Pytaniem które często pojawia się w efekcie różnego rodzaju tragedii czy kataklizmów w których jest wiele ludzkich ofiar jest pytanie: jak dobry, miłosierny Bóg mógł dopuścić do czegoś takiego, do takiego cierpienia? Jest to pytanie stawiane w ramach chrześcijańskiego czy też monoteistycznego modelu (opisu) świata ale wyraża ono w moim odczuciu pewien uniwersalny dylemat. Chodzi o pewną niespójność, pewnego rodzaju konflikt pomiędzy dwoma opisami ludzkiego losu. Opisem przedstawiającym ludzki los jako zdeterminowany poprzez własne działanie - skutki naszych pozytywnych i negatywnych działań. A opisem dopuszczającym możliwość wpływania na ludzki los, jego zmiany, kształtowania go, niejako z zewnątrz, w wyniku współczującego działania istot znajdujących się na wyższym poziomie niż poziom ludzki, a więc Boga, Buddy, Absolutu, świętych czy bodhisatwów. Wbrew pozorom, tego rodzaju problemy nie są tylko ,,specjalnością” chrześcijaństwa czy innych religii monoteistycznych które zakładają istnienie wszechmogącego i jednocześnie miłosiernego Boga. Moim zdaniem pojawiają się też w pewien sposób, w buddyzmie. W buddyzmie istnieje różnorodność podejść, która może sprawiać wrażenie pewnej niespójności zręcznych środków i może prowadzić do tego rodzaju pytań. Z jednej strony mówi się dużo o karmie jako sile kreującej ludzki los, ludzkie doświadczenia. Podkreśla się indywidualną odpowiedzialność za własną karmę i indywidualny charakter wysiłku na ścieżce. ,,Sami musicie się wysilać. Buddowie jedynie wskazują drogę. Ludzie nawykli do medytacji, którzy idą ścieżką, uwalniają się z więzów Mary.” (Dhammapada) Z drugiej strony, w buddyzmie mahayany, mówi się o wyzwalaniu ludzkich istot przez bodhisatwów. O tym, że bodhisatwowie z powodu wielkiego współczucia prowadzą ludzkie istoty do wyzwolenia. W wielu buddyjskich tradycjach praktykowane są modlitwy czy prośby do bodhisatwy Awalokiteśwary czy też innych bodhisatwów, w celu otrzymania jakiejś pomocy.
Nie mniej, trzeba to moim zdaniem wyraźnie podkreślić, podejście buddyjskie jest w tej kwestii zasadniczo inne - różni się od podejścia chrześcijańskiego czy ogólniej monoteistycznego. Ponieważ w buddyzmie nie uważa się, Buddy czy bodhisatwów za kreatorów świata więc nie obarcza się ich również odpowiedzialnością za samo istnienie zła w świecie, za istnienie cierpienia. Bodhisatwowie mogą pomóc ale nie są obligatoryjnie odpowiedzialni za czyjeś cierpienie, za ,,dopuszczenie” do istnienia zła w świecie. To my sami stwarzamy naszą karmę i jesteśmy kreatorami naszego cierpienia czy szczęścia. Nie mniej jednak, można na gruncie buddyjskim zadać następujące pytanie? Czy jeśli ktoś doświadcza wielkiego cierpienia i prosi o pomoc jakiegoś bodhisatwę (bodhisatwinię) a jednak cierpi nadal, to czy to oznacza, że ten bodhisatwa nie dostrzega tej cierpiącej istoty, czy, że po prostu nie może jej pomóc (nie jest w stanie - przekracza to jego możliwości pomocy tej osobie) czy też może uznał, że doświadczanie cierpienia jest dla tej osoby najlepszym rozwiązaniem w tej sytuacji bo na przykład jest to najlepszy sposób wypalenia przez tę osobę negatywnej karmy? Określenia ,,bodhisatwa nie dostrzega”, ,,bodhisatwa uznał” są metaforami i mają tutaj raczej roboczy charakter. Chciałbym podkreślić, że nie zakładam tutaj nic z góry na temat samej natury bycia bodhisatwą, to znaczy, czy bodhisatwa jest osobą czy też nie, czy jest czymś zewnętrznym w stosunku do nas czy też nie, czy jego współczucie i możliwości działania są bezgraniczne czy też posiadają jakieś ograniczenia. Chciałbym też od razu odnieść się do pewnej kwestii (żeby mieć to już z głowy


Wracając do relacji pomiędzy karmą a współczującą pomocą. Czy tutaj mamy podobną sytuację? Czy ta relacja jest z natury swej nieoznaczona, nieokreślona? Jeśli przyjąć, że wszechmocny Bóg (byt) kierowany nieskończoną miłością może w dowolny sposób ingerować w świat rządzony prawami fizyki, świat kontrolowany przez czas, przestrzeń, przyczynę i skutek i w dowolny sposób go modyfikować to nieuniknione jest moim zdaniem pojawianie się (dla nas jako obserwatorów) tego rodzaju nieoznaczonych, nieokreślonych sytuacji. Jednakże, rozglądając się wokół, czy też studiując historię ludzkości, nie obserwujemy sytuacji które się ani dzieją ani nie dzieją, że coś się stało i jednocześnie nie stało. Nie obserwujemy też nagłych ,,skoków” karmicznych - gwałtownych anihilacji karmy, jakiś wyraźnych karmicznych nieciągłości. Obserwujemy raczej ciągły proces - ewolucję karmy - czasami szybszą, czasami bardzo powolną, nie mniej proces ewolucyjny. To skłania raczej do przypuszczenia, że ,,czynniki wyższego rzędu” z jakiś powodów, nie ingerują w świat ludzkich istot z pominięciem prawa karmy ale raczej działają zgodnie z nim czy też wręcz poprzez to prawo. Zakładając, że w ogóle ingerują. Mistrz zen Seung Sahn wypowiadał się na ten temat w następujący sposób: ,,Bystrooki mistrz zen rozumie ludzką karmę. Budda powiedział ,,Karma którą sam sobie stworzyłeś może zniknąć tylko wtedy, gdy będziesz tego chciał. Nikt nie może sprawić abyś chciał by zniknęła.” Powiedział też ,,Mam wiele różnych, dobrych lekarstw ale nie mogę ich zażywać za ciebie.” Budda dał już wskazówki, tym którzy są ślepi lub niedołężni. Lecz większość ludzi domaga się łatwych rozwiązań. Chcą aby ktoś inny wykonał za nich ich pracę. … Sama magia nie jest w stanie usunąć złej karmy, jest tylko techniką. Czy Jezus rozwiązał cokolwiek wskrzeszając Łazarza? Łazarz w dalszym czasie miał tę samą karmę i wciąż nie był wolny od śmierci. Jeden z uczniów Buddy, Mong Nyon, był znany jako wielki cudotwórca. Pewnego dnia podczas medytacji ujrzał, że królestwo Kapila wkrótce zostanie zniszczone przez okrutną wojnę. Udał się więc do Buddy i powiedział: Panie, czy wiesz, że w przyszłym tygodniu wielu twoich rodaków zostanie zabitych? Tak. Dlaczego więc ich nie ratujesz? Nie mogę. Ale posiadasz przecież szczególną energię i możesz robić cuda. Dlaczego ich nie uratujesz? Nie można sprawić by zniknęła zasłużona karma. … Jeśli ktoś chce może nauczyć się robić cuda. Nie jest to jednak właściwa droga. Bystroocy mistrzowie zen rzadko posługują się cudami czy magią, ponieważ to nie pomaga ludziom w znalezieniu prawdziwej drogi. Jedynym sposobem na to, aby zniknęła karma jest uczynić swoją świadomość pustą. Wtedy cuda nie istnieją. Wówczas są tylko właściwe poglądy i właściwa praktyka. To jest prawdziwy cud.”
Tak więc, buddyjska odpowiedź na teologiczny problem: ,,dlaczego Bóg który jest miłością nie zniszczy całego zła od razu?” mogłaby brzmieć na przykład tak: dlatego, że nie można sprawić, by zniknęła zasłużona karma.
Myślę, że w tego rodzaju rozważaniach nie można pominąć jeszcze jednego aspektu - aspektu wolnej woli. Wyrażają to poniekąd cytowane już słowa Buddy: ,,Karma którą sam sobie stworzyłeś może zniknąć tylko wtedy, gdy będziesz tego chciał”. Również odpowiedź na teologiczne pytanie ,,dlaczego Bóg który nie zniszczy całego zła od razu?” którą często można usłyszeć: bo byłoby to zaprzeczeniem wolności jaką dał ludziom, wskazuje na związek pomiędzy istnieniem cierpienia a osobistą wolnością.
Jak już pisałem na tym forum, na temat determinizmu ludzkiego losu i wolnej woli dyskutuje się od wieków w ramach filozofii, nauki i religii i jak do tej pory nie wypracowano żadnego, wspólnego, satysfakcjonującego wszystkich stanowiska. Jeśli chodzi o buddyjskie podejście do tej kwestii to moim zdaniem, problem istnienia wolnej woli wiąże się z dwiema innymi kwestiami: z zasadą współzależności, oraz z kwestią realności ludzkiego ego czy też mówiąc inaczej realności rzeczywistości subiektywnej. Jeśli przyjąć istnienie pełnej (globalnej) współzależności to pytanie o istnienie wolnej woli traci sens. Wszystko zależy bowiem wtedy od wszystkiego (zarówno w przestrzeni jak i w czasie), nic nie istnieje jako niezależny, odrębny byt a jedynie w powiązaniu (współzależności) z innymi bytami. Nic nie posiada swojej odrębnej realności. W takiej sytuacji nie ma za bardzo miejsca na wolną wolę. Pytanie o istnienie wolnej woli człowieka zakłada zatem milcząco, że ta współzależność w odniesieniu do istoty ludzkiej nie jest pełna. Zakłada, że człowiek jest w jakimś stopniu niezależną, odrębną istotą która ma możliwość myśleć i podejmować decyzje niezależnie od całego czaso-przestrzennego wszechświata. Tak więc, w tym kontekście pytanie o istnienie wolnej woli jest w gruncie rzeczy pytaniem o naturę rzeczywistości: czy w rzeczywistości współzależność jest pełna czy tylko częściowa? W zasadzie współzależności przyjmuje się, że rzeczywistość stworzona przez obiekty (darmy) posiada obiektywną realność aczkolwiek obiekty (darmy) istnieją w sposób uwarunkowany, współzależny.
Drugą kwestią jest istnienie (realność) ludzkiego ego. W pytaniu o istnienie ludzkiej wolnej woli zakłada się przede wszystkim, że istnieje coś takiego jak człowiek i jego wola czyli, że istnieje ludzkie ego. To znaczy przyjmuje się, że ludzkie ego jest czymś rzeczywistym, obiektywnie istniejącym. Zgodnie z buddyjskim nauczaniem ludzkie ego jest połączeniem pięciu skand: formy, uczuć, myśli, impulsów i świadomości. Skanda impulsów bywa również nazywana skandą tendencji lub woli. Tak więc to właśnie ta skhanda reprezentuje to co popularnie nazywamy wolą. Zgodnie z nauczaniem Sutry Serca te wszystkie pięć skand są w rzeczywistości (pierwotnie) puste, nieistniejące. Jeśli więc ludzkie ego jest iluzją to znowu pytanie o istnienie ludzkiej wolnej woli traci sens czy też ma sens tylko na pewnym iluzorycznym poziomie. Tak więc, podobnie jak w przypadku współzależności pytanie o wolną wolę jest w gruncie rzeczy pytaniem na które odpowiedź wymaga wglądu w prawdziwą czy też pierwotną naturę rzeczywistości. Reasumując, pytanie o istnienie wolnej woli jest według mnie - patrząc z buddyjskiej perspektywy, pytaniem pozornym (iluzorycznym) będącym rezultatem braku wglądu w głębszą (prawdziwą) naturę rzeczywistości, czy też mówiąc innymi słowami, pytaniem, które ma sens tylko na pewnym (iluzorycznym) poziomie rozumienia rzeczywistości - wglądu w rzeczywistość. To pytanie zakłada milcząco dwie rzeczy: istnienie ludzkiego ego i oddzielenie człowieka od świata. Zupełnie natomiast inną kwestią jest pytanie następujące: jaki punkt widzenia na kwestię wolnej woli czy też jaki sposób myślenia o niej jest najbardziej użyteczny z praktycznego punktu widzenia? Chodzi tutaj o następującą kwestię: niezależnie od tego jak się rzeczy faktycznie mają (w to właśnie nie mamy wglądu bo jesteśmy istotami pozostającymi pod wpływem iluzji) chcemy lub też musimy jakoś do tego problemu podejść, jakoś o tym myśleć i w oparciu o ten pogląd działać (dokonywać wyborów). Jaki więc sposób myślenia jest tutaj najbardziej przydatny, najbardziej użyteczny w praktyce? Oczywistą rzeczą jest, że nihilistyczny pogląd ,,nie ma wolnej woli, wszystko jest zdeterminowane, co się ma wydarzyć to się i tak wydarzy więc nie ma za bardzo sensu podejmować jakiegoś wysiłku” nie generuje zbyt dużo energii do działania. Znacznie bardziej przydatny z punktu widzenia buddyjskiej praktyki jest pogląd: mam wolną wolę, mogę zmienić swoją karmę, to czy zmienię swoją karmę czy też nie zależy ode mnie, od mojego wysiłku włożonego w praktykę. Mistrz zen Seung Sahn powiedział kiedyś ,,jeśli myślisz, że coś jest dobre będzie dobre, jeśli myślisz, że coś jest złe będzie złe”. Natomiast pytanie ,,ale czy to, że tak właśnie myślę, że mam wolną wolę jest zdeterminowane?” jest dla nas istot pogrążonych w iluzji nieweryfikowalne albo bardzo trudno weryfikowalne. Po prostu tego nie wiemy. Może po osiągnięciu oświecenia czy jakiegoś głębokiego wglądu będziemy mogli z całą pewnością stwierdzić: tak, było to wówczas zdeterminowane przez jakieś wcześniejsze wydarzenia. Przytoczę pewien cytat z książki Volkera Zotza ,,Historia filozofii buddyjskiej” który moim zdaniem dobrze wyjaśnia czym jest wolna wola w potocznym rozumieniu tego słowa: ,,To, co wywołuje przeżywany przez człowieka świat, stanowi pewien proces, w którym uczestniczą świadomość-złoże (alaya-widżniana), uświadomienie pozornych rzeczy oraz myślenie. Świadomość-złoże jest u Wasubandu obiektywną podwaliną subiektywnego istnienia. Kształtuje się na podstawie owoców wcześniejszych działań w rozumieniu doktryny karmana i jest nośnikiem ponownych narodzin. Jako pewien rodzaj pod- i przedświadomości zawiera ukształtowane przez przeszłość potencjalne postrzeżenie teraźniejszości i przyszłości, które w uświadomieniu doczekują się aktualizacji. W wyniku wyzwolenia nieświadome złoże skutków, a wraz z tym proces formowania tej przedświadomości, wyciszają się. Wyzwolenie jest utrudnione przede wszystkim przez myślenie (manas), które stwarza perspektywę ,,ja”. Myślenie wypływa ze świadomości-złoża, której treści uznaje za przedmiot.”.
Według mnie, potoczne rozumienie pojęcia wolnej woli jako wolności (swobody) myśli, naszych tendencji i możliwości podejmowania niezależnych decyzji, bierze się stąd, że będąc uwarunkowanymi istotami nie mamy wglądu w opisany w powyższym cytacie proces. To znaczy nie mamy wglądu w to jak impulsy wypływające ze świadomości złoża stwarzają myśli. Nie mamy wglądu w to dlaczego te myśli są takie a nie inne, dlaczego mają taki charakter a nie inny charakter. To właśnie ,,świadomość-złoże” jest w buddyzmie uważane za podstawowego kreatora naszego doświadczenia - doświadczenia szczęścia czy cierpienia. Nie mając wglądu w świadomość-złoże nie rozumiemy dlaczego mamy pewne skłonności, dlaczego kierują nami pewne tendencje. Nasza percepcja samego siebie ogranicza się do obserwacji powstających myśli które pojawiają się nie wiadomo skąd i nie wiadomo gdzie znikają. Ponieważ nie mamy wglądu w przyczyny, automatycznie przyjmujemy (uznajemy), że proces powstawania myśli i ich charakter jest spontaniczny, wolny, niczym nie kierowany i nazywamy to wolną wolą. Czyli w gruncie rzeczy stosujemy tutaj milcząco zasadę brzytwy Ockhama: ponieważ nie potrafimy w coś głębiej wniknąć, nie potrafimy dotrzeć do sedna, przyjmujemy, że tego ,,głębiej” nie ma - że to co nam się wydaje, to co nam się jawi jest jedyną obiektywną rzeczywistością. Ponieważ nie widzimy głębszych przyczyn odpowiedzialnych za charakter naszych tendencji i myśli, przyjmujemy, że takie przyczyny nie istnieją, że nasze myśli są niczym nie kierowane, wolne. Czyli przyjęcie koncepcji wolnej woli za prawdziwą, jest w gruncie rzeczy, uznaniem naszej niemożności sprawdzenia czegoś (wniknięcia w coś), za dowód na brak istnienia jakichkolwiek praprzyczyn tego czegoś. Patrząc na to z buddyjskiej perspektywy, za prawdziwie wolną wolę, należałoby chyba raczej uznać motywację osoby której ,, nieświadome złoże skutków” uległo wyciszeniu czy też wygaśnięciu. Efektem takiego wyciszenia ,,złoża skutków” jest właśnie to co potocznie kojarzy się z terminem ,,wolna wola” a więc niezależność, brak przywiązań, nie-lgnięcie.
Tak więc, wracając (po raz kolejny




Myślę, że chyba jest dla wszystkich rzeczą oczywistą, że udzielanie komuś pomocy w sposób odpowiedzialny, wymaga umiejętności przewidywania skutków, jakie w wyniku tej pomocy mogą się w przyszłości pojawić. Chodzi zarówno o skutki w krótkiej perspektywie czasowej (które stosunkowo łatwiej jest przewidzieć), jak i te które pojawią się dopiero po dłuższym okresie czasu (które przewidzieć jest relatywnie trudniej). W historii ludzkości można znaleźć mnóstwo przykładów pomocy udzielonej w dobrej wierze, pojedynczym jednostkom, grupom ludzkim czy całym społecznościom, które przynosiły w efekcie więcej szkód i cierpienia niż korzyści. Są też przykłady na to, że nawet to co początkowo wydaje się być bardzo pozytywne z czasem zaczyna przynosić negatywne skutki. Tak więc patrząc na to ze zwykłego, konwencjonalnego punktu widzenia, podejmowanie mądrych, odpowiedzialnych decyzji które przyniosą ludziom jakiś trwały pożytek jest po prostu bardzo trudną rzeczą. Po pierwsze, wymaga odpowiednich motywacji - motywacji altruistycznych - chęci niesienia autentycznej pomocy, która nie jest jakąś zamaskowaną postacią krótkowzrocznego egoizmu. Po drugie, wymaga szczególnych cech umysłu - odpowiedniej wiedzy, zdolności przewidywania i właśnie - jakiejś niezwykłej wnikliwości, przenikliwości, która pozwala w bardzo głęboki i jednocześnie szczegółowy sposób dostrzegać i rozumieć ludzkie motywacje, różnorodne sposoby myślenia, zróżnicowaność ludzkich postaw. Taka osoba musi po prostu być wytrawnym znawcą ludzkich dusz. Tak czy inaczej, dochodzimy tutaj w gruncie rzeczy do takich samych cech, umiejętności o których mówi sutra Avatamsaka.
W chrześcijaństwie uważa się, że tylko Bóg posiada pełnię wszechwiedzy. Często się można spotkać ze stwierdzeniem ,,tylko Bóg to wie” czy w formie bardziej swobodnej ,,Bóg raczy wiedzieć”. Jednocześnie jednak, niektóre wydarzenia, sytuacje są interpretowane jako boska interwencja. Na przykład cudowne uzdrowienia, cudowne ocalenia. Z jednej więc strony mamy wszechwiedzę Boga czyli wiedzę o przyczynach i skutkach, o wszystkich konsekwencjach, oraz daną ludziom wolność wyboru własnego działania a z drugiej strony, mamy boskie interwencje, które tę wolność niewątpliwie jakoś ograniczają. Tak więc, znowu zaczynamy tutaj wchodzić w obszar paradoksów omnipotencji.
Zastanawiam się jak to wygląda z buddyjskiej perspektywy. Chodzi mi o dwie następujące kwestie. Po pierwsze, czy bodhisatwa z dziesiątego poziomu potrafi dla każdej istoty dobrać optymalny dla niej zestaw zręcznych środków który doprowadzi, w jakiejś perspektywie czasowej, tę istotę do wyzwolenia (oświecenia)? Czas trwania tego procesu może być zapewne bardzo różny, ale czy generalnie jest to możliwe w przypadku każdej istoty? Po drugie, jak taka pomoc czyli stosowanie wobec kogoś zręcznych środków, ma się do kwestii wolnej woli? Czy można uznać stosowanie wobec kogoś zręcznych środków, bez świadomej zgody tej osoby, za dopuszczalne? Myślę, że rozumienie pojęcia ludzkiej woli, a w szczególności tak zwanej wolnej woli, jest inne w rozumieniu chrześcijańskim czy europejskim a inne w perspektywie buddyjskiej z powodów o których już tutaj pisałem. Jeśli ktoś posiada karmicznie negatywny czy agresywny stosunek do świata to jego wola nie jest wolna, jest po prostu chora. Jego karmiczne impulsy są zabarwione negatywizmem czy agresją i ta osoba sama z tego powodu cierpi. W buddyzmie uważa się, że każda istota chce jednej rzeczy - chce być szczęśliwa, doświadczać szczęścia a nie doświadczać cierpienia. Myślę, że można by powiedzieć, że każda istota gdzieś głęboko w sobie, chciałaby być wyzwolona czy oświecona, ale nie każda istota jest na świadomym poziomie tą kwestią tak naprawdę zainteresowana. Nie mniej, pozostaje tutaj kwestia odpowiedzialności - wzięcia pełnej odpowiedzialności za osobę wobec której stosuje się zręczne środki jeśli ktoś już decyduje się komuś pomagać.