Witam,
ostatnio wedrujac po Virtual Sangha of Kwan Um trafilem na ciekawy i nieznany dla mnie kompletnie, watek dotyczacy Mistrza Seung Sahna, a mianowicie jego zwiazkow z kobietami
(szczegoly za Wikipedia: http://en.wikipedia.org/wiki/Seung_Sahn#Criticisms ).
W skrocie - w pewnym okresie swojego zycia (wyszlo to na jaw w 1988 wg Wikipedii) Mistrz byl zaangazowany w dlugotrwale (?) relacje o charakterze seksualnym z niektorymi ze swoich uczennic. Przyznam szczerze, ze informacja ta mnie nieco zmartwila, bo dotychczas raczej mialem wyidelizowana wizje szkoly i samego Mistrza.
Zastanawialem sie nad tym (bo lekko naruszylo to porzadek mojej praktyki) - i wiadomo - nie ma co za duzo myslec, bo do niczego sie nie dojdzie. Natomiast, mimo wszystko, chcialem jakos to zinterpretowac i wyjasnic postepowanie Mistrza:
1) Mistrz mogl popelnic blad, tak jak kazdy z nas je popelnia. Jesli jednak relacje te byly 1. dlugotrwale oraz 2. z wieloma kobietami, to wytlumaczenie takie odpada, bo blad powinien byc naprawiony natychmiast. To wytlumaczenie odpada.
2) Mistrz robil to dla dobra istot (lub sangi). Prawdopodobnie bedzie to poza moim (i naszym?) rozumiemiem, ale jak sie to ma np. do wskazan? Wskaznia mozna lamac, gdy jest to uzasadnione (wspolne dzialanie?). Ale czy osoba o tak wysokim poziomie rozwoju duchowego jak Mistrz Seung faktycznie musiala stosowac takie srodki?
Prawdziwej odpowiedzi, oczywiscie, nigdy nie poznamy, ale jestem ciekaw, jakie macie zdanie w tej sprawie.
W pierwszym momencie sytuacja cala skojarzyla mi sie z roznymi sektami (nie-buddyjskimi), gdzie przewodnicy tych grup wykorzystywali seksualnie swoich podopiecznych, co zwykle dyskwalifikowalo ich etycznie etc. W Kwan Umie (wiem wiem, tez sekta ), co prawda, relacje te nie mialy znamion wykorzystywania, ale jakis tam niesmak, czy tez watpliwosci pozostaja.
No i coz robic? Nadal bede praktykowal, bo wyboru specjalnie nie ma, ale cos sie tam jednak zmienilo we mnie
W skrocie - w pewnym okresie swojego zycia (wyszlo to na jaw w 1988 wg Wikipedii) Mistrz byl zaangazowany w dlugotrwale (?) relacje o charakterze seksualnym z niektorymi ze swoich uczennic. Przyznam szczerze, ze informacja ta mnie nieco zmartwila, bo dotychczas raczej mialem wyidelizowana wizje szkoly i samego Mistrz
Cześć Arcticus,
Na wiki jest niezbyt precyzyjna informacja. O ile wiem, mówi się o związkach z dwiema uczennicami. Czy jesteś członkiem Sanghi? Jeśli tak, to zarejestruj się na www.kwanumsangha.org , tam wywiązała się bardzo ciekawa dyskusja na ten temat (po angielsku), którą zainicjował nasz booker
Jesli przyjrzysz się całemu życiu Seung Sahna, zobaczysz, że on nigdy nie chciał nic dla siebie. Jego całe życie to było propagowanie zen na zachodzie, czasem nawet na chama Będąc ciężko schorowanym człowiekiem (cukrzyca, serce, wątroba) wciąż pozostawał w ruchu, wciąż dawał mowy, prowadził ymjj i nauczał "tylko nie wiem". Dlatego ja nie wierzę, że Seung Sahn chciał tych związków dla siebie. Ale ktoś zwrócił mi uwagę: w kontekście tej styuacji, jedni albo idealizują Seung Sahna jako wszechwiedzącego, inni sprowadzają sytuację do wykorzystywania seksualnego. Natomiast dość sensowne wytłumaczenie jest takie, że, o ile w jego działaniu nigdy nie było ja-mnie-moje, to nie zawsze musiał robić dla innych, to co było na 100% właściwe. Jako człowiek, mógł zwyczajnie się pomylić. Sam z resztą potem przyznał się do błędu, przeprosił za tą sytuację i włożył ogromny wysiłek w uporządkowanie szkoły po tej aferze.
Jeśli nie miał "ja-mnie-moje" to robił to dla innych i był pewnie w tym jakiś cel. Może do błędu się przyznał, także dla innych, choć może sam uważał, że błędu nie popełnił (bo te kontakty seksualne po coś jednak były), ale będzie to korzystne dla wszystkich jak się do błędu przyzna. Jego życie jest najlepszym dowodem na to, że dla siebie nic nie robił, zawsze dla innych. Więc nawet jeśli to był błąd, to jestem spokojny, bo wiem, że tak naprawdę, żadne niegodziwe, krzywdzące działania, żadna demoralizacja nie miała w tej szkole miejsca. A jeśli chodzi o wskazania, to trzeba umieć rozpoznać kiedy utrzymanie wskazania jest właściwe, a kiedy jego złamanie będzie właściwe.
Intraneus pisze:może pukał je, bo one tego chciały, a on w sumie to nie, ale jak już ktoś prosi, to czemu nie, skoro dobry bodhisattva?
To takie niepojęte?
Pzdr
Piotr
To idealizowanie. Z Twojej strony.
Co jeszcze? Chodził po wodzie i przemieniał wode w wino?
A dlaczego poprostu nie przyznać, że facet miał swoje biologiczne potrzeby jak każdy? To aż takie złe wg buddyzmu? Uwłacza to jego oświeceniu, że miał jakiekolwiek potrzeby? Sorki, ale dla mnie takie teksty o tym, że miał se kochanki, bo robił to dla nich, to albo chory idealizm albo zwykła obłuda.
Oświecony był, więc pożądania nie mogły mieć na niego wpływu. Zrobił to po coś, nie wiadomo poco, ale wiadomo, że nic złego się nie stało. To nie jest idealizowanie, ale nie ma co sprowadzać mistrza zen do człowieka który ślepo goni za swoimi pożądaniami.
Intraneus pisze:A dlaczego poprostu nie przyznać, że facet miał swoje biologiczne potrzeby jak każdy?
LordD pisze: nie ma co sprowadzać mistrza zen do człowieka który ślepo goni za swoimi pożądaniam
Właśnie o to mi chodzi. Seks nie jest jednak potrzębą biologiczną tego rodzaju co oddychanie, czy jedzenie. Seung Sahn nauczał, że wskazania są czasem otwarte, ale nie można ich łamać ze względu na własne potrzeby.
Ale opinię Intraneusa podziela wiele mądrzejszych ode mnie osób, w tym nauczycieli w Kwan Um. Z resztą, jak już pisałem w innych miejscach, ja jakoś nie czuję powagi tej starej afery - za wiele w niej niewiadomych, których nigdy nie poznam, żeby obciążać się silną opinią na ten temat. Wolę zająć się tym, co jest teraz.
no właśnie Intraneus, dlaczego nie przyznać, że miał swoje biologiczne potrzeby? (Pomijając fakt, że zwyczajnie nie wiemy czy miał te potrzby czy nie)
Dlaczego to takie istotne czy puknął czy nie?
Dlatego, że później ludzie to oceniali i wydawali osądy. To było zbyt sprzeczne z systemem wartości do którego jesteśmy przywiązani. I dlatego jego działanie w tym konkretnym przypadku przyniosło więcej szkody niż pożytku. I dlatego przeprosił i odbył ceremonię skruchy. O ile to wszystko jest prawda, bo mnie przy tym nie było i powtarzam tylko plotki.
ja słyszałam taką wersję - ale to jak mówię - tylko plotki. Nie wiem jak było naprawdę.
Dla mnie liczy się nauczanie DSSNima i to, jak podążanie za tym nauczaniem zmienia moje życie (i życie moich bliskich).
Ta sytuacja niesie jedną bardzo cenną naukę. To nie jest tak - osiągnę oświecenie i będę w raju. Po oświeceniu jest się nadal człowiekiem - nie żadną nadistotą. Ludzie popełniają błędy.
Na ostatniej Mowie Dharmy PSNim Piorowski mówił o książce, w której w jednej części były opisane doświadczenia ludzi związane z oświeceniem. W drugiej zaś - co się z tymi ludźmi działo, po osiągnięciu oświecenia. Przykro mi nie pamiętam tytułu tej książki.
"Oświecenie nie jest kresem drogi - jest początkiem". SSN Bon Shim.
Jżeli dobrze rozumiem, to one nie były wykorzystywane seksualnie przez niego tylko po prostu utrzymywali stosunki tak? Jeżeli tak jest czyli nic nam do tego z kim on sypiał. Jeżeli Seung Sahn to robił dla nich to pewnie był to uzasadniony powód aby złamać wskazania. Jeżeli to zrobił dla siebie to taka karma i już. Tak jak słusznie przytoczyła Monaszi. "Oświecenie nie jest kresem drogi - jest początkiem". Nawet największy mistrz zen ma prawo nie być idealny. Jeżeli nawet w pewnym momencie życia jego ego miało chwilę triumfu to jednak lepiej skupić sie na pozostałych 99% kiedy tak nie było i Seung Sahn wszystko co robił, robił dla innych. Poza tym pewien wielki mistrz innej tradycji kiedyś powiedział "Kto jest bez grzechu niech pierwszy rzuci kamieniem".
takie przynajmniej mam zdanie.
Pozdrawiam,
Tomek
Jestem właścicielem mojej kammy, spadkobiercą mojej kammy, zrodzony z mojej kammy, związany z moją kammą, istnieję wspierany przez moją kammę. Jakąkolwiek kammę stworzę, czy dobrą czy złą, będę jej spadkobiercą.
monaszi pisze:Dla mnie liczy się nauczanie DSSNima i to, jak podążanie za tym nauczaniem zmienia moje życie (i życie moich bliskich).
Nawet te "lepsze" 99% jego życia to nie jest temat na którym się warto skupiać, chyba że ktoś szuka sobie wzoru do naśladowania, czy jakiegoś idola ale zdaje mi się, że w zen nie o to chodzi
Mysle, ze to, czy Mistrz Seung Sahn popelnil czyn bodhisatwy czy biologiczne przestepstwo, zalezy od tego, czy mial zwiazek z ta kobieta przed, podczas czy po swoim 100-dniowym odosobnieniu.
Co prawda pan Stachura ani z zenem nie związany, ani z samym buddyzmem, ale może posłuchacie co on miał do powiedzenia na temat seksu, bo w istocie dziwie się dlaczego romans mistrza buddyjskiego miałby być tak negatywnie nacechowany, a już najbardziej śmieszą mnie wypowiedzi na temat tego jak ma wyglądać i jak powinien zachowywać się umysł oświecony. Swoją drogą już nie pierwszy raz spotykam się z aferą seksualną w roli głównej z mistrzem duchowym w umysłach jego uczniów. Czy seks nie może być po prostu seksem, czy zawsze trzeba go uświęcać lub potępiać?
A oto tekst:
- Co to jest seks, akt seksualny? Dlaczego to jest takie ...absorbujące?
- Dla ciebie akt seksualny jest wyspą, na którą uciekasz przed samym sobą.
- Co znaczy to obrazowe porównanie?
- Akt seksualny jest przeżyciem tak intensywnym, tak organicznym, że twoja świadomość zatraca się w nim zupełnie. Zatraca się doszczętnie. Tak, że cię wtedy nie ma. Nie ma twojej świadomości, a kiedy nie ma twojej świadomości, nie ma ciebie, a kiedy nie ma ciebie, nie ma konfliktów, nie ma lęku, nie ma udręki, nie ma żadnych cierpień psychicznych.
Lecz tobie, który więdniesz, który usychasz w czasie, który konasz w czasie jak w łożu boleści przedłużającej się w nieskończoność choroby - jakże musi wydawać się krótki ten pozaczasowy moment uniesienia, prawdziwego, pozaświadomego bycia.
- To dziwne, to bardzo dziwne. Dlaczego zatem mnie - który jestem tym, kim jestem (faktem czy nie, nic już nie wiem, ale na pewno jestem tym, kim jestem) i który na pewno chcę być tym, kim jestem - tak potężnie, tak niekiedy nieodparcie pociąga coś, gdzie zatracam się, gdzie mnie nie ma?
- Na pewno jesteś tym, kim jesteś. Jesteś swoim Ja. Jesteś Ja, którym jesteś. Jesteś naszpikowany sprzecznościami. Twoja istota to wręcz istota sprzeczności. Na pewno chcesz być tym, kim na pewno jesteś, ale oto jednocześnie bywasz niekiedy dla siebie nie do zniesienia. Wtedy przed sobą uciekasz. Między innymi do aktu seksualnego. Dlatego akt seksualny w twoim wykonaniu nie jest aktem naturalnym ze swoim naturalnym pięknem seksualnym, lecz jedynie jedną z niezliczonych form ucieczki przed sobą.
Całe twoje życie jest bezustanną ucieczką przed śmiercią, do której wszakże, cokolwiek byś nie czynił, nieubłaganie, nieodwracalnie, nieodwołalnie zbliżasz się. Całe twoje życie jest bezustanną ucieczką od siebie do siebie, bo nie możesz uciec gdzie indziej. Wydaje ci się na pewno, że jesteś obecny w kulminacyjnym momencie aktu seksualnego. Tak nie jest. To tylko wydaje ci się (jak wszystko inne). Ciebie nie ma podczas apogeum, podczas zenitu aktu seksualnego. Jest ciało. Tylko ono. Aż ono. Dlatego ten akt jest tak żywy, żywotny, życiodajny. Bo kiedy ty umierasz, tryska życie.
I to dlatego, kiedy opuszczasz wyspę nieobecności - zanurzając się na powrót w mętne, cuchnące wody niezgłębionej, nieznurkowanej do dna świadomości - jesteś jakiś przygnębiony, otępiały, zgaszony, smutny.
I nie wiesz dlaczego.
- Przepraszam z góry za pytanie, które chciałbym teraz postawić...
- Poza tobą nie ma tu kogoś, kogo można by za cokolwiek przepraszać. Więc pytaj lub nie pytaj.
- Hm. To może zapytam o to przy jakiejś innej sposobności. Pytanie jest właściwie z rodzaju ciekawskich, nie zaś ciekawych. W tej chwili to sobie uświadomiłem.
- Wielką, największą jest rzeczą uświadomić sobie świadomość, całą świadomość. Nie ma poza tą rzeczą, przed tą rzeczą nic prawdziwie cudotwórczego.
Ale czekaj. Twoje poprzednie pytanie było o seksie. Chciałeś może zapytać o mniej więcej coś takiego, czy w rozumieniu jest miejsce na seks?
- Zostałem przyparty do muru. Tak. O mniej więcej coś takiego chciałem zapytać.
- Posłuchaj. W rozumieniu jest takie miejsce i na taki seks, że wszystkie twoje najśmielsze, najbardziej erotycznie wybujałe sny nie mogą nawet porównać się z tym.
Kerth pisze:w istocie dziwie się dlaczego romans mistrza buddyjskiego miałby być tak negatywnie nacechowany, a już najbardziej śmieszą mnie wypowiedzi na temat tego jak ma wyglądać i jak powinien zachowywać się umysł oświecony. Swoją drogą już nie pierwszy raz spotykam się z aferą seksualną w roli głównej z mistrzem duchowym w umysłach jego uczniów. Czy seks nie może być po prostu seksem, czy zawsze trzeba go uświęcać lub potępiać?
problem leży w tym, że ten mistrz slubował/przysięgał że tego nie zrobi i dlatego ludzie sie "martwią", że może sprzeniewierzył się swoim zasadom. Jakby chodziło o to, ze miął nie palic papierosów, a palił dwie paczki dziennie to by było tak samo. Nie chodzi o to, że tu chodzi o seks.
Jestem właścicielem mojej kammy, spadkobiercą mojej kammy, zrodzony z mojej kammy, związany z moją kammą, istnieję wspierany przez moją kammę. Jakąkolwiek kammę stworzę, czy dobrą czy złą, będę jej spadkobiercą.
Poza tym w naszych standardach etycznych, związek z kimś takim jak nauczyciel duchowy, szef itd jest zawsze podejrzany ze względu na to, że strony związku nie są równorzędne.
Tylko umysł wymyśla jakieś zasady, dlatego jest sztywny, uwięziony w schemacie tak i nie, czyli zawsze siebie. Człowiek mówi, że jest wolny od seksu lub papierosów, lecz tym samym sam nakłada na siebie nowe jarzmo, teraz będzie zależny od nie uprawiania seksu, lub nie palenia papierosów i tym samym na jedno wychodzi. Przysięganie, obiecywanie czy dyscyplinowanie stwarzają identyczne konflikty.
iwanxxx pisze:Poza tym w naszych standardach etycznych, związek z kimś takim jak nauczyciel duchowy, szef itd jest zawsze podejrzany ze względu na to, że strony związku nie są równorzędne.
Nie są równorzędne tylko w umyśle tego co stwarza ucznia i nauczyciela, kto wartościuje.
Kerth pisze:Tylko umysł wymyśla jakieś zasady, dlatego jest sztywny, uwięziony w schemacie tak i nie, czyli zawsze siebie. Człowiek mówi, że jest wolny od seksu lub papierosów, lecz tym samym sam nakłada na siebie nowe jarzmo, teraz będzie zależny od nie uprawiania seksu, lub nie palenia papierosów i tym samym na jedno wychodzi.
Na tej samej zasadzie możesz powiedzieć, że np. regularna praktyka to również nakładanie na siebie jarzma, bo przecież nawet po okresach ogromnego zapału w końcu przychodzi ten dzień, kiedy się nie chce, kiedy trzeba się najzwyklej w świecie zmusić do klapnięcia na poduszkę i potem mocno walczyć, żeby chęć wstania nie wygrała.
Szukaj swobody, a staniesz się niewolnikiem swoich pragnień.
Szukaj dyscypliny, a znajdziesz wolność.
-- Frank Herbert, Diuna: Kapitularz
iwanxxx pisze:Poza tym w naszych standardach etycznych, związek z kimś takim jak nauczyciel duchowy, szef itd jest zawsze podejrzany ze względu na to, że strony związku nie są równorzędne.
Nie są równorzędne tylko w umyśle tego co stwarza ucznia i nauczyciela, kto wartościuje.
Byłbym ostrożny w forsowaniu takiej tezy o równorzędności ucznia i nauczyciela. Powiem więcej, podejrzewam, że właśnie patrzenie na kwestię seksu i ogólnie związków z perspektywy ‘niezróżnicowania’ stwarza dogodne pole na zaistnienie wszelakiego rodzaju nadużyć jakie mają miejsce czy to w ośrodkach buddyjskich, czy w katolickich schroniskach dla ‘trudnej młodzieży’. Taką właśnie ‘romantyczną’ wizją w układzie uczeń-nauczyciel karmią się kobiety (nawiązuję do wątku przewodniego), które szukają w osobie nauczyciela czegoś więcej niż tylko przewodnika na obszarze praktyki. Oceniając tego typu sytuacje musimy brać pod uwagę przede wszystkim ilość cierpienia jakie tego typu związki pociągają za sobą. Otórz bardzo często zdarzało się, że ofiarami skandali seksualnych były te kobiety, które w osobie swojego idealizowanego nauczyciela widziały kogoś kto miałby im dać więcej niż jego sytuacja faktycznie na to pozwała. Oczekiwały przede wszystkim akceptacji, ciepła i emocjonalnego zrozumienia – szkoda, że musiały płacić za to seksem, monetą, która działała ale tylko doraźnie.
iwanxxx pisze: ja jakoś nie czuję powagi tej starej afery - za wiele w niej niewiadomych, których nigdy nie poznam, żeby obciążać się silną opinią na ten temat. Wolę zająć się tym, co jest teraz.
Witam, witam, moj blad, bo w sumie to sie nawet nie przywitalem na forum.
Wracajac do tematu - z jednej strony glupie to moze i bezczelne probowac oceniac postepowanie mistrza, ktoremu sie nie dorasta do piet.
Z drugiej strony (i tu sie nie zgadzam z Kerthem) - zwykle uczen calkowicie sie (p)oddaje Mistrzowi jako przewodnikowi duchowemu (pelne zaufanie, etc), i z tego powodu wymaga sie od Mistrzu, aby byl osoba moze nie tyle nieskazitelna, co taka, co do ktorej postepowania nie ma raczje zadnych watpliwosci.
No a jako ze motywow Seung Sahna i tak nie poznamy, to pozostaje tylko skupic sie na tych wspomnianych 99% "lepszego" z jego zycia i nauk, ale tez pamietac, ze nie zawsze wszystko zloto, co sie swieci.
iwanxxx pisze:
Czy jesteś członkiem Sanghi? Jeśli tak, to zarejestruj się na www.kwanumsangha.org , tam wywiązała się bardzo ciekawa dyskusja na ten temat (po angielsku), którą zainicjował nasz booker
Nie zainicjował, tylko podał link do strony DSSN na Wiki, do zauważenia i ew. poprawek (jeżeli powinny być takowe).
To, że ludziska wsiadły na sprawy życia seksualnego mistrza S.Sahna moim udziałem - za przeproszeniem - nie było
iwanxxx pisze:Jerez, ja czasem mam wrażenie, że Ty i Intraneus praktykujecie jakiś freudobuddyzm
nie wiem jak jerez, ale ja buddyzmu nie praktykuję. aktualnie przeszedł on u mnie w fazę rozważań intelektualnych i emocjonalnego rozkminiania. więc jak już, to freud, a w sumie to nie freud, tylko jung
@iwan ja podobnie jak intra i jesli praktykuje to sporadycznie by poprawic swoja sytuacje choc raczej jesli cos mnie meczy to albo po prostu wole sie wyspac albo podzialac konkretnie w danej sytuacji
no i tez jung a nie freud zatem jesli dokladm go do buddyzmu to wychodzi cos na ksztalt MłodyBuddyzm czyli YoungBuddism
Witam,
jest taka dość znana historia zen o mistrzu i trędowatej kobiecie. Może nie wszyscy znają. Do świątyni zen przyszła trędowata kobieta. Mnisi przyjęli ją, ugościli a mistrz zaprosił ją do siebie do pokoju i ostatecznie spędził z nią noc tzn. do czegoś między nimi doszło. Rankiem kobieta opuściła świątynię ale wieść o tym, że mistrz spędził noc z kobietą rozeszła się wśród okolicznych mieszkańców. Okoliczni mieszkańcy przybyli więc do świątyni i zażądali by mistrz opuścił świątynię. ,,Ty jesteś mistrzem i mnichem a spędziłeś noc z kobietą! Złamałeś wskazania! Nie chcemy takiego mistrza! Musisz opuścić świątynię!” Mistrz odpowiedział: jeśli uważacie, że powinienem odejść to odejdę. Wtedy mnisi ze świątyni oświadczyli: jeśli mistrz odejdzie to my odejdziemy razem z nim. ,,Ale dlaczego? Przecież to on złamał wskazania a nie wy.” Tak złamał wskazania ale w ten sposób dał nam lekcję wielkiego współczucia.
Interesujące w tej historii jest dla mnie to, że mistrz nie odpowiedział okolicznym mieszkańcom: nie macie racji, nie rozumiecie mojego działania. Tylko: jeśli uważacie, że powinienem odejść to odejdę. Mistrz pokazał tej kobiecie, że traktuje ją jak kobietę. To było jego świadome działanie powodowane współczuciem i gotów był ponieść wszelkie konsekwencje tego działania. Dla mieszkańców okolicy było to działanie niewłaściwe, dla mnichów mieszkających w świątyni było to działanie właściwe. Można zadać pytanie: a co by było gdyby mistrz w ogóle nie zapraszał tej kobiety do siebie? Mieszańcy okolicy byliby wtedy zadowoleni bo do niczego by nie doszło. Ale czy ktoś nie mógłby postawić wtedy mistrzowi zarzutu: dlaczego tak mało zrobiłeś dla tej kobiety? Mogłeś zrobić więcej. Gdzie twoje współczucie?
Jest taki fragment w Dhammapadzie: ,,Jest to naprawdę stara sprawa, nie tycząca się tylko obecnych czasów: winią tych którzy pozostają niemi, winią tych którzy wiele mówią, winią tych którzy mówią z umiarem. Nie ma na tym świecie nikogo, kto by nie był obwiniany.”
Pozdrawiam
booker pisze:
Hm. Raczej w przypadku m.Seung Sahna nie da się tak powiedzieć.
Pozdrawiam
/M
Możliwe, ja w kazdym razie zrazilem sie do mahajany, nie raz widze ze za wielkim slowami o wyzalaniu czujacych istot kryje sie poprostu egotyzm.
Bywa.
Wydaje mi się, iż postawa poszukiwania świetych nauczycieli może być mocno rozczarowująca. Dam suchą bagietkę przeciw czerstwej bułce, jak to mówi Kunzang, że jakbysmy tak spróbowali poszukać, to chyba zaden by sie taki nauczyciel nie znalazł, do którego by sie nie można doczepić. O to, lub o tamo...