycieli buddyjskich mówiących, że wszyscy już jesteśmy buddami :)
Na poziomie absolutnym tak ponoć właśnie jest :) Zdaje się, że na tym poziomie trudno też mówić o jakiejś przyczynowości... Jak mawiają ci nauczyciele twierdzący, że wszyscy już jesteśmy buddami: zjawiska wydarzają się spontanicznie, są swobodną manifestacją przejrzystości umysłu. Urzeczywistnianie oświecenia odbywa się w ramach przyczynowości, lecz już urzeczywistnienie tego stanu całkowicie tą przyczynowość przekracza.

Natomiast na poziomie względnym twierdzenie, że "wszyscy już jesteśmy buddami" jest pewną metodą, mającą skłonić praktykującego do utożsamiania się z własną naturą buddy, w której już są zawarte i w pełni rozwinięte wszystkie paramity. Jest to więc pewien zręczny środek, sposób niejako zachęcający do doskonalenia się w praktykowaniu wyzwalających działań (paramit). Osoba utrzymująca ten pogląd stara zachowywać się jak doskonały budda, chociaż ma świadomość tego, że jeszcze tego stanu nie urzeczywistniła. Nie ma potrzeby by wierzyła, że jest już buddą - wydaje się, że taka wiara byłaby czymś niewłaściwym i prowadzącym do błędów w praktyce rozwijania paramit.
http://www.rogatybudda.pl
Wszystko, co napisałem powyżej wyraża wyłącznie moje prywatne opinie, chyba że zostało to WYRAŹNIE zaznaczone inaczej. Nikt nie musi się z nimi zgadzać.
Awatar użytkownika
airavana
Posty: 482
Rejestracja: pn paź 20, 2008 08:51
Kontakt:

Re: Siunjata i chrześcijaństwo

Nieprzeczytany post autor: airavana »

Nie polemizuję z tym :) Chodziło mi o to, że bywają nauki, które pozbawione szerszego kontekstu kompletnie tracą sens :)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ateneum - rozważania”