Otóż przygotowywałam się, dość niechętnie do bieżmowania. A dlaczego niechętnie? Pomijając fakt iż jestem straszliwym leniem, moje cierpienie związane z codziennym bieganiem na 2 godziny do kościoła, wzmagał pewien chory psychicznie ksiądz (stwierdzenie chory, nie jest tu przypadkowe. Otóż ksiądz ten, całe lekcje poświęca na gadaniu na temat kurzych kupek, sikających starszych paniach oraz na szczególnym uwielbieniu mojej osoby, cytuję: jak cie zaraz walnę w ten łeb - pomimo, że tylko siedzę...). Tak więc, pomysł nie pójścia do bieżmowania, pojawił się w mojej głowie dość nagle, gdyż jako w pełni chrześcijańska dziewczyna, nie dopuszczałam wogóle takiej myśli do siebie.
I temat wogóle byłby zamknięty, gdyby nie to, że postanowiłam sobie poszukać innej wiary. Zdarzało mi się to już wcześniej, ale wiecie (?) jak to jest: zbliżała się niedziela, szłam do kościoła i o wszystkim zapominałam.
Tym razem tak się nie stało. Poznałam buddyzm. Najciekawsze było to, że po przeczytaniu już kilku pierwszych słów, na temat tej religii (?) zaczęłam się cieszyć, ze cokolwiek takiego powstało
![Wesoly :)](./images/smilies/smile.gif)
I wszystko może skończyłoby się pięknie, gdyby nie rodzice. A szczególnie moja mam, bo tata z nami od pewnego czasu nie mieszka (ale chodzi tu o prace, nie o rozwody, separacje czy temu podobne). Otóż moja mam, pomimo, że w kościele bywa tylko z okazji 2 świąt, uznała, że wiary w żadnym wypadku nie mogę zmienić i że oszalałam. A pozwoliła mi do bieżmowania nie iść tylko ze wzlględu na księdza, ale pójdę za rok. I z religi mnie nie wypisze. A kiedy jej mówie, że w boga nie wierze, to ona od razu z wrzaskiem: cicho bo bozia usłyszy! :roll:
Przekonywania na nic się zdały. Czytała nawet ze mną texty buddyjskie, ale potrafiła z nich wywnioskować jedynie tyle, że buddyści to wspaniali ludzie...
Zero wolnego wyboru.
Co robić?