Szacowny Adamie 108 założone przez Ciebie dwa nowe wątki, skłaniają mnie do refleksji i wspomnień. Jako buddyjski neofita miałem skłonność do idealizowania swej nowej wiary - religii, a potępiania tradycji religijnej w której wyrosłem, to dość częsty przypadek, wręcz naturalny bieg spraw. To "nowe" jest lepsze, jest naszym wyborem, a nie narzuconym przez tradycję dziedzictwem, możemy czuć się świeżo, dumnie i wyjątkowo...trudno wręcz opisać jakie jeszcze inne atrakcje są z tym związane, tak wiele może ich być, generalnie człowiek ma tendencję do zachowywania się: "jakby polizał skwarka"...cytując klasyka. Wspólnota ludzi o podobnych zapatrywaniach i pod przewodnictwem tego samego "Mistrza" wydaje się nam bliższa niż cała rodzina, nasze duchowe wysiłki przynoszą rezultaty, nasz wgląd w siebie oraz otaczający świat zmienia się, "mądrości" opisywane stają się naszym bezpośrednim doświadczeniem - to wszystko jest tak wspaniałe, że z łatwością wpadamy w skłonność do całkowicie bezkrytycznej gloryfikacji naszej "Nowej Drogi" i wszystkiego co z tym związane. W takiej atmosferze z łatwością uznajemy, że buddyzm jest panaceum( i może być) na wszystko, choć często zdarza się, iż do praktyki przychodzimy z problemami, które skrzętnie chowane są pod nowymi wspaniałymi doznaniami i ideami. Skuteczność praktyk jest sprawą indywidualną i uwarunkowaną od różnych czynników, jak kompetentny nauczyciel, właściwe metody i ostatecznie, czy te nauki realizujemy.
Szczególna jest też wizja buddyzmu i buddystów na zachodzie. Tu ludzie praktykują "wyższą ścieżkę" wiodącą wprost do magicznego oświecenia, ścieżka zwyczajna - polegająca na między innymi na przestrzeganiu wskazań - jest zwyczajnie nudna i nie dopowiada wielkim zdolnościom i aspiracjom. Ludzie praktykującym łatwo przepisuje się same pozytywne cechy.
Jednak odwiedzając kraje buddyjskie przekonujemy się, że buddystami są: ministrowie, lekarze, policjanci, złodzieje, prostytutki - płci obojga, oszuści, zabójcy, samobójcy itp. itd. Moje długoletnie kontakty z wieloma wspólnotami buddyjskimi na zachodzie upewniają mnie, że obraz buddystów tu, jest bardzo podobny do tego wyżej wymienionego. Sprawa dotyczy także nauczycieli, bywają różni, też mają swoje problemy, jednak kluczem jest różnica w podejściu na wschodzie i zachodzie, wypracowanie pewnych praw. Przepraszam za dość długą dygresję...
Dochodzimy do sprawy Roshiego Joshu Sasakiego, piszesz:
Kurcze, gdyby mieli więcej możliwości, to by go pewnie do jakiejś parafii wysłali w Apallachach czy na misje w Burkina Faso
...być może własnie się już tak stało, a na tą parafię wysłany został przez nazwijmy to "kierownictwo Rinzai zen". Z Roshim były problemy już w Japonii, sprawdzane są fakty, czy ma nieślubne dzieci oraz czy był więziony za molestowanie kobiet przed wyjazdem do USA.
Czy Roshi Joshu Sasaki jest ważnym nauczycielem w japońskiej szkole Rinzai? Nie, na zachodzie tak, czy wręcz w stanach, bo mało jest jego uczniów nawet w całej europie, nie wspominając Polski. Tu większość ludzi kojarzy go jedynie jako nauczyciela Leonard Cohena. Oczywiście z tym wysłaniem na daleki zachód Roshiego, to tylko żart, przynajmniej w części, bo chyba sam podjął decyzje o wyjeździe z Japonii. Przypadek Roshiego Sasakiego to tylko przysłowiowa wisienka na torcie seksualnych skandali jakie dotkneły obecnie świat zachodniego buddyzmu zen, głównie japońskiego. Roshi Meazumi, Genpo, Eido Shimano, którego teraz to wspomniane "kierownictwo rinzai" się wyparło, zaznaczając, że nie ma prawa udzielać przekazów... to wszystko budzi obecnie w stanach głębokie pytanie: jak jest z zen, na zachodzie? Wszystkie te przypadki, a jest ich znacznie więcej, naprawdę powinny skłonić nas do refleksji co jest z tymi nauczycielami na zachodzie...z praktyką, nie tak?
"Guru syndrom" najłatwiej może być opisany spoglądając na niektóre dyskusje na tym forum, ale nie po to by wszczynać kłótnie, ale bacznie przyjrzeć się swoim postawom. Dlatego nie będę "cudzysłowił" i zacytuje swoją wypowiedź z tematu "wybór szkoły" :
iwanxxx napisał(a):
Ja się zgadzam z Ryuu.
Oczywiście mogą się zdarzyć sekty podszywające się pod buddyzm i przed nimi trzeba ostrzegać.
Ale jeśli chodzi o szkoły buddyjskie działające w Polsce to te podjazdy reprezentantów co bardziej ortodoksyjnych nurtów czynią według mnie dużo więcej szkody niż pożytku. Naiwna jest wiara, że początkującego należy na początek ostrzegać przed "fałszywymi nauczycielami", czyli jak się domyślam bez jakichś papierów, które szafujący takim określeniem uważa za niezbędne. Będzie odwrotnie: jak człowiekowi na twarz zaczniesz tłumaczyć o oszustach, to odwróci się na pięcie i sobie pójdzie. Bardzo łatwo zniszczyć czyjeś zaufanie - a bardzo trudno zaproponować coś konstruktywnego w zamian.
Większość społeczeństwa oddaje się bezmyślnie religii Mary a co i rusz pojawiają się tu buddyści uważają za stosowne wieszać psy na mniej ortodoksyjnych buddystach, jakby to była najistotniejsza rzecz na świecie
7 lat temu uciekłem z ZBZ Bodhidharmy, bo przeraziły mnie niejasności z brakiem przekazu Philipa Kapleau. Dzisiaj nie żałuję tego kroku, bo bardziej po drodze mi z Kwan Um, ale złego słowa nie powiem na sensei Sunyę. Wtedy poszedłem do Doroty Krzyżanowskiej na rozmowę osobistą - a ona mi powiedziała, że to żaden powód, że w każdej linii są lepsze i gorsze momenty i w każdej, nawet zupełnie podejrzanej może pojawić się wybitna osobowość. No i, że jakby na świecie zostało trzech oszustów: jeden by umiał siedzieć w lotosie, drugi znał odpowiedzi na kongany a trzeci znał technikę medytacji to i tak można by się od nich tego uczyć. Wychodzę z takiego założenia i od lat gryzę się w palce, gdy mam skrytykować jakiegokolwiek nauczyciela, który kogoś inspiruje. Pamiętam jakie załamanie przeszedłem jak odchodziłem z Bodhidharmy po aferach wywołanych właśnie takimi dobrymi intencjami - nikomu tego nie życzę.
Iwaniexxx nie obce są mi konsekwencje "niejasności" przekazu Roshiego Kapleau, sam ich doświadczyłem jako i wielu innych mych braci i sióstr w Dharmie. Pewnie nie stałoby się tak, gdy ta sprawa była jasno wyjaśniona każdemu nowemu zainteresowanemu przystąpieniem do tej wspólnoty. Wskazując te "niejasności" można uchronić innych od przeżyć, które były naszym udziałem - chyba warto? Wiem, że można uczynić to w taki sposób, by nie spowodować pomieszania i "odwrócenia na pięcie" itp. itd...
Nie należy też takich działań sprowadzać jedynie do ataków ortodoksów na nie-ortodoksów i na odwrót. Sprawy przekazu są ważne, a z tymi mamy tu na zachodzie coraz więcej trudności, mam tu na myśli szeroko pojętą szkołę Zen.
Wybór nauczyciela jest osobista sprawą, każdy ostatecznie musi dokonać go sam i przyjąć za to odpowiedzialność, ale od tysięcy lat jest funkcjonuje pewna tradycja. Choć wielu osobom ten termin tradycja może kojarzyć się negatywnie, to niekoniecznie tak być musi. Osobiście postrzegam to jako coś bardzo żywego i nie mającego wiele wspólnego ze "skostniałą forma", ale to już inny temat.
Posiadanie tzw. "papierów" nie stanowi o tym, że dany nauczyciel jest super...ale na pewno stanowi o tym, że ma pewne jasne uprawnienia, umocowania i ze spokojem może być brany pod uwagę jako kandydat na duchowego przewodnika. Udam się to typowego przykładu lekarza lub profesora, idziemy do takiego lekarza, który ma dyplom, nauki pobieramy u profesora mianowanego a nie samozawńczego. Co oczywiście nie wyklucza, że może pomóc nam znachor, czy domorosły znawca wszechrzeczy. Niedawno pewien buddyjski nauczyciel, tzw. mistrz zen odpowiedział na pytanie jak początkująca osoba może znaleźć autentycznego nauczyciela, odpowiedział: Jest to trudne dla "zwyczajnego" człowieka, bardzo często jego zaciemniony pogląd nie pozwala właściwie rozpoznać takiej osoby, właściwym jest dla początkującego oprzeć się na "schronieniu w linii przekazu".
Słowa Doroty są bardzo inspirujące, uczyć w ostatecznym rozumieniu możemy się od każdego, a najlepszym i jedynym nauczycielem jesteśmy my sami...
W chaosie "przekazów"na zachodzie warto udać się do sedna nauczania buddyjskiego, do wzoru który dał Budda. Inspirować może nas każdy, to sprawa indywidualna ale to nie powinno prowadzić do mylenia "porządków".
Dlatego we wskazaniu na szkoły, które mają z tym oficjalnym przekazem problemy nie chodzi o ortodoksje czy krytykę, ale jasne określenie z czym człowiek zaintersowany Buddyzmem ma do czynienia. Jest to działanie tak samo zwyczajne i pozbawione negatywizmu jak polecenie przeczytania jakieś sutry lub nauk rdzennego nauczyciela, czy patriarchy.
Adam