![hello :hello:](./images/smilies/3.gif)
http://www.youtube.com/watch?v=p5kQ8Mc8rTw
W wykładzie „Pierwszeństwo Świadomości”, Peter Russel, pisarz zajmujący się zagadnieniem świadomości zastępuje stary naukowy meta-paradygmat mówiący o istnieniu obiektywnego zewnętrznego świata, istnieniu materi jako takiej i jej pierwszeństwu w tworzeniu wsześchwiata - innym meta-paradygmatem, wywracajacym o 180 stopni funadamentalne pytanie na które starają sie odpowiedzień naukowcy. NIE w jaki sposób niematerialna świadomość powstaje z czegoś tak materialnego jak materia/mózg – ALE w jaki sposób materia wyłania się ze świadomości. Wg Russela świadomość istnieje już na poziome światła, zachacza w wykładzie o fizyke i wogóle mimo, że dość ogólnie, to przekonująco brzmi, szczególnie fragment o niestnieniu „ja” jest bardzo buddyjski, natomiast sama końcówka z określeniami takimi jak atman i brahman skłoniła mnie do napisania postu... ponieważ czytając opisy hinduistycznego atmana/brahmana czy „Ja jestem” Ramana Maharishi’ego jak zarówno „Ja jestem” z zachodnich tradycji duchowych mam wrażenie, że nie opisują żadnego oddzielnego, trwałego ja – bytu, istoty, tylko właśnie fundamentalną zasadę rzeczywistości jaką jest coś co określają świadomością i to świadomością jako czystą obecnością pozbawioną wszystkiego innego poza nią samą. Czy Buddyzm idze dalej, pogłębiając zrozumienie, że nawet czysta obecność jest pozbawiona własnej natury? Nawet zachodnie „ja jestem”, czyli czysta obecność/świadomość ma dwa aspekty: obecność i pustkę. Im czyściej odczuwana pustka tym czyściej odczuwana obecnośc, im czyściej odczuwana obecność tym czyściej odczuwana pustka. Budda naucza jednak o anatma, więc ja jestem to coś innego niż Buddyjska nigdzie nieprzebywająca otwarta obecność... pytanie brzmi czy brak w taki sposób doświadczanego ja jestem w nauce Buddy jest wynikiem uniknięcia pułapki subtelnego lgnięcia do istnienia jakie czyha na praktykującego, który bawi się tym tylko na poziomie konceptualnym czy jest to faktycznie czymś innym?
Nie wiem czy rozumiecie dlaczego się nad tym zastanawiam - Russel ładnie zakończył wykład mówiąc o nieistnieniu ja, aby zaraz potem mówić o fundamentalnym oduczuciu istnienia, w swojej naturze jednakowym dla każdego, począwszy od bakterii do istoty ludzkiej... w moim doświadczeniu te fundamentalne uczucie ja jestem jest Pustą, Otwartą Obecnością bez konceptualizacji istnieje/nie istnieje - a jednak wyczuwam w tych dwóch naukach jakąś kolosalną różnice, której na poziomie praktycznym nie mogę zrozumieć.. to prawda, że wypaczone ja jestem = lgnięcie do istnienia i kilka dziwnych koncepcji, ale tak samo źle rozumiana Pustka = lgnięcie do nieistnienia, nihilistyczne poglądy. Jeśli moje posty są bezsensowne to usprawiedliwiam się podaniem linkiem do wykładu, który być może ktoś będzie miał ochotę sobie obejrzeć w wolnej chwili..
![Wesoly :)](./images/smilies/smile.gif)
Pozdrawiam