miluszka pisze:(...)bez nauk o braku ja (uwaga - podstawa buddyzmu) nie jesteśmy w stanie rozwinąć właściwego wspólczucia i właściwego postępowania. (...)
Zatem, by właściwie postępować i mieć odpowiednie wspólczucie potrzebny jest odpowiedni pogląd, który trudno nabyć będąc ateistą. Dla buddysty będzie to pogląd o pustce "ja", dla chrześcijanina może przekonanie o własnej znikomości wobec Boga?
Najlepiej byłoby przedstawić chrześcijanom doktrynę siunjaty i zapytać ich, czy o coś takiego chodzi im w ich praktyce religijnej. Ale dopóki to się nie stanie pozwolę sobie pogdybać

Nie zamierzam twierdzić, że w chrześcijaństwie nie jest możliwe rozwinięcie współczucia i etycznego postępowania - przypusczam, że chyba każda religia czy system etyczny to umożliwiają. Podejrzewam jednak, że z powodu braku w chrześcijaństwie nauk o pustości "ja", współczucie będące wynikiem praktykowania "własnej znikomości wobec Boga", o której to praktyce wspomniałaś, niekoniecznie jest dokładnie tym współczuciem, o jakim mówi się w buddyzmie w ramach nauk związanych z bodhiczittą.
Jednym z elementów bodhiczitty (współczującej oświeconej postawy) jest pogłębianie zrozumienia nauk o pustej naturze wszelkich zjawisk (włącznie z pustością "ja") oraz rozwijanie wglądu w nią (szósta paramita: mądrość, pradżnia-paramita). Atiśa, mistrz ze szkoły Kadampa, zapytany o ostateczną naukę rzekł:
Patrul Rinpocze udzielił takiej nauki:Atiśa pisze: Pustka, której sercem jest współczucie. To prawdziwe panaceum, najwspanialsze lekarstwo. Urzeczywistnienie pustki, natury zjawisk to lekarstwo na wszystkie negatywne emocje.
Jakkolwiek właściwe postępowanie wynikające z urzeczywistnienia pustości "ja" i wszystkich zjawisk może na poziomie zewnętrznym nie różnić się od właściwego postępowania wynikającego z urzeczywistnienia "własnej znikomości wobec Boga", to podstawa, źródło obu tych właściwych etycznie postaw jest odmienne.Patrul Rinpocze pisze: Kiedy (...) mamy wgląd w autentyczną rzeczywistość, pustkę wszystkich zjawisk, nasza bodhiczitta jest ostateczna.
Przypuszczam, że tę właściwość miał na myśli Dzogczen Ponlop Rinpocze mówiąc, że "bez nauk o braku ja nie jesteśmy w stanie rozwinąć właściwego współczucia i właściwego postępowania." Wynikałoby z tego, że współczucie i etyczne postępowanie rozwinięte w ramach chrześcijańskiej ścieżki nie jest współczuciem i postępowaniem właściwym, w znaczeniu: opartym na urzeczywistnieniu pustości "ja".
Wydaje się, że potwierdzają to nauki innych mistrzów, np. Dalajlama powiedział:
XIV Dalajlama pisze: Praktykujący buddysta musi zaakceptować pustość jako ważną praktykę. Znam chrześcijańskich braci, którzy żywo interesują się buddyjską filozofią pustości. Myślę jednak, że jeśli uzna się pustość, to nie ma miejsca dla stwórcy czy absolutu. Pustość znaczy, że wszystko jest współzależne. Jeśli się przyjmie taki punkt widzenia, raczej trudno wyznawać ideę wiecznej duszy, absolutu czy Wszechmocnego Boga.
Yutang Lin napisał:
...a skoro tak, to w chrześcijaństwie nie ma miejsca na pustkę własnego "ja", dopóki nie znajdzie się również miejsce na pustkę "ja" Boga. Artystycznie ujął to StEd:Yutang Lin pisze: Buddyzm może zostać sklasyfikowany jako ateistyczny jedynie w tym sensie, że z powodu braku właściwego odniesienia do ego, niemożliwe staje się usprawiedliwienie tożsamości Stwórcy. W rzeczywistości ostateczne pytanie nie dotyczy w buddyzmie istnienia czy nieistnienia Stwórcy, ponieważ chodzi tu raczej o to jak można w odpowiedni sposób odwołać się do jakiejkolwiek absolutnej, niezależnej tożsamości?
Edward Stachura - Fabula Rasa pisze: Potrzebujące Ja nie potrzebuje Boga-wskrzesiciela nie Ja. Ja potrzebuje wskrzeszenia Ja. Tylko takiego Boga potrzebuje i tylko po to, tylko w tym celu, tylko w tym interesie z nim handluje: "Ja w ciebie, Boże, wierzę z całych sił; ja do ciebie najżarliwiej modlę się; ja cię miłuję nad własne życie (a ty za to, kiedy umrę, moje życie kiedyś wskrzesisz; będę taki sam, ale inny, ale taki sam, ale dobry piękny czysty i będę żyć cały czas, cały czas, bez trosk, kłopotów, zmartwień, cierpień i z dala od tego strasznego padołu)". Oto jak myśli Ja, bo nie może inaczej. Ale ten Bóg, w którego wierzy Ja, jest tylko przedłużeniem Ja, jego autoprojekcją, w którą Ja wierzy, że jest czymś innym niż Ja. Bóg Ja to jest dalej Ja, to jest Ja idealne, Ja doskonałe, Ja boskie. Ale Ja to konflikt, to nieszczęście, to chaos, to wojna i Ja zdaje sobie niekiedy z teo sprawę i dlatego wymyśla przeciwieństwa w postaci przymiotników: idealny, doskonały, boski. Wystarczy podstawić pod Ja to, czym Ja jest (i z czego sobie niekiedy jednostronnie, częściowo, płytko zdaje sprawę), a więc: konflikt, nieszczęście, chaos, żeby zobaczyć, jak to tragicznie absurdalnie wygląda: konflikt idealny, nieszczęście doskonałe, chaos boski.
Ale Ja tego nie widzi. Nie widzi, że dwa to jeden. nie widzi, że Ja i nieJa, czyli on i jego Bóg - to jest to samo: mentalność przebierająca się w werbalność i przebierająca się w moralność, i przebierająca się, oczywiście, w niemoralność. Bo to, co mówi o sobie, że jest moralne, jest tak samo niemoralne jak to, co nigdy nie powie o sobie, że jest niemoralne, lecz zawsze o innych.
I tak to Ja handluje z Ja, a przedmiotem, podmiotem targów i przetargów jest, rzecz ciemna, też Ja. Bo czy da się handlować z prawdą, z wiecznością, z rzeczywistym, z nieznanym (nieważne, jak się to nazwie, żadna nazwa tego nie jest tym; każda nazwa, każde słowo jest niuchronnie literaturą, czyli nie tym)? Z nieznanym, rzecz jasna, nie da się handlować, w nieznane nie da się wierzyć ani nie wierzyć, nieznanego nie da się wyobrazić sobie ani bać siętego, ani to lubić, ani do tego zbliżać się, ani od tego oddalać się, do nieznanego nie można modlić się ani pisać wierszy, o nieznanym nie da się marzyć, śnić ani w ogóle przylepić do tego jakiejkolwiek myśli.
Nawet Willigis Jaeger, będący przedstawicielem radykalnej chrześcijańskiej awangardy, nie uważa, że należy urzeczywistnić pustość "ego", lecz mówi o jego poskromieniu i rozpoznaniu nowej boskiej tożsamości:
Skoro nawet awangardzie chrześcijan nie chodzi o rozpoznania pustości wszelkich tożsamości, tym bardziej główny nurt chrześcijaństwa (katolicyzm), nie dąży do rozpoznania pustości "ja". Oczywiście nie wyklucza to, że na gruncie chrześcijańskiej mistyki pustość "ja" (własnego i Boga) może zostać urzeczywistniona. Zapewne jest to możliwe, jednak nie posuwałbym się za daleko w przypisywaniu religii chrześcijańskiej tego kierunku, skoro ona sama tego nie zakładaWilligis Jaeger - Fala jest morzem pisze: Mistyka nie chce usuwać ani zwalczać ego. Chce je poskromić i nadać mu właściwą rangę. Dlatego dąży do poznania, czym ono jest rzeczywiście. A jest centrum organizacyjnym dla personalnych struktur każdego indywidualnego człowieka. Takie centrum organizacyjne jest dla naszego życia niezbędne. Czyni nas ludźmi. To dla mistyki oczywiste. Ale mistyczne doświadczenie doprowadza człowieka do tego, że nie identyfikuje się już on z pierwszoplanowym ego i tym samym staje się otwarty na rzeczywistość, w której ego już nie dominuje.
(...)
Z pasją i lękiem bronimy swojego ego (...) Składa się ono z wyuczonych konstruktów. Jest tylko funkcjonalnym centrum, którego nasza właściwa istota używa jako instrumentu. Zginie wraz z naszą śmiercią. Pozostanie natomiast nasza prawdziwa boska tożsamość. Czy po śmierci zostanie zachowana indywidualna ciągłość, nie jest dla mnie ważne. To, co toczy się dalej, to boskie życie, które ani się nie rodzi, ani nie umiera. To jest moja prawdziwa tożsamość.
