Umierasz de facto w kazdej
sekundzie - po troszeczce.
Agriosie, nie da się ukryć....
Jednak, jak z jednej strony umieram, tak z drugiej się rodzę...jak to mówili w Chinach, krok na wschód jest krokiem na zachód (to znaczy, krok w przód w kierunku wschodnim, wykonuje "krok wstecz" względem kierunku zachodniego)..ok, taki wolny żarcik...
Ale powiedz jak Ty postrzegasz przyczynowość ?
Jako przyczyna-skutek-przyczyna... czy warunek-przyczyna-warunek-skutek-warunek.... czy może inaczej ?
Słowa Błogosławionego rozpoczynają się "z niewiedzą jako warunkiem powstaje....".
Dlaczego wspomniałem wcześniej o śnie - dlatego, że ma znaczący wpływ na jawę.
Pomijam spanie, w którym tracimy przytomność, bo wówczas trudno jest przecież określić, co się w nim rozgrywało
Jednak, jeżeli przez dłuższy czas, osobnik jest pod wpływem ciężkich w treść snów, również jego życie na jawie, zaczyna mieć kiepską jakość. Tak więc - ma to swoje konotacje.
Głównie jednak, w śnie płyniemy z jego prądem, jednakże, można uzyskać w nim przytomność - tak więc, jestem zdania iż można go wykorzystać w ścieżce.
Aczkolwiek, mogę tylko przypuszczać iż podobna sytuacja jak gdy śpimy, rozgrywa się w czasie między śmiercią a narodzinami. Coś tam się musi jednak dziać, jak sądze.
O co się dobijam - o potencjał.
Wraz z narodzinami jako istota ludzka posiadamy potencjał do uzyskania oświecenia, (wydaje się iż jest on obecny od nie dającego się określić początku tej wędrówki, podobnie jak masło zawsze można wydobyć z mleka), jednakże bez spełnienia dalszych, odpowiednich warunków, czyli praktykowania Drogi, będą z tego oświecenia nici, potencjał nie zostanie wykorzystany. Inaczej mówiąc, osiąga się oświecenie ale pod warunkiem praktykowania Drogi, natomiast czy to jest tożsame z tym, że skutkiem praktyki jest oświecenie - nie wiem. Jednakże pamiętam iż Błogosławiony mówił - że nie. Nie pamiętam, która to była Sutta; był pytany dlaczego nie wszyscy, którzy idą Dhamma osiągają wyzwolenie, powiedział iż on wskazuje drogę, ale to praktykujący nią idzie.
Zapewne skutkiem narodzin jest śmierć. Jednak, jeżeli istota czująca odrodzi się, pozbawiona odpowiednich warunków do praktyki i nie zostaną one wytworzone w ciągu życia, wówczas nie wiem w jaki sposób można będzie stworzyć warunki dla oświecenia poprzez akty praktyki, ponieważ wówczas akty te nie będą wykonywane.
Nie ma zadnej przerwy pomiedzy zadnym elementem lancucha.
Innymi słowy, Sakjamuni był warunkiem, pozwalającym prowadzić do wyzwolenia reszty istot, nie przyczyną. Był dokładną odwrotnością niewiedzy. Gdyby był przyczyną, wówczas nieuchronnie poprowadziło by to do "liniowego" skutku, jak z życiem, które jest przyczyną śmierci - wszyscy już dawno byli by wyzwoleni tylko dlatego, że Błogosławiony pojawił się i dał Dhamme. Natomiast jest pewien okres dla aktów, pomiędzy narodzinami a śmiercią, tak sądze i to jest ta przestrzeń, której nie zauważono
Wbrew oczywistemu skutkowi narodzin, czyli śmierci, można pomiędzy wydarzaniem się tych dwóch, wykonywać akty tworzące warunki do wyzwolenia, wbrew liniówce narodziny-śmierć,naznaczonej cierpieniem, które to cierpienie nie ma żadnego wyraźnego sensu - ja go przynajmniej nie umiem dostrzec. Zarówno biorąc pod uwagę iż świat jest pusty [pozbawiony istoty] jak też i nie biorąc tego pod uwagę.
Jednym słowem, wykonano perfekcyjny wyłam w Matrixie, w dodatku - "od środka"
Pozdrawiam
/M
ps.Sorrki, było pare editków tego posta, ostatnio mam przerwy na łaczach