Terminologia buddyzmu jest tłumaczona z jednych języków na inne i mam wrażenie, że słowa z którymi spotykałem się w różnych książkach i artykułach są dość dowolne. Ta pustka lub przestrzeń, która mnie interesuje, to pewnie w oryginale było jedno słowo, bogate znaczeniowo.
- przestrzeń i pustka
Przestrzeń, o której pisał np lama Ole wydaje mi się przestrzenią zdarzeń, jakby zbiorem wszystkich możliwości wzajemnych interakcji różnych rzeczy. To jakby ekran, na którym wyświetla się film. Wydaje mi się, że przestrzeń (pustka) powinna być buddyście raczej bliska i cenna. Z drugiej strony, mam też wrażenie, że buddyści raczej starają się unikać drogi samsary, koła życia, czyli całego tego kołowrotka w którym lgniemy i cierpimy. Z trzeciej strony - co właściwie zdarza się w tej pustce? Bo ja mam wrażenie, że właśnie samsara, właśnie to nasze dziwaczne życie się tam odbywa. Buddyzm diamentowej drogi wydaje mi się wyróżniać tym, że nie odrzuca on samsary jako zbędnego przeszkadzacza, ale pozwala raczej zająć w relacji pozycję podmiotu zamiast przedmiotu. Dobrze kombinuję, czy to zupełnie nie tak?
- emocje, zdarzenia i dlaczego nie jesteśmy oświeceni
Buddyzm naucza o przeszkadzających emocjach, ale czy nie jest tak, że z nich zbudowane są zdarzenia? Ten cały ruch wszystkiego, ten film wyświetlany w pustce? Nic nie jest bez powodu, i nie bez powodu jesteśmy nieoświeceni. Z tym mam trochę problemu. Nie wiem jeszcze do końca jak rozumieć rzeczy. Np reinkarnację. Czemu ludzie reinkarnują, czemu jedni chcą, a inni nie. Co się dzieje w dużej nirwanie - jeśli ja osiągnę pełne oświecenie i Ty - to będziemy jednym i tym samym? Buddą? Czy może możliwa jest jakaś oddzielność? Czy pełne oświecenie jest optymalnym celem dla każdego buddysty? Gdyby tak wszyscy osiągnęli nirwanę, rzeczy przestałyby się zdarzać. Koło życia by się zatrzymało, nie jest tak? Tego chyba nie chcemy?
- buddyzm w pomieszanym życiu
Zastanawiam się: żyjemy w tylu tak różnych rzeczywistościach. W niektórych jest szalenie trudno praktykować buddyzm. To wszystko zupełnie inaczej wygląda w miejscach cichych, czystych, pięknych, gdzie jest spokój. Chociażby w innych krajach. W innych miastach czy wsiach. W innych życiach i pracach. Czy ktoś się w to zagłębia i wnika, jak praktykować powinien ktoś, kto jest zawalony pracą, mieszka w okropnym miejscu, a jego każdy dzień wypełniony jest ogłuszającym hałasem, pomieszanymi ludźmi, telefonami, rachunkami, sprawami. A nie można tego sobie odpuścić. To moim zdaniem niebuddyjskie, takie odpuszczanie. Dla mnie buddysta to człowiek czynu, a nie ktoś kto ucieka przed problemami. On je rozwiązuje. Wybaczcie moją ignorancję, ale mi to się wszystko jeszcze kojarzy ze świątyniami, przyrodą, ciszą, medytacją, odpoczynkiem - nie wyobrażam sobie tego w tym miejskim wariatkowie. Założę się, że jakoś się da, pytanie tylko jak?

- reinkarnacja
Kolejna sprawa, która mi nie daje spokoju, to odpowiedź Olego na pytanie czy ma duszę. Odpowiedział, że nie ma. Ja rozumiem, że to tylko kwestia nazw nadawanych rzeczom, ja na przykład myślałem, że to właśnie ta cała "dusza" reinkarnuje. No bo w końcu coś musi. Nie jest to pamięć, bo ludzie na ogół nie pamiętają poprzednich wcieleń. W takim razie co? Nie ukrywam, że osobowość kojarzy mi się z ego, a tu chyba nie o to chodzi? Nie pamięć, nie osobowość, a jednak coś łączy kolejne wcielenia. Pewnie to tylko kwestia nazwy, jedni nazywają to duszą, inni osobowością, pewnie jeszcze inni umysłem. Tak więc czym jest ten cały umysł? Jednym i tym samym, u każdego, czy indywidualnym czymś, co jednak pewnie znacznie wykracza poza to co powierzchownie widać?
Proszę o wyrozumiałość, jestem na prawdę bardzo początkujący.
Pozdrawiam