
Polecam ten wywiad - bardzo ciekawy

Pozdrawiam.m.
Moderatorzy: kunzang, Har-Dao, iwanxxx
piotr pisze: Wydawało mi się, że niektóre pytania były podszyte dość ciężką do strawienia ironią
Mi też to zdanie utkwiło w pamięci. Mogłabyś powiedzieć może coś więcej, na temat tego w jaki sposób jest to dla Ciebie inspirujące?moi pisze: "Buddyzm nie nazywa Boga Bogiem, ale to nie znaczy, że go odrzuca" - dla mnie to bardzo inspirujące.
Witaj TomkuTomek pisze:Mi też to zdanie utkwiło w pamięci. Mogłabyś powiedzieć może coś więcej, na temat tego w jaki sposób jest to dla Ciebie inspirujące?moi pisze: "Buddyzm nie nazywa Boga Bogiem, ale to nie znaczy, że go odrzuca" - dla mnie to bardzo inspirujące.
Wydaje mi się, jako komuś wywodzącemu się z podobnego kontekstu, że w zupełności Cię rozumiem. Jednocześnie jednak, sądzę, że to dość ryzykowne ze strony buddyjskiego nauczyciela, mówić, że „Buddyzm nie nazywa Boga Bogiem, ale to nie znaczy, że go odrzuca”, zważywszy na to, jak jednoznaczną konotację posiada słowo „Bóg” dla ogromnej większości czytających ten artykuł. Idea Boga, jako źródło pocieszenia jest zrozumiałe, ale Bóg jako metafizyczna składowa buddyzmu jest nie do przyjęcia.moi pisze:Trudno mi sobie wyobrazić świat bez koncepcji Boga
W zen jest ta chwila.moi pisze:ale co uczynić z zen?
Jak dla mnie, to właśnie kwestia Boga, tak jak przedstawiany jest on przez religię katolicką czy ogólnie chrześcijaństwo, jest właśnie czymś, co zachodni buddyzm, w którymś momencie swojego "formowania się" będzie musiał wziąć pod uwagę. Tak samo, jak działo się to z buddyzmem w innych kulturach, gdzie w trakcie rozwoju inkorporował w spektrum swoich metod, religijne treści danych krajów (w Indiach czy Tybecie). Także uważam, iż uznanie istnienia Boga w ramach praktyki medytacyjnej którejkolwiek z tradycji buddyjskich, nie musi się sprowadzać do li tylko doktrynalnego i suchego stwierdzenia, iż bogowie są jedną ze sfer uwarunkowanego bytowania.moi pisze:Jestem wychowana w religii katolickiej i wyzwanie jakie rzuca mi praktyka buddyjska jest tu dodatkowo pogłębione o ten brak Boga osobowego, do którego lgnie z przyzwyczajenia moja (dość ograniczona) wyobraźnia religijna.
Miało to już miejsce:amogh pisze:Jak dla mnie, to właśnie kwestia Boga, tak jak przedstawiany jest on przez religię katolicką czy ogólnie chrześcijaństwo, jest właśnie czymś, co zachodni buddyzm, w którymś momencie swojego "formowania się" będzie musiał wziąć pod uwagę.
Zatem jak ma ta kwestia wg Ciebie wyglądać?amogh pisze:(...)Także uważam, iż uznanie istnienia Boga w ramach praktyki medytacyjnej którejkolwiek z tradycji buddyjskich, nie musi się sprowadzać do li tylko doktrynalnego i suchego stwierdzenia, iż bogowie są jedną ze sfer uwarunkowanego bytowania.
W 100% popieram.Tomek pisze:(...) Bóg jako metafizyczna składowa buddyzmu jest nie do przyjęcia.
Ale to całe grono nauczycieli buddyjskich (różnych tradycji) to od czego jest?moi pisze: Trudno mi sobie wyobrazić świat bez koncepcji Boga, może nie biblijnego, patriarchalnego, Boga-Stwórcy, ale czegoś, kogoś, co,
kto pomaga nam (?) się rozwijać, pokonywać trudności, iść naprzód, itd. Pomaga kultywować miłość i współczucie.
Oła...."Buddyzm nie nazywa Boga Bogiem, ale to nie znaczy, że go odrzuca"
Popatrz na to zdanie dokładnie. Widzisz coś nietypowego ? Pomijając już koncepcję Boga (która jest tylko efektem), WYOBRAŻASZ sobie świat. Rzuć to.Moi pisze:Trudno mi sobie wyobrazić świat bez koncepcji Boga
Brahman.piotra pisze:Wnioskując z jej wcześniejszych wywiadów, wydaje mi się, że jej chodzi o absolut, którego doświadcza się dzięki praktyce.
A jaki jest powód by brać pod uwagę Twoje lub moje istnienie? Jeżeli to, co mówi buddyzm o istnieniu bogów - istot o potężnym nagromadzeniu pozytywnych działań, które niestety w pewnym momencie przybrały postać źródła quasi wiecznego samozadowolenia - jest prawdą, to czy jeśli taki bóg w pewnym momencie uświadomi sobie, jak to rzeczywiście z nim i tym czego doświadcza jest, nie spowoduje, iż jego możliwości, jakie będąc - nomen omen Bogiem - posiada nie zostaną spożytkowane dla dobra czujących istot?Ryuu pisze:Fajnie by było jakby istniał jakiś Bóg, ale czy poza tym jest jakiś powód by brać pod uwagę jego ewentualne istnienie?
Trzeba by najpierw z Bogiem o tym pogadaćDamian907 pisze:Zatem jak ma ta kwestia wg Ciebie wyglądać?
Pomijając już teraz fakt, że jest anatta i nie ma ,,ja" i ,,ty" (żeby nam tutaj Barah tego nie wytknął) to jednak mam troszeczkę więcej przesłanek na Twoje czy moje istnienie niż jakiegoś Boga.amogh pisze: A jaki jest powód by brać pod uwagę Twoje lub moje istnienie?
Nie, Absolut/natura Buddy nie jest Brahmanem, jest cechą. Wszystkie istoty są zdolne do osiągnięcia oświecenia (pytanie tylko ile wcieleń na to potrzebują i kiedy pojawi się ku temu wola) i tę cechę w Mahajanie nazywa się Naturą Buddy/Absolutem. Jak dla mnie to wszystko jest tylko semantyką. Równie dobrze można to nazywać sobie Bogiem, tańczącym elfem, uśmiechniętą kaszanką, czy pijanym reniferem w zależności od tego jakie porównanie w danym kręgu kulturowym najłatwiej będzie to opisać.Barah pisze:Brahman.
Ale z którym?amogh pisze:Trzeba by najpierw z Bogiem o tym pogadać
Czyli nawet nie Brahman, tylko Ishvara.Nie, Absolut/natura Buddy nie jest Brahmanem, jest cechą. Wszystkie istoty są zdolne do osiągnięcia oświecenia (pytanie tylko ile wcieleń na to potrzebują i kiedy pojawi się ku temu wola) i tę cechę w Mahajanie nazywa się Naturą Buddy/Absolutem. Jak dla mnie to wszystko jest tylko semantyką. Równie dobrze można to nazywać sobie Bogiem, tańczącym elfem, uśmiechniętą kaszanką, czy pijanym reniferem w zależności od tego jakie porównanie w danym kręgu kulturowym najłatwiej będzie to opisać.
Tobie tez życzę Uśmiechniętej Kaszanki.Barah pisze:Czyli nawet nie Brahman, tylko Ishvara.Nie, Absolut/natura Buddy nie jest Brahmanem, jest cechą. Wszystkie istoty są zdolne do osiągnięcia oświecenia (pytanie tylko ile wcieleń na to potrzebują i kiedy pojawi się ku temu wola) i tę cechę w Mahajanie nazywa się Naturą Buddy/Absolutem. Jak dla mnie to wszystko jest tylko semantyką. Równie dobrze można to nazywać sobie Bogiem, tańczącym elfem, uśmiechniętą kaszanką, czy pijanym reniferem w zależności od tego jakie porównanie w danym kręgu kulturowym najłatwiej będzie to opisać.
No właśnie, gdybyśmy trzymali się ściśle doktryny anatman, to Twoje czy moje istnienie nie ma, poza naszym doświadczaniem, żadnej bardziej realnej racji bytu niż istnienie "jakiegoś Boga". Teraz pytanie - czy moja zdolność do empatii jest przesłanką Twojego istnienia? Jeżeli tak, to czy mówiąc o Bogu w buddyzmie i mając na uwadze Cztery Niezmierzoności (Brahmaviharā) czyli to czego "w ich ramach"Ryuu pisze:Pomijając już teraz fakt, że jest anatta i nie ma ,,ja" i ,,ty" (żeby nam tutaj Barah tego nie wytknął) to jednak mam troszeczkę więcej przesłanek na Twoje czy moje istnienie niż jakiegoś Boga.
Przepraszam, ale nie rozumiem. Jeżeli chodzi Tobie o to samo o czym pisał Har-Dao, czyli o devie który jest w błędzie i uważa siebie za takiego Boga przez duże b to tak, wiem (w zasadzie to nie ,,wiem" ale ufam), że takie istoty istnieją. Nie wiem czy ktoś według teorii buddyjskiej w ogóle może praktykować Cztery Niezmierzoności poza światem ludzi, ale jeżeli tak to i takie devy mogłyby istnieć. Czym różni się na przykład metta wytwarzana przez kogoś ze świata devów od metty wytwarzanej przez doświadczonego bhikkhu lub upasaka?amogh pisze: No właśnie, gdybyśmy trzymali się ściśle doktryny anatman, to Twoje czy moje istnienie nie ma, poza naszym doświadczaniem, żadnej bardziej realnej racji bytu niż istnienie "jakiegoś Boga". Teraz pytanie - czy moja zdolność do empatii jest przesłanką Twojego istnienia? Jeżeli tak, to czy mówiąc o Bogu w buddyzmie i mając na uwadze Cztery Niezmierzoności (Brahmaviharā) czyli to czego "w ich ramach"się doświadcza, nie wyklucza tego, iż jakaś podobnie iluzoryczna - tak jak my tutaj - istota również jest w stanie, doświadczając, snuć przesłanki odnośnie swojego "istnienia"?
Widzisz, bo to zdanie, to jakby kij w mrowisko włożyćRyuu pisze: Ps. ,,Zła" sytuacja to dobra sytuacja! Jedno zdanie pani Braunek (roshi Braunek?) w jakimś wywiadzie, które niektórym się nie podoba i już trzecia strona rozmowy o dhammie na forum.![]()
Tak samo jak nie wyklucza istnienia magicznej filiżanki orbitującej wokół słońca. Całkiem łatwo stworzyć hipotezę, której nie da się w żaden sposób obalić, ale czy to powód żeby często robić z tego temat do rozmów o Dhammie?moi pisze:Dlatego napisałam, że wywiad jest ciekawy - kwestia Boga w buddyzmie rzadko jest poruszana w taki sposób, który zakłada, że buddyzm tego pojęcia jednak nie wyklucza.
No tak, ale jakby tak zacząć wymieniać istoty, których co prawda nie ma, tak bardzo jak Ryuu jest, czyli krasnoludek, elf, Gandalf, Czarodziejka z Księżyca, dziewczyna ze snu, Bóg, Awalokiteśwara, Mandziuśri, to w pewnym momencie da się wyczuć jakieś zaraz, zaraz, nieprawdaż? Podejrzewam, że to właśnie miała na myśli moi pisząc o tym, że brakuje jej w praktyce zen tego odczucia w jakim została wychowana (ja również), odczucia czegoś zdecydowanie potężniejszego niż nasza własna możliwość rozumienia i porządkowania wiedzy w racjonalne schematy i modele. Jeżeli chodzi o moje "rozumienie" boga, to rzecz jasna wynika ono z tradycji religijnej, w której byłem wychowywany, a która z czasem okazała się niewystarczająca jeżeli chodzi o swoją własną wiarygodność. Nie mniej jednak brak boga, który co prawda wyniknął z powodu mojej niewiary nie tyle w jego istnienie, co w istnienie takiego boga jakim miałby być wedle proponowanej mi przez religię wizji, nadal pozostał pewnym brakiem. Pustką, którą trudno czasami jest wypełnić samym tylko faktem, iż umysł ulega złudnym poglądom. Poza tym jeżeli mówimy o buddyjskiej teorii to według niej istnieją różne poziomy, na których istoty o odpowiednich już zasługach mądrości i współczucia są w stanie funkcjonować dla pożytku innych. Także buddyzm nie odrzucając możliwości różnych planów egzystencji nie musi w cale rezygnować z Królestwa Bożego, w którym również sam Bóg praktykuje dharmę.Ryuu pisze:Nie rozumiem co z tym wszystkim ma wspólnego ścisłe trzymanie się doktryny anatta. To, ze nie ma amogha ani Ryu nie jest równoznaczne z tym, że nie ma Jahwe, Gandalfa, ani dziewczyny, która mi się wczoraj w nocy przyśniła (a szkoda, oj szkoda). Przecież jest amogh! Jest zbiór pięciu skupisk, jest proces, rezultat pewnej kammy, który w danej chwili daje człowieka, który je, pije i nazywa siebie amoghiem na pewnym polskim forum buddyjskim. Amogh i Ryu sa o wiele bardziej niż elfy, krasnoludki, lub Czarodziejka z Księżyca.
![]()
I dobrze! Nie można na tym poprzestać. Inaczej - gdyby ostatecznym istnieniem była tylko nieobecność wszystkiego, mielibyśmy do czynienia ze skrajnością nihilizmu.Pustką, którą trudno czasami jest wypełnić samym tylko faktem, iż umysł ulega złudnym poglądom.
Co to znaczy nieobecność wszystkiego? Czy uznanie, że ostatecznym istnieniem jest jakiś Bóg nie jest skrajnością eternalizmu? Jak ma się Bóg do nibbany?miluszka pisze:Amogh napisał:I dobrze! Nie można na tym poprzestać. Inaczej - gdyby ostatecznym istnieniem była tylko nieobecność wszystkiego, mielibyśmy do czynienia ze skrajnością nihilizmu.Pustką, którą trudno czasami jest wypełnić samym tylko faktem, iż umysł ulega złudnym poglądom.
Ryuu, a czy widzisz jakiś problem w poszukiwaniu Boga i znajdowaniu go w Czterech Niezmierzonościach, które nawet określane są mianem boskich dziedzin? Przecież kiedy szuka się rzeczy to buddyjska analiza nie znajduje niczego poza współzależnym warunkowaniem się zjawisk oraz mentalnym ich etykietowaniem. W tym świetle, istnienie Boga nie jest żadnym bardziej uprzywilejowanym stanem bytu niż komputer, na którym piszę tego posta. To tylko nasze mentalne inklinacje powodują, iż widzimy go jako coś co trudno nam uprzedmiotowić i sprowadzając do powszedniego doświadczenia uczynić zrozumiałym i poznawalnym tak jak robimy to z komputerami. Tym właśnie różni się, moim zdaniem buddyzm od religii, w której większość z nas została wychowana, że z istnienia boga nie robi jakiegoś specjalnego problemu. Mało tego, nie czyniąc zeń tajemnicy, która przerasta nasze rozumienie i doświadczenie, jest w stanie dotrzeć "doń" i przejść pomimo, bo przecież nie to jest istotą buddyjskiej praktyki. Moim zdaniem, Bóg jest przereklamowany ale nie zmienia to faktu, że wielu ludzi nie wyobraża sobie życia bez łudzenia się obietnicą jaka za nim stoi. Nie każdy też ma odwagę czy potrzebę sprawdzenia tego, co rzeczywiście ma miejsce. Nie mniej jednak ci, którzy takiego wyzwania się podejmują są w stanie przez nie przejść, a ci którym nie jest to do niczego potrzebne mają Boga, i wszystko gra.Ryuu pisze:Co to znaczy nieobecność wszystkiego? Czy uznanie, że ostatecznym istnieniem jest jakiś Bóg nie jest skrajnością eternalizmu? Jak ma się Bóg do nibbany?miluszka pisze:Amogh napisał:I dobrze! Nie można na tym poprzestać. Inaczej - gdyby ostatecznym istnieniem była tylko nieobecność wszystkiego, mielibyśmy do czynienia ze skrajnością nihilizmu.Pustką, którą trudno czasami jest wypełnić samym tylko faktem, iż umysł ulega złudnym poglądom.
Jak najbardziej. Postulowanie prawdziwego istnienia jest skrajnością eternalizmu.uznanie, że ostatecznym istnieniem jest jakiś Bóg nie jest skrajnością eternalizmu?
Tak, w zasadzie to jedenamogh pisze:Ryuu, a czy widzisz jakiś problem w poszukiwaniu Boga
Uważam, że potrzebowanie pomocy czegoś z zewnątrz i takie przywiązywanie się do jakiejś wizji życia będzie prędzej czy później przeszkodą na drodze do Przebudzenia. Nie jest to jakiś grzech ciężki, albo powód do ekskomunikiamogh pisze:nie zmienia to faktu, że wielu ludzi nie wyobraża sobie życia bez łudzenia się obietnicą jaka za nim stoi
Ale...miluszka pisze:Jak najbardziej
miluszka pisze:Amogh napisał:I dobrze! Nie można na tym poprzestać.Pustką, którą trudno czasami jest wypełnić samym tylko faktem, iż umysł ulega złudnym poglądom.
Cztery Niezmierzoności pozbawione podmiotu ich emanacji.Ryuu pisze:Przepraszam amogh, ale nadal nie rozumiem co rozumiesz jako Bóg.
A widzisz jakiś problem w poszukiwaniu materii budującej wszechświat? Poza tym chodziło mi tu o ludzi, którzy w Boga wierzą. Są tacy, uwierz miRyuu pisze:Tak, w zasadzie to jedenamogh pisze:Ryuu, a czy widzisz jakiś problem w poszukiwaniu Bogaamogh pisze:nie zmienia to faktu, że wielu ludzi nie wyobraża sobie życia bez łudzenia się obietnicą jaka za nim stoi
Tylko, że postawa, która oczekuje pomocy z zewnątrz i ma dość silne (bezdyskusyjne) wyobrażenia na tematy przez nią nie sprawdzone, jest postawą niebuddyjską. Buddyści przecież dlatego są buddystami, że wszystko sprawdzają sami, wszystko, autorytet nauczyciela nie ma tu nic do gadania ani karmienia. Jeżeli ktoś karmi się naukami nauczycieli to zamienił tylko jeden zestaw wierzeń na drugi, to się nazywa duchowy materializm i przez sam buddyzm uważane jest za pułapkę. Dyskusja tutaj tyczy się obecności Boga w buddyzmie, czy też nieobecności tego, czym karmieni byliśmy w kościele, w domu i na lekcjach religii (pomijam tu fakt całej masy bzdur jakimi nas karmionoRyuu pisze:Uważam, że potrzebowanie pomocy czegoś z zewnątrz i takie przywiązywanie się do jakiejś wizji życia będzie prędzej czy później przeszkodą na drodze do Przebudzenia. Nie jest to jakiś grzech ciężki, albo powód do ekskomunikiale jeżeli mam rację to osoby uczące Dhammy powinny raczej uważać z karmieniem takich pragnień. Niezależnie od tego czy jest Bóg, czy go nie ma.
Ryuu pisze:Czy uznanie, że ostatecznym istnieniem jest jakiś Bóg nie jest skrajnością eternalizmu?Ale...miluszka pisze:Jak najbardziej. Postulowanie prawdziwego istnienia jest skrajnością eternalizmu.miluszka pisze:I dobrze! Nie można na tym poprzestać.amogh pisze:Pustką, którą trudno czasami jest wypełnić samym tylko faktem, iż umysł ulega złudnym poglądom.
Mhm. Proszę bardzo. Cztery Niezmierzoności, Cztery Boskie Stany, Brahmavihara, Bóg.... Dopóki mówimy o tym samym to sobie używajmy takich nazw jakich chcemy.amogh pisze: Cztery Niezmierzoności pozbawione podmiotu ich emanacji.
amogh pisze:A widzisz jakiś problem w poszukiwaniu materii budującej wszechświat? Poza tym chodziło mi tu o ludzi, którzy w Boga wierzą. Są tacy, uwierz mi
To zależy czy się najpierw przywiązujemy do jakiejś konkretnej wizji tej materii i też nie wyobrażają sobie życia bez niej.amogh pisze:A widzisz jakiś problem w poszukiwaniu materii budującej wszechświat?
Trudno żeby Boga potrzebowali ci, którzy w niego nie wierzą.amogh pisze:Poza tym chodziło mi tu o ludzi, którzy w Boga wierzą. Są tacy, uwierz mi
Dobrze wiesz, że z początku potrzeba wielu lat praktyki i rozwijania się pod okiem kompetentnego nauczyciela.amogh pisze:Buddyści przecież dlatego są buddystami, że wszystko sprawdzają sami, wszystko, autorytet nauczyciela nie ma tu nic do gadania ani karmienia.
W porządku. Jestem na tak! Tylko nazywajmy boczne kółka bocznymi kółkami.amogh pisze:Myślę o tym jak o rodzaju bocznych kółek, które przykręca się dzieciom do roweru żeby było im łatwiej łapać równowagę i zbyt szybko się nie zniechęcały, a które z czasem przestają być potrzebne, bo równowaga jest w nich a nie w bocznych kółkach.
Oczywiście, że tak. Bez mądrości i współczucia urzeczywistnionych istot nadal błądzilibyśmy w samsarze. Dlatego kłaniam się im wszystkimRyuu pisze:Dobrze wiesz, że z początku potrzeba wielu lat praktyki i rozwijania się pod okiem kompetentnego nauczyciela.amogh pisze:Buddyści przecież dlatego są buddystami, że wszystko sprawdzają sami, wszystko, autorytet nauczyciela nie ma tu nic do gadania ani karmienia.
No właśnie z tym, uważam, jest pewien problem. Jaki? Nie wiem.Dopóki mówimy o tym samym to sobie używajmy takich nazw jakich chcemy.
Sadhu! Pod tym chętnie się podpiszę.amogh pisze: Oczywiście, że tak. Bez mądrości i współczucia urzeczywistnionych istot nadal błądzilibyśmy w samsarze. Dlatego kłaniam się im wszystkim![]()
Być może trochę spóźnione przemyśleniaamogh pisze:Jak dla mnie, to właśnie kwestia Boga, tak jak przedstawiany jest on przez religię katolicką czy ogólnie chrześcijaństwo, jest właśnie czymś, co zachodni buddyzm, w którymś momencie swojego "formowania się" będzie musiał wziąć pod uwagę. Tak samo, jak działo się to z buddyzmem w innych kulturach, gdzie w trakcie rozwoju inkorporował w spektrum swoich metod, religijne treści danych krajów (w Indiach czy Tybecie). Także uważam, iż uznanie istnienia Boga w ramach praktyki medytacyjnej którejkolwiek z tradycji buddyjskich, nie musi się sprowadzać do li tylko doktrynalnego i suchego stwierdzenia, iż bogowie są jedną ze sfer uwarunkowanego bytowania.
No tak, ale żaden chrześcijanin nie wierzy w to, że Bóg jest "na zewnątrz" nas. Duch święty -jak to rozumiem- przenika wszystko. Tu chyba bardziej chodzi o problem praprzyczyny: jak powstał świat, itd - na tym polega zasadnicza różnica między tymi dwoma religijnymi tradycjami: chrześcijaństwem i buddyzmem.Damian907 pisze: Choć jak się czyta cały cytat będący przedmiotem tej dyskusji to wg mnie jest oczywistym iż M. Braunek nie wzywa do uwierzenia w osobowego Boga, wręcz przeciwnie: "Ale gdzie miałby być ten ktoś? Jeśli zaczynamy głęboko szukać, to okazuje się, że nie ma niczego na zewnątrz nas."
Ale jak "to samo"? Mi chodziło o to, że pewne odczucia (pozytywne) jakie zrodziło wychowanie w określonych warunkach religijnych, nie muszą być z automatu rugowane na rzecz programowego przyjęcia nowych, chociaż jeszcze nie do końca poznanych i zrozumiałych treści jakie przedstawia buddyzm. Ja nie wiem czy Bóg, w którego wierzy każdy katolik z osobna to ten sam Bóg którego ja sobie kiedyś wyobrażałem. Różnica pomiędzy buddyzmem, a religią w jakiej mnie wychowywano polega na przekraczaniu tego, co katolicyzm zamyka w niepodważalnych dogmatach wiary. Także dla mnie to nie jest kwestia porównywania dwóch immanentnych systemów w celu znalezienia wspólnych części, a transcendencja buddyzmu względem "niewiedzy" (tajemnicy wiaryDamian907 pisze:Ale nawet logicznie patrząc, po co ktoś miałby stawać się buddystą, jeśli (ktoś twierdziłby, iż) Buddyzm jest podobny do chrześcijaństwa, nie lepiej zostać przy tradycyjnych i powszechnie aprobowanych systemach duchowych, skoro i tak to niemal "to samo".
moi pisze:No tak, ale żaden chrześcijanin nie wierzy w to, że Bóg jest "na zewnątrz" nas.
Ależ Amogh, buddyści też mają ołtarze, wizerunki Buddy i czy to oznacza, że wierzą w coś "na zewnątrz"? Przecież chodzi o symbol, o coś co pomaga nam w praktyce/wierze - także chrześcijańskiej.amogh pisze:moi pisze:No tak, ale żaden chrześcijanin nie wierzy w to, że Bóg jest "na zewnątrz" nas.widać beznadziejny był ze mnie chrześcijanin. Ale to ten ołtarz w kościele mnie zmylił.
Uważasz, że każdy wierzy w to samo i tak samo? Nawet w obrębie dogmatycznych systemów?
Z tego co ja się dowiedziałem podczas dyskusji z chrześcijanami (a te idą w setkach), to 99% z nich uważa że Bóg jest osobą (bądź istotą) istniejąca poza nimi, tą która (wg nich) stworzyła wszechświat (a osoba może istnieć wyłącznie "na zewnątrz" innej osoby, lub świata. Podobnie aktu kreacji może dokonać wyłącznie osoba, w innym przypadku świat powstaje samoistnie, bądź istnieje od zawsze). A jeśli chodzi o "Ducha świętego" to tak w zasadzie nie wiadomo czym/kim on jest, ale nie powiedziałbym że dosłownie przenika wszystko, jedynie ma taki potencjał (np. jako przejaw działalności bożej), gdyby dosłownie przenikał wszystko to wszystko byłoby nim, więc nie byłoby Trójcy, a Szatan nie różniłby się od Jahwe, czy Jezusamoi pisze:No tak, ale żaden chrześcijanin nie wierzy w to, że Bóg jest "na zewnątrz" nas. Duch święty -jak to rozumiem- przenika wszystko. Tu chyba bardziej chodzi o problem praprzyczyny: jak powstał świat, itd - na tym polega zasadnicza różnica między tymi dwoma religijnymi tradycjami: chrześcijaństwem i buddyzmem.
Mi tego artykułu polecać nie musisz, sam poleciłem go w tym wątku 11 lis 2010, o 01:49moi pisze:Polecam bardzo ciekawy artykuł na ten temat pt. "W poszukiwaniu Wielkiego Zegarmistrza"
Pozdrawiam.m.
Ależ kto Ci nakazuje "rugowanie" jakiś swoich poglądów które nie są spójne z buddyzmem, kto Ci nakazuje przyjęcie "nowych i nie do końca zrozumiałych treści buddyjskich", kto Ci w ogóle nakazuje uważać się za buddystę?amogh pisze:Ale jak "to samo"? Mi chodziło o to, że pewne odczucia (pozytywne) jakie zrodziło wychowanie w określonych warunkach religijnych, nie muszą być z automatu rugowane na rzecz programowego przyjęcia nowych, chociaż jeszcze nie do końca poznanych i zrozumiałych treści jakie przedstawia buddyzm.
Ale dlaczego Ty uważasz że Buddyzm chciałby "przekraczać" chrześcijaństwo (które przecież powstało dużo później), Budda nauczał tego jakimi rzeczy są, oraz drogi prowadzącej do ustania cierpienia. Nie chciał zajmować się innymi systemami, nie chciał przekraczać braminizmu, czy dżinizmu. Systemy te zostały po proste odrzucone jako błędne.amogh pisze:Różnica pomiędzy buddyzmem, a religią w jakiej mnie wychowywano polega na przekraczaniu tego, co katolicyzm zamyka w niepodważalnych dogmatach wiary. Także dla mnie to nie jest kwestia porównywania dwóch immanentnych systemów w celu znalezienia wspólnych części, a transcendencja buddyzmu względem "niewiedzy" (tajemnicy wiary) religii chrześcijańskiej, czy każdego innego systemu, który swoją istotę zawiera w treściach werbalnych.
Jedną skrajnością jest ślepe przywiązanie do nauk (w sensie patrzenie na palec, a nie na księżyc który ktoś nam wskazuje palcem), a drugą skrajnością jest ich lekceważenie, uważanie że różne nauki nauczają tego samego, choćby nawet z punktu widzenia nieuwarunkowanego umysłu. Tak a propos, skąd wiesz jak odbiera rzeczywistość umysł nieuwarunkowany? Czyżbyś uważał że ten stan jest Twoim udziałem?amogh pisze:Myślę, że problem może polegać głównie na tym jak bardzo przywiązani jesteśmy do danych treści i nie widzimy tego, że bierzemy je za rzeczywistość samą w sobie. Kiedy jednak dostrzeże się, że żadna z treści nie jest bardziej lub mniej realna względem nieuwarunkowanego umysłu (zakładam to teoretycznie) to wszystko może stać się środkiem prowadzącym do wyzwolenia. Czy to sandał czy system religijnych wierzeń.