Dziękuję Wam za wszystkie odpowiedzi i przede wszystkim za szczerość.
![Wesoly :)](./images/smilies/smile.gif)
Co prawda, to co przeczytałam, nie uspokoiło mnie, ale przynajmniej poczułam się mniej samotna w moich obawach... Czytając Wasze wypowiedzi przyszło mi do głowy, że ten lęk przed śmiercią jest chyba wrodzony, towarzyszy każdemu z nas i chyba żadna religia nie potrafi go uleczyć. Nawet chrześcijaństwo i wizja przyszłego raju - tak naprawdę nie wiemy, jak ten raj mógłby wyglądać, a poza tym, możemy w coś wierzyć, a tak naprawdę nie mieć pewności co do tego, czy to istnieje. Niepewność jest głównym źródłem naszego cierpienia i strachu.
Dużo z Was pisze, że trzeba odnaleźć podstawy tego lęku... Ja wiem, jakie są podstawy mojego lęku: strach przed utratą samej siebie, przed utratą osób, które kocham, strach przed czymś, czego nie znam. Prawdopodobnie zaś źródłem tych wszystkich lęków jest nadmierne przywiązanie...
Chciałabym zrozumieć tyle rzeczy. Skoro nie ma podziału między "ja" i "nie ja", to jak to możliwe, że odczuwam tylko to, co jest we "mnie"? Jak to jest, że nie słyszę myśli innych osób?
Skoro w założeniu buddyzmu istnieją ponowne narodziny, to w tym nowym ciele narodzi się tylko ta część świadomości, która jest "mną", a więc cały czas to będę "ja", czy może nie do końca...?
Jeśli "ja" to jedna cząstka świadomości zawartej w całym świecie (przynajmniej ja tak to sobie wyobrażam, jeżeli się mylę, to mnie poprawcie) to znaczy, że ta świadomość jakoś się dzieli na poszczególne osoby? Jeśli może się dzielić, to może się również zlewać? Czy dwie osoby mogą w następnym życiu narodzić się jako jedna, albo jedna jako kilka osób?
Dlaczego tak mocno odczuwam swoje istnienie, skoro tak naprawdę nie istnieję? Dlaczego tak bardzo wierzę w to, że "ja" istnieje? Skąd się to bierze?
Czy w następnym życiu będę nadal coś czuć, czy nie? Czy będę sobie zadawać te same pytania? A może nie, bo mnie już nie będzie? Tylko ta część mojej świadomości, która utworzy inną osobę, ale ja już nie będę tą osobą? Może tak naprawdę to już nie będzie życie?
Do jakiego stopnia możemy pokierować tym, co się z nami wydarzy po śmierci? Czy możemy sami sobie wybrać miejsce, warunki, w których się narodzimy? Czy mamy nad tym jakąś kontrolę? Możemy odradzać się z nieskończoność tam, gdzie chcemy?
Przepraszam, że teraz, podczas wakacji, zadaję takie trudne pytania, ale musiałam je zadać. Miałam taką wewnętrzną potrzebę, nie potrafiłam się powstrzymać... Czemu istnienie musi tak bardzo boleć, czemu tak bardzo przesiąknięte jest lękiem przed swoim kresem? Nie rozumiem tego. Mam nadzieję, że wybaczycie mi moje pytania, że może część z Was będzie próbowała na nie odpowiedzieć, chociaż prawdopodobnie na większość z nich nie ma na nie odpowiedzi...