Makiełek nie miał lekkiego życia. Przez pierwszy rok poniewierał się po ulicach, skąd został zabrany w ciężkim stanie przez organizację pomagającą bezdomnym zwierzętom. Kolejne miesiące zajęło leczenie. To, co mu było, zostało w końcu wyleczone, ale nerki nie wytrzymały obciążenia narkozami i lekarstwami... Niewydolność nerek to niestety wyrok. Coraz bardziej chory kolejne miesiące spędził w kocim hoteliku, w stadzie innych kotów tłoczących się na niewielkiej przestrzeni. Ostatnie dwa miesiące życia spędził u mnie. Niestety choroba postępowała, a w nocy z piątku na sobotę jego stan ostatecznie się załamał. Jego życie dobiegło końca w sobotę (24.09) ok. godz. 10.
Makiełek był drobniutkim kocurkiem. Chociaż dorosły, ważył niewiele ponad 2 kg. Równie delikatną co ciało miał naturę. To był bardzo wrażliwy kotek, cichutki, starający się zachowywać bezszelestnie, bezbronny, spragniony głaskania i ciepła. Czasami przebłyskiwała w nim kocia ciekawość i chęć cieszenia się życiem, ale z powodu ograniczeń ciała i warunków, w jakich żył, rzadko miały okazję rozbłysnąć. Natomiast to, co błyszczało niezależnie od okoliczności, to nieustająca łagodność i czułość.
Wesprzyjcie, proszę, tę kochaną kruszynkę praktyką w intencji dobrego odrodzenia.



