cytat z bloga Marka Kalmusa, odnośnie tzw mis tybetańskich oraz pojęcia grzechu w buddyzmie:
''Kaśka Paluch: Podczas pisania pracy poświęconej muzyce w klasztorach tybetańskich, celowo skupiłam się na poszukiwaniu wzmianki na temat występowania tam mis, bo – jak dowiedziałam się ze stron poświęconych terapii nimi – wykorzystywane są tam do terapii i rytuałów. Przewertowałam szereg pozycji naukowych, popularnonaukowych, encyklopedii – i nic.
Marek Kalmus: Bo mis „tybetańskich” nigdy nie było. Po pierwsze nie było takiej potrzeby. Gongi owszem, mają w klasztorach swoją funkcję sygnalizacyjną. Do tego, żeby – na przykład – wezwać mnichów na posiłek, czy do sygnalizowania konkretnych zdarzeń i pór. Nikt nie gra na nich w jakiś szczególny sposób, po prostu ktoś w nie uderza.
Kaśka Paluch: Nie są wykorzystywane jednak w celach zdrowotnych, w medycynie tybetańskiej.
Marek Kalmus: Nie, i najlepszym na to dowodem jest fakt, że żadne słowo na temat mis czy gongów nie pada w czterech Tantrach Medycznych. W Polsce dostępne są dwie książki „Zdrowie i równowaga” oraz „Harmonia zdrowia” doktora Yeshi Dondena [osobisty lekarz Dalajlamy – dop. red.]. Tam omówione są bardzo dokładnie cztery Tantry Medyczne, w których nie ma nic na temat leczenia dźwiękiem. Dźwięk rozumiany w tym sensie – to nie ta bajka. Czasem pewne znaczenie w terapii ma tylko recytowanie mantr – ale i w tym przypadku nie o dźwięk tu chodzi.
Kaśka Paluch: Mimo wszystko twierdzenie, iż terapia dźwiękiem mis jest elementem medycyny tybetańskiej staje się coraz bardziej popularne nawet w Tybecie.
Marek Kalmus: I w Dharamsali, i w Lhasie, bez najmniejszego problemu można kupić „misy tybetańskie”, sprzedawane przez samych Tybetańczyków. Mało tego – oni nawet będą ci opowiadać o tym, że tak jest. Po pierwsze dlatego, że to jest biznes, po drugie dlatego, że młodzi sprzedawcy po prostu nie wiedzą, że to nieprawda. Też w to wierzą, bo nie znają własnej tradycji tak dogłębnie, żeby znali pochodzenie każdej rzeczy, a skoro wszyscy „New Age’owcy” tak twierdzą – to czemu nie. To jest w pewnym sensie błędne koło, widoczne nie tylko na tym przykładzie.
Podobnie jest np. z tłumaczeniem języka tybetańskiego. Pojęcie negatywnego działania karmicznego, czyli tego destrukcyjnego, przez pierwszych misjonarzy zaczęło być, europocentrycznie tłumaczone jako „grzech”. W buddyzmie nie istnieje pojęcie grzechu. Ale to właśnie – kreowanie złego karmana – tłumaczone jako angielskie „sin”, weszło w mowę Tybetańczyków, uczących się angielskiego i podróżujących po świecie. Nie są świadomi, że pojęcie „grzechu” zupełnie nie pasuje do tego, co mają na myśli, po prostu zostało to inaczej przetłumaczone. Czy to oznacza, że termin grzechu istnieje w buddyzmie, w tradycji tybetańskiej? Nie. Jest to efekt pomyłki, która została głęboko wchłonięta. Podobnie jest z tymi misami. Wszyscy pytają o te misy, jest masowa produkcja, no i… kręci się.''
pozdrawiam

ps
dr Marek Kalmus