Mistrz na kozetce
Moderator: iwanxxx
-
- użytkownik zbanowany
- Posty: 1010
- Rejestracja: ndz sty 14, 2007 05:07
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: brak
Mistrz na kozetce
Chciałbym polecić artykuł pt.Enlightenment Therapy, który ukazał się pod koniec kwietnia tego roku w magazynie The New York Times i który odbił się szerokim echem w amerykańskim światku zen. Autor przedstawia postać nauczyciela zen z wieloletnim, jak na zachodnie warunki stażem, który w wyniku poważnego kryzysu egzystencjalnego decyduje się poddać terapii psychoanalitycznej. Temat ten wiąże się pośrednio poprzez osobę Jeffrey’a Rubin’a, terapeutę zaangażowanego w pracę z wspomnianym nauczycielem zen, z tematem duchowego bypassingu, który zainicjowałem jakiś czas temu w wątku Medytacja i psychoterapia.
Ciekaw jestem waszych opinii.
Pozdrawiam Tomek
PS. Dla zainteresowanych zgłębieniem tematu polecam dwa wykłady Barry'ego Magid'a, w których poświęca on sporo uwagi wspomnianemu artykułowi: wykład I i wykład II.
Ciekaw jestem waszych opinii.
Pozdrawiam Tomek
PS. Dla zainteresowanych zgłębieniem tematu polecam dwa wykłady Barry'ego Magid'a, w których poświęca on sporo uwagi wspomnianemu artykułowi: wykład I i wykład II.
- LordD
- Posty: 2542
- Rejestracja: czw sie 31, 2006 09:12
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Karma Kamtsang
- Lokalizacja: Olsztyn
- Kontakt:
Re: Mistrz na kozetce
Cóż, widocznie są poziomy oświecenia, które nie zamiatają wszystkiego. Być może ów mistrz zen za wcześnie dostał przekaz.
Re: Mistrz na kozetce
Czy mógłby to ktoś przetłumaczyć na nasz rodzimy język. Na razie czytając ten artykuł, "tylko nie wiem"
Z góry dziękuję!
PS.
To bardzo ciekawe, gdy Mistrz Zen bierze udział w psychoterapii
Z góry dziękuję!
PS.
To bardzo ciekawe, gdy Mistrz Zen bierze udział w psychoterapii
- LordD
- Posty: 2542
- Rejestracja: czw sie 31, 2006 09:12
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Karma Kamtsang
- Lokalizacja: Olsztyn
- Kontakt:
Re: Mistrz na kozetce
W roli pacjenta!! To dość szokujące, nieprawdaż?shimsong pisze:To bardzo ciekawe, gdy Mistrz Zen bierze udział w psychoterapii
Re: Mistrz na kozetce
Jestem już stosunkowo starym Zenkiem, który ma za sobą wiele osobistych, formalnych i nieformalnych spotkań z Mistrzami Zen.LordD pisze:W roli pacjenta!! To dość szokujące, nieprawdaż?shimsong pisze:To bardzo ciekawe, gdy Mistrz Zen bierze udział w psychoterapii
Próbowałem zgłębić ich osobowość i świadomość ale im dłużej ich poznaję tym bardziej rezygnuję z tego
Szokujące jest dla mnie to, gdy ktoś wyrządza nieuzasadnioną krzywdę innym a nie czy bierze udział w psychoterapii, pali papierosy lub pije alkohol.
- LordD
- Posty: 2542
- Rejestracja: czw sie 31, 2006 09:12
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Karma Kamtsang
- Lokalizacja: Olsztyn
- Kontakt:
Re: Mistrz na kozetce
No ale mistrz zen mający problem z sobą samym i różne egzystencjalne boleści, to trochę podejrzana kwestia. Nie sądzisz?
Re: Mistrz na kozetce
Nie. Ważne jest tylko to, dlaczego ten Nauczyciel to robi.LordD pisze:No ale mistrz zen mający problem z sobą samym i różne egzystencjalne boleści, to trochę podejrzana kwestia. Nie sądzisz?
Nasza prawdziwa Natura jest kompletna ale nasze małe "ja" jest ograniczone. Jeżeli jesteś przywiązany do nazwy i formy a więc do tego umysłu "ja, mnie, moje" i chcesz być doskonały, to tak jakbyś próbował z gówna zrobić bat.
Mistrz poznał swoje prawdziwe Ja ale nadal funkcjonuje w świecie przeciwieństw i ulega pewnym ograniczeniom. Nigdy jednak nie traci właściwego kierunku a więc: jak mogę pomóc?!
Ko Bong przed mową Dharmy wypijał sake a inny mistrz bierze udział w psychoterapii aby jeszcze lepiej pomagać i funkcjonować. Ja tak to widzę.
- GreenTea
- ex Global Moderator
- Posty: 4530
- Rejestracja: czw mar 19, 2009 22:04
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Vajrayana
Re: Mistrz na kozetce
Niestety, mój ciągle jeszcze niezbyt mocny angielski również nie pozwala mi na dokładne przestudiowanie tekstu i wykładów, a szkoda, bo temat interesujący.
Tomku, czy mógłbyś wyjaśnić, dlaczego nauczycielowi zen polecono właśnie tę terapię - psychoanalityczną - a nie na przykład którąś ze strategicznych terapii krótkoterminowych? Psychoanaliza ma tu jakieś szczególne znaczenie?
Nie praktykuję zen, jestem z kagyu, ale jakoś zen sobie wyobrażam i moje fantazje podsuwają mi taki oto obrazek przed oczy: umysł trenowany w nawyku spokojnego i uważnego obserwowania przepływu własnych myśli i uczuć bez "przyklejania się" do nich, w nawyku rozpoznawania „pustości” tego, co dotąd nazywał swoim rzeczywistym „ja”, nagle zostaje skonfrontowany z procesem zupełnie odwrotnym – nie tylko z treningiem bycia własną myślą i własnym uczuciem, czy też treningiem bycia „rzeźbiarzem” własnego mniej lub bardziej dojrzałego „ja” - również z treningiem odkrywania tego „ja” w sposób, jak na praktykującego zen, dość paradoksalny - psychoanaliza pobudza przecież produkcję myśli i uczuć w celu dokładnego nazwania rzeczy składających się na naszą osobowość. Tej osobowości trzeba się przyjrzeć, skonstruować ją niejako ze słów, obrazów i odczuć, a potem na nią popatrzeć i zdecydować o jej ewentualnym nowym kształcie. Cały ten proces oparty jest o uświadamianie sobie tego, co ukryte było w podświadomości.
Ale uświadomienie (czyli „wiem”) nie przynosi jeszcze zdrowia, zdrowie przynosi uczynienie nawykiem tego, co zostało uświadomione - przeżycie tego, co zostało uświadomione (w tym przypadku przeżycie w pełni własnego „nowego”, „zdrowszego” „ja”).
A na to potrzeba sporo czasu. To oznacza, że nauczyciel zen na wiele miesięcy musi porzucić praktykę buddyjską.
I w dodatku, poprzez terapię psychoanalityczną nikt nie uwalnia się od nawyków, o których mowa w buddyzmie. Bo te nawyki, o których mówimy w buddyzmie są jeszcze przed świadomością, a zatem świadomość i tak warunkowana jest „błędem” ukrytym w podświadomości (karma). Jak miałaby sobie z tym szybko i sprawnie dać radę psychoanaliza? Jeśli jej celem byłoby rzeczywiste wsparcie praktykującego buddyzm?
Pozdrawiam, gt
Tomku, czy mógłbyś wyjaśnić, dlaczego nauczycielowi zen polecono właśnie tę terapię - psychoanalityczną - a nie na przykład którąś ze strategicznych terapii krótkoterminowych? Psychoanaliza ma tu jakieś szczególne znaczenie?
Nie praktykuję zen, jestem z kagyu, ale jakoś zen sobie wyobrażam i moje fantazje podsuwają mi taki oto obrazek przed oczy: umysł trenowany w nawyku spokojnego i uważnego obserwowania przepływu własnych myśli i uczuć bez "przyklejania się" do nich, w nawyku rozpoznawania „pustości” tego, co dotąd nazywał swoim rzeczywistym „ja”, nagle zostaje skonfrontowany z procesem zupełnie odwrotnym – nie tylko z treningiem bycia własną myślą i własnym uczuciem, czy też treningiem bycia „rzeźbiarzem” własnego mniej lub bardziej dojrzałego „ja” - również z treningiem odkrywania tego „ja” w sposób, jak na praktykującego zen, dość paradoksalny - psychoanaliza pobudza przecież produkcję myśli i uczuć w celu dokładnego nazwania rzeczy składających się na naszą osobowość. Tej osobowości trzeba się przyjrzeć, skonstruować ją niejako ze słów, obrazów i odczuć, a potem na nią popatrzeć i zdecydować o jej ewentualnym nowym kształcie. Cały ten proces oparty jest o uświadamianie sobie tego, co ukryte było w podświadomości.
Ale uświadomienie (czyli „wiem”) nie przynosi jeszcze zdrowia, zdrowie przynosi uczynienie nawykiem tego, co zostało uświadomione - przeżycie tego, co zostało uświadomione (w tym przypadku przeżycie w pełni własnego „nowego”, „zdrowszego” „ja”).
A na to potrzeba sporo czasu. To oznacza, że nauczyciel zen na wiele miesięcy musi porzucić praktykę buddyjską.
I w dodatku, poprzez terapię psychoanalityczną nikt nie uwalnia się od nawyków, o których mowa w buddyzmie. Bo te nawyki, o których mówimy w buddyzmie są jeszcze przed świadomością, a zatem świadomość i tak warunkowana jest „błędem” ukrytym w podświadomości (karma). Jak miałaby sobie z tym szybko i sprawnie dać radę psychoanaliza? Jeśli jej celem byłoby rzeczywiste wsparcie praktykującego buddyzm?
Pozdrawiam, gt
-
- użytkownik zbanowany
- Posty: 1010
- Rejestracja: ndz sty 14, 2007 05:07
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: brak
Re: Mistrz na kozetce
GreenTea pisze:Tomku, czy mógłbyś wyjaśnić, dlaczego nauczycielowi zen polecono właśnie tę terapię - psychoanalityczną - a nie na przykład którąś ze strategicznych terapii krótkoterminowych? Psychoanaliza ma tu jakieś szczególne znaczenie?
Myślę, że między innymi to kwestia uwarunkowana względami środowiskowo-historycznymi. Łatwo się o tym przekonać sięgając choćby po dawno już w Polsce przetłumaczoną książkę E.Fromma,R. DiMartino i D.T.Suzukiego pt. ‘Buddyzm zen i psychoanaliza’. Pomijając jej aktualność, jest ona namacalnym dowodem powiązań zen z psychoanalizą. D.T. Suzuki jako główna siła napędowa procesu przeszczepiania zen na grunt amerykański wygłosił w latach 50-tych cykl wykładów na nowojorskiej Columbii (Lou Nordstrom – nauczyciel zen z artykułu – był jej absolwentem, doktorat z filozofii), który wzbudził zainteresowanie amerykańskiej sceny psychoanalitycznej. Po wspomnianym Frommie bardzo aktywna w nawiązywaniu dialogu z zen była znana w Polsce K.Horney ... Druga fala procesu budowania mostów pomiędzy dwoma dziedzinami to lata 80 (o czym wspomina autor artykułu) i pojawienia się tzw. psychoanalizy relacyjnej, która ze swoją krytyką ‘mitu umysłu odizolowanego’ idealnie pasowała do tezy zen jakoby cierpienie wynikało z błędnego postrzegania siebie jako kogoś odseparowanego od świata. Dialog ten (pomimo ‘degradacji’ pozycji psychoanalizy na ‘rynku’ amerykańskiej psychoterapii ) jest nadal bardzo dynamiczy – łatwo się o tym przekonać zaglądając do prac takich psychoanalityków jak wspomniany Jeffrey Rubin, Michael Eigen, Adam Phillips, Jeremy Safran, Barry Magid ... Nawiasem mówiąc według moich informacji książka tego ostatniego pojawi się już nie długo po polsku i będzie się z niej można dowiedzieć dużo na temat tych wzajemnych powiązań.
Jeżeli substytutem miłości w psychoterapeutycznym związku jest wzajemne zrozumienie, to lepiej wydaje się udać do terapeuty mogącego dostrzec jak najdokładniej siatkę naszego świata znaczeń niż do kogoś kto świat ten może poznać jedynie szczątkowo ...
Pozdrawiam +
- GreenTea
- ex Global Moderator
- Posty: 4530
- Rejestracja: czw mar 19, 2009 22:04
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Vajrayana
Re: Mistrz na kozetce
Czyli chodzi tutaj o takich psychoanalityków, którzy sami praktykują lub praktykowali zen, tak?Tomek pisze:Jeżeli substytutem miłości w psychoterapeutycznym związku jest wzajemne zrozumienie, to lepiej wydaje się udać do terapeuty mogącego dostrzec jak najdokładniej siatkę naszego świata znaczeń niż do kogoś kto świat ten może poznać jedynie szczątkowo ...
gt
-
- użytkownik zbanowany
- Posty: 1010
- Rejestracja: ndz sty 14, 2007 05:07
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: brak
Re: Mistrz na kozetce
GreenTea pisze:Czyli chodzi tutaj o takich psychoanalityków, którzy sami praktykują lub praktykowali zen, tak?Tomek pisze:Jeżeli substytutem miłości w psychoterapeutycznym związku jest wzajemne zrozumienie, to lepiej wydaje się udać do terapeuty mogącego dostrzec jak najdokładniej siatkę naszego świata znaczeń niż do kogoś kto świat ten może poznać jedynie szczątkowo ...
Myślę, że to pomocne dla praktykującego pacjenta, kiedy terapeuta zna praktykę ze swojego własnego doświadczenia ale ostatecznie jak sądzę nie jest to konieczne. Oto cytat z pierwszej książki Magid’a poświęconej zen i psychoanalizie „Ordinary Mind”, gdzie autor ustosunkowywuje się wobec pytania jak to jest być psychoanalitykiem zen, lub w jakim stopniu jego psychoanalityczne podejście uległo zmianie w wyniku własnej praktyki zen:
+W rzeczywistości pracując tak jak ja, na bazie psychologii ‘self’, wydaje mi się, że podstawowe podejście empatycznej analizy nie wymaga bezpośrednio wielkiego wkładu ze strony zen. Empatia z definicji jest postawą nie podkreślającą ‘ja’. Jak mawiał Yamada Koun Roshi: ‘Praktyka zen jest kwestią zapominania ‘ja’ w akcie jednoczenia się z czymś’. Wystarczy zamienić i wstawić „jednoczenia się z kimś” i mamy już zen i sztukę empatii. Niezbędnym jest to aby analityk zawiesił swój własny sposób widzenia świata (najlepiej jak potrafi) i starał się ujrzeć świat poprzez oczy pacjenta, zanurzając się w subiektywności tej drugiej osoby. Subiektywne doświadczenie pacjenta, dzięki któremu czuje się zrozumianym jest jedynym koniecznym i wystarczającym kryterium oceny tego w jakim stopniu jesteśmy empatyczni. Przypadki niezrozumienia są wystarczająco jasnymi sygnałami tego, że moja koncentracja na własnej osobie zakłóca proces terapeutyczny. Jestem przekonany, że rezulatem mojej praktyki zen jest to, że posiadam większą zdolność siedzenia i trawania z emocjonalnym doświadczenie drugiej osoby. Ale moja podstawowa analityczna postawa została w niewielkim stopniu świadomie zmieniona przez zen. Dla mnie empatia pozostaje dalece bardziej niezawodnym i mniej skoncentrowanym na własnym ‘ja’ podejściem niż to, które skupia uwagę na stanie umysłu analityka a nawet to które podkreśla zaangażowaną otwartość analityka’.
- GreenTea
- ex Global Moderator
- Posty: 4530
- Rejestracja: czw mar 19, 2009 22:04
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Vajrayana
Re: Mistrz na kozetce
I właśnie to nie jest wcale takie proste, nawet, gdy się medytuje - projekcje robią swoje, superwizor chyba też musiałby się znać na rzeczyTomek pisze:Niezbędnym jest to aby analityk zawiesił swój własny sposób widzenia świata (najlepiej jak potrafi) i starał się ujrzeć świat poprzez oczy pacjenta, zanurzając się w subiektywności tej drugiej osoby.
To znaczy, wiesz, dość łatwo przychodzi mi myśleć, że psychoterapeuci wzbogacają swój warsztat pracy, wnosząc do niego doświadczenie z własnej praktyki buddyjskiej. Jednak prowadzić terapię kogoś, kto znajduje się w sytuacji kryzysu na ścieżce rozwoju, na dodatek wówczas, gdy tym kimś okazuje się być nauczyciel buddyjski odpowiedzialny za rozwój innych, to dla mnie trochę inna para kaloszy. Nie jestem przekonana do końca o tym, że wystarczyłaby tutaj empatia, jakiś rodzaj specjalizacji chyba również. Bo przecież, jak uniknąć projekcji choćby w takiej sprawie: kryzys przejściowy pacjenta związany z etapem praktyki czy generalny błąd w wyborze drogi życiowej? Tu przecież ważą się losy pozostania na ścieżce lub nie. A o prywatne nakładki nie jest wcale trudno.
gt
Re: Mistrz na kozetce
Dopiero po dokładnym przetłumaczeniu tego artykułu i ewentualnym znalezieniu wypowiedzi lub wywiadu z tym Nauczycielem, będzie można więcej zrozumieć, albo i nie
Re: Mistrz na kozetce
Powiem tak - przeskanowalem troche ten tekst, mam mniej wiecej pojecie chyba, o czym jest, aczkolwiek jest troche slownictwa, ktore tzreba jednoznacznie sprawdzic, bo niuanse sa pewnie najistotniejsze. Za malo chyba w tekscie informacji, jaki tak naprawde byl wglad (gleboki) tego mistrza.
To, na co zwrocilem uwage, to nigdzie nie bylo slowa o tym, ze zen mial byc praktyka dla innych. Kolejny fakt to dosc szybkie osiagniecie kensho.
Jakie sa wiec mozliwe interpeetacje (tj. dlaczego trafil na kozetke)?
1. Mstrz nie mial pelnego wgladu (to chyba tzreba odrzucic, bo przekaz dostal). Wydawalo mu sie, ze jest oswiecony.
2. Mial wglad, ale zszedl na manowce. Oswiecenie nie jest trwale ,jesli zagubil praktyke, spadl do piekla.
3. Oswiecenie bylo trwale, ale w jego wypadku okazalo sie eeee nieskuteczne. Co nakazuje sie zastanowic, czy sceizka zenu jest wlasciwa i skuteczna sciezka?
Czy to ma sens?
Mimo wszystko tekst trzeba przetlmaczyc na polski dokladnie, aby go rozpracowac. Ale daje do myslenia. I uczula na pulapki praktyki.
To, na co zwrocilem uwage, to nigdzie nie bylo slowa o tym, ze zen mial byc praktyka dla innych. Kolejny fakt to dosc szybkie osiagniecie kensho.
Jakie sa wiec mozliwe interpeetacje (tj. dlaczego trafil na kozetke)?
1. Mstrz nie mial pelnego wgladu (to chyba tzreba odrzucic, bo przekaz dostal). Wydawalo mu sie, ze jest oswiecony.
2. Mial wglad, ale zszedl na manowce. Oswiecenie nie jest trwale ,jesli zagubil praktyke, spadl do piekla.
3. Oswiecenie bylo trwale, ale w jego wypadku okazalo sie eeee nieskuteczne. Co nakazuje sie zastanowic, czy sceizka zenu jest wlasciwa i skuteczna sciezka?
Czy to ma sens?
Mimo wszystko tekst trzeba przetlmaczyc na polski dokladnie, aby go rozpracowac. Ale daje do myslenia. I uczula na pulapki praktyki.
- LordD
- Posty: 2542
- Rejestracja: czw sie 31, 2006 09:12
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Karma Kamtsang
- Lokalizacja: Olsztyn
- Kontakt:
Re: Mistrz na kozetce
I mamy świetne hwa-tou: Jaka jest prawda? Jaka jest właściwa droga?
-
- użytkownik zbanowany
- Posty: 1010
- Rejestracja: ndz sty 14, 2007 05:07
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: brak
Re: Mistrz na kozetce
LordD pisze:I mamy świetne hwa-tou: Jaka jest prawda? Jaka jest właściwa droga?
W przypadku Lou Nordstroma (mistrza zen - bohatera artykułu) pytaniem/koanem jego życia było: "Co to znaczy być panem własnego losu" - w orginale: "What Does It Mean to Have a Life of One's Own". Nad tekstem pracuję i myślę, że za dzień, dwa przedstawię próbę tłumaczenia.
Pozdrawiam +
Re: Mistrz na kozetce
Przedstawiam fragment tłumaczenia, które wymaga jeszcze korekty:
„Niewidzialny człowiek” jeśli nie byłby rozerwany(wewnętrznie) mógłby się zaśmiać z powodu tego absurdu: mistrz Zen w poczekalni do psychoanalityka. Był koneserem sprzeczności, człowiekiem pozbawionym sentymentu, człowiekiem charakteryzującym się „bezimiennym zen” i pełnym sił witalnych. Jedynym miejscem gdzie się „zawieszam” jest dom – zwykł mawiać. Bawiło go, że największe odkrycie jego życia stało się niemal przez przypadek - że jego decyzja o zrzeczeniu się tytułu profesora filozofii i staniu się Buddyjskim mnichem Zen 35 lat temu, polegała nie tylko na doświadczeniu oświecenia (powodzi światła, samadhi lub jedności, niewypowiedzianej radości), ale również w niektórych trapiących przeszkód dotyczących etykiety żydowskiego wesela i jego zbyt późnego odkrycia, że rzeczywiście był obrzezany jak dziecko.
A jednak lipcowego popołudnia 2006 roku, jadąc w Brewster, NY, do ciasnego biura w Bedford Hills, był wściekły z niepokoju. Znalazł siedzenie naprzeciwko drzwi, mając nadzieję, że nikt nie mógł go zobaczyć, że stał się, jego zdaniem, "niewidzialnym człowiekiem." On obawiał się, że pragnienie bycia zobaczonym może doprowadzić do tego, że stanie się widoczny. Mógł spędzić życie na podtrzymywaniu jedności ciała i umysłu, jedność ze wszystkimi stworzeniami i zdolność do zrozumienia rzeczywistość bezpośrednio, przez bezpośrednie myśli lub koncepcje lub co Zen określa jako "siebie"/”the self” – być jedynie przeszytym poczuciem, że zabrakło najbardziej podstawowej jedności wszystkiego?
Jego własna alienacja musiała go „rozeżreć”. Czasem był mistrzem Zen Mitsunen (nazwa oznacza "Teraz Umysł"), który wstawał przed świtem każdego ranka, aby bezinteresownie godzinami siedzieć w medytacji. Mitsunen otrzymała przekaz Dharmy , które to nauki przechodzą mistrza na ucznia w szkole Soto Zen i został „wyświęcony” mnich zen w Soto i szkół Rinzai. Pracował jako „starszy”mnich na Międzynarodowym Dai Bosatsu Zendo Kongo-ji w upstate New York in the 1970s; przez lata prowadził kiolche zen na Florydzie i North Carolini.
Innym razem był Louisem NORDSTRÖM, 63-letnim profesorem, poetą i eseistą o okrągłej twarzy, golił szarą głowę(… nie wiem). Otrzymał tytuł doktora filozofii na Columbia (jego praca dyplomowa opierała się na teorii zła Sartre’a), a po rezygnacji z życia zakonnego wybrał ciągu kadencji, otarł się o uczanie w sześciu szkółach, w tym Yale i NYU. Ale niepokój, w jakim był w pogrążony w lecie 2006 roku wydawał się głębszy niż to, to co może być spowodowane niepewności finansową lub zawodową, lub poczucia starzenia się, a nawet po o zchrzanionego małżeństwa - jego czwartego. Przez dwie dekady wykładał na temat pojawienia się Zachodniego Zen, nie zgadzając się/będąc przeciwko zaobserwowanemu w Azji klasztornemu Zen. Wspierał zintegrowane podejście psychologiczne, doświadczenie w praktyce medytacji. Ale jako pionier Zen w Ameryce, nie osiągał zbyt wielu sukcesów/nie przyciągał zbyt wielu ludzi. Antydepresanty nie wiele pomogły. Często we łzach, zastanawiał się, czy przechodzi załamanie nerwowe. W swoim poemacie, pisał:
Ponieważ bycie samemu ...
Przeszywa do kości
Źle dobrałem znaczenie
Przyjemności i przykrości
Miarą tego jest strata
Ponieważ bycie zagubionym
Zaczęło być moim skarbem
Codziennie staję się bardziej wyrazisty
W mojej włóczędze do nikąd
Cdn…
„Niewidzialny człowiek” jeśli nie byłby rozerwany(wewnętrznie) mógłby się zaśmiać z powodu tego absurdu: mistrz Zen w poczekalni do psychoanalityka. Był koneserem sprzeczności, człowiekiem pozbawionym sentymentu, człowiekiem charakteryzującym się „bezimiennym zen” i pełnym sił witalnych. Jedynym miejscem gdzie się „zawieszam” jest dom – zwykł mawiać. Bawiło go, że największe odkrycie jego życia stało się niemal przez przypadek - że jego decyzja o zrzeczeniu się tytułu profesora filozofii i staniu się Buddyjskim mnichem Zen 35 lat temu, polegała nie tylko na doświadczeniu oświecenia (powodzi światła, samadhi lub jedności, niewypowiedzianej radości), ale również w niektórych trapiących przeszkód dotyczących etykiety żydowskiego wesela i jego zbyt późnego odkrycia, że rzeczywiście był obrzezany jak dziecko.
A jednak lipcowego popołudnia 2006 roku, jadąc w Brewster, NY, do ciasnego biura w Bedford Hills, był wściekły z niepokoju. Znalazł siedzenie naprzeciwko drzwi, mając nadzieję, że nikt nie mógł go zobaczyć, że stał się, jego zdaniem, "niewidzialnym człowiekiem." On obawiał się, że pragnienie bycia zobaczonym może doprowadzić do tego, że stanie się widoczny. Mógł spędzić życie na podtrzymywaniu jedności ciała i umysłu, jedność ze wszystkimi stworzeniami i zdolność do zrozumienia rzeczywistość bezpośrednio, przez bezpośrednie myśli lub koncepcje lub co Zen określa jako "siebie"/”the self” – być jedynie przeszytym poczuciem, że zabrakło najbardziej podstawowej jedności wszystkiego?
Jego własna alienacja musiała go „rozeżreć”. Czasem był mistrzem Zen Mitsunen (nazwa oznacza "Teraz Umysł"), który wstawał przed świtem każdego ranka, aby bezinteresownie godzinami siedzieć w medytacji. Mitsunen otrzymała przekaz Dharmy , które to nauki przechodzą mistrza na ucznia w szkole Soto Zen i został „wyświęcony” mnich zen w Soto i szkół Rinzai. Pracował jako „starszy”mnich na Międzynarodowym Dai Bosatsu Zendo Kongo-ji w upstate New York in the 1970s; przez lata prowadził kiolche zen na Florydzie i North Carolini.
Innym razem był Louisem NORDSTRÖM, 63-letnim profesorem, poetą i eseistą o okrągłej twarzy, golił szarą głowę(… nie wiem). Otrzymał tytuł doktora filozofii na Columbia (jego praca dyplomowa opierała się na teorii zła Sartre’a), a po rezygnacji z życia zakonnego wybrał ciągu kadencji, otarł się o uczanie w sześciu szkółach, w tym Yale i NYU. Ale niepokój, w jakim był w pogrążony w lecie 2006 roku wydawał się głębszy niż to, to co może być spowodowane niepewności finansową lub zawodową, lub poczucia starzenia się, a nawet po o zchrzanionego małżeństwa - jego czwartego. Przez dwie dekady wykładał na temat pojawienia się Zachodniego Zen, nie zgadzając się/będąc przeciwko zaobserwowanemu w Azji klasztornemu Zen. Wspierał zintegrowane podejście psychologiczne, doświadczenie w praktyce medytacji. Ale jako pionier Zen w Ameryce, nie osiągał zbyt wielu sukcesów/nie przyciągał zbyt wielu ludzi. Antydepresanty nie wiele pomogły. Często we łzach, zastanawiał się, czy przechodzi załamanie nerwowe. W swoim poemacie, pisał:
Ponieważ bycie samemu ...
Przeszywa do kości
Źle dobrałem znaczenie
Przyjemności i przykrości
Miarą tego jest strata
Ponieważ bycie zagubionym
Zaczęło być moim skarbem
Codziennie staję się bardziej wyrazisty
W mojej włóczędze do nikąd
Cdn…
-
- użytkownik zbanowany
- Posty: 1010
- Rejestracja: ndz sty 14, 2007 05:07
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: brak
Re: Mistrz na kozetce
Dla porównania ten sam fragment, co powyżej ... :
Terapia Oświecenia
I.Niewidzialny Człowiek Gdyby nie rozpacz jaką przeżywał, pewnie śmiałby się z absurdu tej sytuacji: mistrz zen w poczekalni psychoanalityka. Był koneserem sprzeczności, człowiekiem pozbawionym sentymentów, o temperamencie a la „zen noir” i bezlitosnej autoironii. „Gdziekolwiek się powieszę tam jest mój dom”, zwykł był mawiać. Był rozbawiony faktem, że jego największe życiowe odkrycie zdarzyło się prawie przez przypadek. Decyzja o rezygnacji z profesury na wydziale filozofii i zostanie buddyjskim mnichem zen 35 lat temu nie opierała się tylko na tradycyjnych objawieniach będących rezultatem doświadczenia oświecenia (powodzie światła, samadhi lub jedność, niewypowiedziana radość), ale także na graniczących z farsą przepychankach dotyczących żydowskiej etykiety weselnej i spóźnionego odkrycia, że faktycznie był obrzezanym jako dziecko.
Ale tego lipcowego popołudnia 2006 roku, jadąc ze swojego domu w Brewster w stanie Nowy Jork do gabinetu psychiatry w Bedford Hills, był pełen wielkiego niepokoju. Usiadł na krześle na przeciwko drzwi trawiony uczuciem, że nikt nie może go zobaczyć, że jego słowami mówiąc, stał się „niewidzialnym człowiekiem”. Obawiał się tego, ku czemu może skłonić go pragnienie bycia widzialnym. Jak mógł przeżyć swoje życie, kultywując harmonię ciała i umysłu, jedność ze wszystkimi istotami i niezapośredniczoną przez myśli i koncepcje zdolność bezpośredniego pojmowania rzeczywistości lub tego, co zen uważa za arcy-złudzenie „ja” – tylko po to, by teraz być prześladowanym przez uczucie braku tej najbardziej ze wszystkich podstawowej jedności ?
Jego wewnętrzna alienacja podzieliła go na dwoje. Czasami był mistrzem zen Mitsunem (imię to znaczy „Umysł Teraz”), który wstawał przed świtem każdego ranka, aby bezinteresownie siedzieć godzinami w medytacji. Mitsunen otrzymał przekaz dharmy w szkole zen Soto. W trakcie tej ceremonii nauki przekazywane są z mistrza na ucznia. Równocześnie został wyświęcony na mnicha zen w Soto i Rinzai. W latach 70-tych wykonywał posługę jako główny mnich w International Dai Bosatsu Zendo Kongo-Ji w północnej części stanu Nowy Jork; przez lata prowadził odosobnienia zen na Florydzie i w Północnej Karolinie.
Innymi razy był Louisem Nordstromem, 63 letnim profesorem, poetą i eseistą o okrągłej twarzy, ogolonej siwiejącej głowie, z trudem pojmującym zwyczaje – jakiekolwiek by one nie były, dzięki którym ludzie poruszali się po stacjach kolejowych i sklepach spożywczych. Obronił doktorat z filozofii na uniwersytecie Columbia (jego rozprawa dotyczyła sartrowskiej teorii zła) i po tym jak porzucił mnisie życie, które wybrał ponad etat wykładowcy, dawał sobie jakoś radę ucząc dorywczo w kilkunastu szkołach, w tym na uniwersytecie Yale i uniwersytecie nowojorskim. Jednak niepokój trawiący go latem 2006 zdawał się głębszy niż to, czego można się było spodziewać z powodu finansowej i zawodowej niepewności, kruchości nadchodzącej wraz ze starością, czy nawet następstw niepowodzenia w małżeństwie – jego czwartym z kolei. Przez dwie dekady wygłaszał wykłady dotyczące wyłaniającego się laickego zen, w których wysuwał argumenty przeciwko temu co postrzegał jako anty-emocjonalne nastawienie monastyczno-azjatyckiego zen i popierał podejście integrujące doświadczenie psychologiczne w praktyce medytacji. Ale jako pionier zen w Ameryce, odniósł niewielkie sukcesy w praktykowaniu tego co głosił. Antydepresant nie zdał się na wiele. Często we łzach zastanawiał się, czy nie ma załamania nerwowego. W wierszu napisał:
...Ponieważ bycie samemu
Przeszyło do samej kości,
Błędnie ulokowałem znaczenie
przyjemności; wyparłem się
rozmiaru jej straty.
Ponieważ bycie zagubionym
stało się moim skarbem,
codziennie coraz jawniej
zalecam się ku włóczędze donikąd ...
Oto i on, zapisany na 14:30, 7 lipca 2006, w poczekalni gustownie zaśmieconej starymi wydaniami New Yorkera i czasopismami o jodze, czekając ... na co ? By być dostrzeżonym. By być zrozumianym. By być uratowanym w jakiś sposób.
„Cześć” powiedział mężczyzna z wyciągniętą ręką wyłaniając się z gabinetu. „Nazywam się Jeffrey. Ty jesteś Lou ?”
Nordstrom przytaknął. Nazwisko terapeuty otrzymał od znajomego. Przez moment, trzymając podane sobie dłonie dwóch mężczyzn mierzyło się wzrokiem. Potem weszli do gabinetu i zamknęli drzwi.
+
Terapia Oświecenia
I.Niewidzialny Człowiek Gdyby nie rozpacz jaką przeżywał, pewnie śmiałby się z absurdu tej sytuacji: mistrz zen w poczekalni psychoanalityka. Był koneserem sprzeczności, człowiekiem pozbawionym sentymentów, o temperamencie a la „zen noir” i bezlitosnej autoironii. „Gdziekolwiek się powieszę tam jest mój dom”, zwykł był mawiać. Był rozbawiony faktem, że jego największe życiowe odkrycie zdarzyło się prawie przez przypadek. Decyzja o rezygnacji z profesury na wydziale filozofii i zostanie buddyjskim mnichem zen 35 lat temu nie opierała się tylko na tradycyjnych objawieniach będących rezultatem doświadczenia oświecenia (powodzie światła, samadhi lub jedność, niewypowiedziana radość), ale także na graniczących z farsą przepychankach dotyczących żydowskiej etykiety weselnej i spóźnionego odkrycia, że faktycznie był obrzezanym jako dziecko.
Ale tego lipcowego popołudnia 2006 roku, jadąc ze swojego domu w Brewster w stanie Nowy Jork do gabinetu psychiatry w Bedford Hills, był pełen wielkiego niepokoju. Usiadł na krześle na przeciwko drzwi trawiony uczuciem, że nikt nie może go zobaczyć, że jego słowami mówiąc, stał się „niewidzialnym człowiekiem”. Obawiał się tego, ku czemu może skłonić go pragnienie bycia widzialnym. Jak mógł przeżyć swoje życie, kultywując harmonię ciała i umysłu, jedność ze wszystkimi istotami i niezapośredniczoną przez myśli i koncepcje zdolność bezpośredniego pojmowania rzeczywistości lub tego, co zen uważa za arcy-złudzenie „ja” – tylko po to, by teraz być prześladowanym przez uczucie braku tej najbardziej ze wszystkich podstawowej jedności ?
Jego wewnętrzna alienacja podzieliła go na dwoje. Czasami był mistrzem zen Mitsunem (imię to znaczy „Umysł Teraz”), który wstawał przed świtem każdego ranka, aby bezinteresownie siedzieć godzinami w medytacji. Mitsunen otrzymał przekaz dharmy w szkole zen Soto. W trakcie tej ceremonii nauki przekazywane są z mistrza na ucznia. Równocześnie został wyświęcony na mnicha zen w Soto i Rinzai. W latach 70-tych wykonywał posługę jako główny mnich w International Dai Bosatsu Zendo Kongo-Ji w północnej części stanu Nowy Jork; przez lata prowadził odosobnienia zen na Florydzie i w Północnej Karolinie.
Innymi razy był Louisem Nordstromem, 63 letnim profesorem, poetą i eseistą o okrągłej twarzy, ogolonej siwiejącej głowie, z trudem pojmującym zwyczaje – jakiekolwiek by one nie były, dzięki którym ludzie poruszali się po stacjach kolejowych i sklepach spożywczych. Obronił doktorat z filozofii na uniwersytecie Columbia (jego rozprawa dotyczyła sartrowskiej teorii zła) i po tym jak porzucił mnisie życie, które wybrał ponad etat wykładowcy, dawał sobie jakoś radę ucząc dorywczo w kilkunastu szkołach, w tym na uniwersytecie Yale i uniwersytecie nowojorskim. Jednak niepokój trawiący go latem 2006 zdawał się głębszy niż to, czego można się było spodziewać z powodu finansowej i zawodowej niepewności, kruchości nadchodzącej wraz ze starością, czy nawet następstw niepowodzenia w małżeństwie – jego czwartym z kolei. Przez dwie dekady wygłaszał wykłady dotyczące wyłaniającego się laickego zen, w których wysuwał argumenty przeciwko temu co postrzegał jako anty-emocjonalne nastawienie monastyczno-azjatyckiego zen i popierał podejście integrujące doświadczenie psychologiczne w praktyce medytacji. Ale jako pionier zen w Ameryce, odniósł niewielkie sukcesy w praktykowaniu tego co głosił. Antydepresant nie zdał się na wiele. Często we łzach zastanawiał się, czy nie ma załamania nerwowego. W wierszu napisał:
...Ponieważ bycie samemu
Przeszyło do samej kości,
Błędnie ulokowałem znaczenie
przyjemności; wyparłem się
rozmiaru jej straty.
Ponieważ bycie zagubionym
stało się moim skarbem,
codziennie coraz jawniej
zalecam się ku włóczędze donikąd ...
Oto i on, zapisany na 14:30, 7 lipca 2006, w poczekalni gustownie zaśmieconej starymi wydaniami New Yorkera i czasopismami o jodze, czekając ... na co ? By być dostrzeżonym. By być zrozumianym. By być uratowanym w jakiś sposób.
„Cześć” powiedział mężczyzna z wyciągniętą ręką wyłaniając się z gabinetu. „Nazywam się Jeffrey. Ty jesteś Lou ?”
Nordstrom przytaknął. Nazwisko terapeuty otrzymał od znajomego. Przez moment, trzymając podane sobie dłonie dwóch mężczyzn mierzyło się wzrokiem. Potem weszli do gabinetu i zamknęli drzwi.
+
-
- użytkownik zbanowany
- Posty: 1010
- Rejestracja: ndz sty 14, 2007 05:07
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: brak
Re: Mistrz na kozetce
Artykuł przetłumaczony przeze mnie w całości znajduje się pod linkiem :
http://sites.google.com/site/buddyzmipsychoterapia/
Pozdrawiam +
http://sites.google.com/site/buddyzmipsychoterapia/
Pozdrawiam +
- GreenTea
- ex Global Moderator
- Posty: 4530
- Rejestracja: czw mar 19, 2009 22:04
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Vajrayana
Re: Mistrz na kozetce
Na razie niewiele rozumiem, przeczytam całość. Ale już widzę, że dużo tu literatury pięknej zupełnie jakbym czytała opowiadanie (w sensie gatunku epickiego). Jedno mnie zastanowiło, takie odważne użycie słowa "oświecenie". Jak to jest w zen z oświeceniem, rzeczywiście można je osiągnąć w błyskawicznym tempie? W kagyu to raczej na kilka (przynajmniej) żywotów się nastawiamy . Czy nie jest to przypadkiem nadużycie literackie ze strony autora albo też błąd w ocenie poziomu doświadczenia, które było udziałem mistrza?
gt
gt
- LordD
- Posty: 2542
- Rejestracja: czw sie 31, 2006 09:12
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Karma Kamtsang
- Lokalizacja: Olsztyn
- Kontakt:
Re: Mistrz na kozetce
Dzięki. Dziwne jest trochę to, że nauczyciel owego mistrza dawał mu rady typu „To czego potrzebujesz Lou, to odłożyć wszystkie ludzkie uczucia” albo, że `ja` „jest złośliwą naroślą, którą należy chirurgicznie usunąć”. Czy to jest w ogóle zen?
- booker
- Posty: 10090
- Rejestracja: pt mar 31, 2006 13:22
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Yungdrung Bön
- Lokalizacja: Londyn/Wałbrzych
Re: Mistrz na kozetce
Ciekawa historia. Dzięki za tłumaczenie, Tomek
Dziwne.LordD pisze:Dziwne jest trochę to, że nauczyciel owego mistrza dawał mu rady typu „To czego potrzebujesz Lou, to odłożyć wszystkie ludzkie uczucia” albo, że `ja` „jest złośliwą naroślą, którą należy chirurgicznie usunąć”.
"Bądź buddystą, albo bądź buddą."
- LordD
- Posty: 2542
- Rejestracja: czw sie 31, 2006 09:12
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Karma Kamtsang
- Lokalizacja: Olsztyn
- Kontakt:
Re: Mistrz na kozetce
To pachnie patologią w moim odczuciu. Mam nadzieje, że to nie jest postawa charakterystyczna dla japońskiego zenu w ogóle.booker pisze:Ciekawa historia. Dzięki za tłumaczenie, Tomek
Dziwne.LordD pisze:Dziwne jest trochę to, że nauczyciel owego mistrza dawał mu rady typu „To czego potrzebujesz Lou, to odłożyć wszystkie ludzkie uczucia” albo, że `ja` „jest złośliwą naroślą, którą należy chirurgicznie usunąć”.
- booker
- Posty: 10090
- Rejestracja: pt mar 31, 2006 13:22
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Yungdrung Bön
- Lokalizacja: Londyn/Wałbrzych
Re: Mistrz na kozetce
Nie wiem co miał na myśli mistrz `kozetkowego` mistrza, ale dajmy taki slogan "odciąć wszelkie myślenie" można łatwo przetransfromować w patologię pt. "muszę zatrzymać [zablokować] wszelkie myślenie".
"Bądź buddystą, albo bądź buddą."
-
- Posty: 1979
- Rejestracja: sob gru 06, 2008 04:30
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Theravāda
- Lokalizacja: Manchester
Re: Mistrz na kozetce
Witam. Ostatnio dorwałem w swoje szpony fantastyczną książkę prof. Hajime Nakamura, o złowieszczym tytule "Systemy myślenia ludów Wschodu - Indie, Chiny, Tybet, Japonia". Polecam. Jest tam cytat m.in Dogena odnoszący się do tej dychotomii o której mówicie. Może coś rozjaśni.
PozdrawiamProf. Nakamura pisze:Dogen uważał, że wyjątkowość zen pośród innych nauk polega właśnie na osiągnięciu oświecenia poprzez ciało. Możemy też przytoczyc twierdzenia Nichirena, że "Sutra Lotosu nie powinna być czytana jedynie umysłem ale również ciałem". Widzimy zatem, że japoński buddyzm głęboko przenika aktywizm, behawioryzm i tendencje pragmatyczne, związane z koncentrowaniem się na świecie doczesnym.Dogen pisze:Czy Droga(Wyzwolenia) osiągana jest przez umysł, czy przez ciało? Tradycyjne szkoły mówią o tożsamości ciała i umysłu, a kiedy mówią o osiągnięciu Drogi poprzez ciało, tłumaczą je w warunkach tejże tożsamości. A jednak istnieje pewna wątpliwość, cóż właściwie oznacza <<osiągnięcie przez ciało>>? Z punktu widzenia naszej szkoły osiąga się Drogę zarówno poprzez ciało, jak i poprzez umysł. Dopóki [praktykujący] próbuje uchwycic Prawdę jedynie poprzez umysł, dopóty nie osiągnie jej nawet w tysiącu wcieleń lub w eonach czasu.
(...)
Uczeń Suzukiego, Echu, również twierdzi, że na buddyzm powinno składac się jedynie to, co jest przydatne w rzeczywistym świecie.
"Prawo Buddy ma podobno służyć jedynie przyszłemu życiu i nie przydawać się w codziennych sprawach dnia dzisiejszego. Wyznawcy myślą zatem jedynie o swym przyszłym szczęściu i żaden z nich nie wie, jak w tej chwili powściągnąć zło we własnym umyśle oraz jak walczyć ze swymi obecnymi cierpieniami. To wielkie nieporozumienie."
- GreenTea
- ex Global Moderator
- Posty: 4530
- Rejestracja: czw mar 19, 2009 22:04
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Vajrayana
Re: Mistrz na kozetce
O ile dobrze zrozumiałam, opisana historia ma być ilustracją tezy (a zarazem dowodem, że teza jest prawdziwa): „Król oświecenia może nie mieć szat”:
Trochę inaczej wyobrażałam sobie ogólne zarysy tego tekstu. Raczej sądziłam, że będzie to pomoc psychoanalityka na drodze ku oświeceniu, a nie pomoc oświeconemu. I oczywiście kwestię pomocy terapeutycznej na drodze ku oświeceniu skłonna byłabym uznać za rzecz wartą przedyskutowania, natomiast pomocy oświeconemu, no... raczej nie. Obstaję twardo przy tym, że oświecenie to stan absolutny. W pomyśle wspierania terapią takiego stanu wietrzę jakiś podstęp. Zresztą, Rubin:
pozdrawiam, gt
Wnioskuję też, że przeprowadzony dowód miałby wskazać na sens "małżeństwa Buddy i Freuda” - potwierdzić zasadność wzajemnej wymiany w relacji psychoanaliza – zen.To wtedy zdał sobie nagle sprawę [Rubin] z błędności założenia, że oświecenie znaczyć miałoby całkowitą wolność od samooszukiwania się. Nie kładł się aż do 5 nad ranem, szkicował zarys nowego przemówienia, które zatytułował „Król oświecenia może nie mieć szat”.
Trochę inaczej wyobrażałam sobie ogólne zarysy tego tekstu. Raczej sądziłam, że będzie to pomoc psychoanalityka na drodze ku oświeceniu, a nie pomoc oświeconemu. I oczywiście kwestię pomocy terapeutycznej na drodze ku oświeceniu skłonna byłabym uznać za rzecz wartą przedyskutowania, natomiast pomocy oświeconemu, no... raczej nie. Obstaję twardo przy tym, że oświecenie to stan absolutny. W pomyśle wspierania terapią takiego stanu wietrzę jakiś podstęp. Zresztą, Rubin:
Zatem, tak do końca nie wiadomo, kto komu pomógł Mistrzowie znają różne sposobyz kolei odkrył w zen nie tylko drogę powrotną ku sferze, która owładnęła nim w ciągu tych pieciu sekund w szkole średniej ale także nowe podejście kliniczne, które nazwał medytacyjną psychoterapią – czasami znajdował siebie w paradoksalnej sytuacji, w której zachwalał zen mistrzowi, który zen poświęcił swoje życie.
pozdrawiam, gt
Re: Mistrz na kozetce
Dzięki Tomek! Świetna robotaTomek pisze:Artykuł przetłumaczony przeze mnie w całości znajduje się pod linkiem :
http://sites.google.com/site/buddyzmipsychoterapia/
Pozdrawiam +
Ciekawa historia, niezwykle inteligentnego człowieka, który miał bardzo trudne dzieciństwo a do tego jeszcze wydaje się być inkarnacją jakiegoś mistrza
- GreenTea
- ex Global Moderator
- Posty: 4530
- Rejestracja: czw mar 19, 2009 22:04
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Vajrayana
Re: Mistrz na kozetce
Tak??? Wiesz coś bliżej o tym?shimsong pisze:a do tego jeszcze wydaje się być inkarnacją jakiegoś mistrza
pzdr, gt
- GreenTea
- ex Global Moderator
- Posty: 4530
- Rejestracja: czw mar 19, 2009 22:04
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Vajrayana
Re: Mistrz na kozetce
A swoją drogą, jeśli już pominąć kwestię oświecenia, artykuł dobrze pokazuje, jak bardzo ważne jest, by wchodzić w buddyzm z względnie ukształtowanym, mocnym, w miarę dojrzałym „ja”. Może zabrzmi paradoksalnie, ale żeby móc odkryć pustość własnego „ja” trzeba je najpierw wyraźnie poczuć, obrysować mocną kreską, dobrze ugruntować, pewnie osadzić w relatywnej rzeczywistości. Jeśli się z „ja” pracuje, dobrze jest je znać, wiedzieć czym/kim jest, nie tylko z poziomu absolutnego, także samsarycznego. Bo przecież z buddyjskiego punktu widzenia pustka bez formy to absurd.
gt
gt
Re: Mistrz na kozetce
Oczywiście, że nie wiem ale jeżeli ktoś po bardzo krótkim treningu osiąga oświecenie, to znaczy, że swoją pracę wykonał już wcześniej.GreenTea pisze:Tak??? Wiesz coś bliżej o tym?shimsong pisze:a do tego jeszcze wydaje się być inkarnacją jakiegoś mistrza
pzdr, gt
W przypadku Luisa Nordstroma nie wiadomo jednak, czy mamy do czynienia z człowiekiem, który osiągnął tylko pewien głęboki wgląd w swoją Prawdziwą Naturę, czy też z mistrzem, który osiągnął oświecenie ale nie wyleczył poważnych zaburzeń psychicznych które powstały w dzieciństwie. To jest tylko spekulacja ale wydaje mi się, że jeżeli w ogóle Nordstrom otrzymał przekaz, to mógł on być jednak przedwczesny.
- LordD
- Posty: 2542
- Rejestracja: czw sie 31, 2006 09:12
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Karma Kamtsang
- Lokalizacja: Olsztyn
- Kontakt:
Re: Mistrz na kozetce
Sądząc po cytatach nauczyciela Nordstroma, ów nauczyciel także za wcześnie otrzymał przekaz. To w ogóle stawia pod znakiem zapytania całą tą linię przekazu!
- GreenTea
- ex Global Moderator
- Posty: 4530
- Rejestracja: czw mar 19, 2009 22:04
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Vajrayana
Re: Mistrz na kozetce
Oświecenie z niewyleczonymi zaburzeniami psychicznymi? Tego w ogóle nie brałam pod uwagęshimsong pisze:W przypadku Luisa Nordstroma nie wiadomo jednak, czy mamy do czynienia z człowiekiem, który osiągnął tylko pewien głęboki wgląd w swoją Prawdziwą Naturę, czy też z mistrzem, który osiągnął oświecenie ale nie wyleczył zaburzeń psychicznych które powstały w dzieciństwie.
gt
Re: Mistrz na kozetce
Ta dyskusja przypomina trochę rozmowę niezaawansowanych uczniów Zen o koanachGreenTea pisze: Oświecenie z niewyleczonymi zaburzeniami psychicznymi? Tego w ogóle nie brałam pod uwagę
gt
Na koniec zacytuję tylko wypowiedź koreańskiego mistrza Zen Ko Bonga, nauczyciela Dea Soen Sa Nima, który podobnie jak Roshi Meazumi był alkoholikiem:
"Wszyscy chcą medytacji, ale myślą o niej w kategoriach lekarstwa i choroby. Jednak nie obawiaj się tego, co uważasz za chorobę. Bój się tylko tego, by nie kroczyć za wolno. Kiedyś osiągniesz oświecenie".
- booker
- Posty: 10090
- Rejestracja: pt mar 31, 2006 13:22
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Yungdrung Bön
- Lokalizacja: Londyn/Wałbrzych
Re: Mistrz na kozetce
Chyba chodzi o to, że można mieć jakieś pojedyncze doświadczenie(a) własnej natury [kensho?], ale nie musi to oznaczać iż doświadczenie to zostało w pełni zintegrowane z całością swojej istoty [satori?]. Jak to mówi pewien slogan "osiągnąć oświecenie jest bardzo łatwo - utrzymać je, bardzo trudno". Możliwe, że coś takiego miało miejsce u p. Luisa - miał jakieś doświadczenia, mocno praktykował, nawet dostał przekaz... ale pewne jego bardzo głęboko zakorzenione problemy psychologiczne, spowodowane śladami wydarzeń z dzieciństwa zostały jakby zignorowane, pchnięte na bok. Po latach wszystko to wylazło ze zwielokrotnioną siłą, człowiek dostał załamania.GreenTea pisze:Oświecenie z niewyleczonymi zaburzeniami psychicznymi? Tego w ogóle nie brałam pod uwagęshimsong pisze:W przypadku Luisa Nordstroma nie wiadomo jednak, czy mamy do czynienia z człowiekiem, który osiągnął tylko pewien głęboki wgląd w swoją Prawdziwą Naturę, czy też z mistrzem, który osiągnął oświecenie ale nie wyleczył zaburzeń psychicznych które powstały w dzieciństwie.
gt
"Bądź buddystą, albo bądź buddą."
- GreenTea
- ex Global Moderator
- Posty: 4530
- Rejestracja: czw mar 19, 2009 22:04
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Vajrayana
Re: Mistrz na kozetce
No, w moim przypadku nie do końca tak jest, naprawdę wierzę/wiem, że oświeceni chorują i umierająshimsong pisze:"Wszyscy chcą medytacji, ale myślą o niej w kategoriach lekarstwa i choroby..."
Mam na myśli coś całkiem innego: zawsze wydawało mi się, że do uzyskania oświecenia potrzebne są pewne sciśle określone warunki, które muszą się ze sobą zejść. Zdolność uświadomienia sobie stanu własnych emocji oraz jakości przepływu energetycznego w ciele, w którym emocje (blokady emocjonalne) odgrywają dość istotną rolę, uznaję m.in. za jeden z takich warunków. Ponadto, jeśli oświecenie mielibyśmy wiązać z oczyszczoną alaja widżnianą (podświadomość?), to skąd zalegające kompleksy, konflikty wewnętrzne, rozdwojenia? I jeszcze: jak można być idealnie tu i teraz z umysłowym niedostatkiem w postaci nieuświadomionego konfliktu wyrażającego sie w jakiś sposób poprzez ciało? Przecież nie jest tak, że w buddyzmie nie pracuje się z podświadomością. Robi się to po prostu inaczej.
gt
-
- użytkownik zbanowany
- Posty: 1010
- Rejestracja: ndz sty 14, 2007 05:07
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: brak
Re: Mistrz na kozetce
Dla mnie osobiście, jednym z kluczowych punktów tego artykułu jest określenie „ćpuny samadhi” – nie do końca może najlepiej brzmiące po polsku gdy porównać je do angielskiego „samadhi junkies” (ale znaczenie pozostaje mniej wiecej to samo). Spędziwszy kilka lat w nowojorskim światku zen, niejednokrotnie spotykałem się z opiniami (często z ust ekspertów zajmujących się zawodowo psychoterapią), że przez dekady w Stanach tzw „oświecenie” (powodzie światła, samadhi lub jedność, niewypowiedziana radość) było ideałem, który dla ogromnej rzeszy praktykujących w różnych szkołach i liniach przekazu wiązał się nieodłącznie z wyobrażeniem, że osiągnięcie tego ‘stanu’ raz na zawsze rozwiąże/wyczyści wszelkiego rodzaju neurotyczne symptomy w umyśle ‘oświeconego’. Zwyczajowa droga prowadząca do osiągnięcia tak pojętego wyzwolenia, najczęściej oparta na fantazjach dotyczących bycia współczującą istotą, często kończyła się wypieraniem złości, seksualności i generalnie alienowaniem całej gamy emocjonalnych reakcji, które rzekomo nie licowały z powszechnie uznawanym mitem ‘boddhisatvy’ czy oświconego mistrza zen. ‘Technicznie’ dokonywało się takie ‘spełnienie’ albo raczej ‘opróżnienie’ dzięki sile „samadhi” (stąd ćpuny/uzależnieni od samadhi). Silna koncentracja na wybranym przedmiocie skupiającym uwagę (każdy praktykujący wie mniej więcej, o co mi chodzi) miała dla wielu działać jak skalpel, który czyścić miał to co jeden z nauczycieli Nordstroma nazwał „złośliwą naroślą” ‘ja’ czy jaźni. A czyściła często dosyć ‘skutecznie’ jak mogliśmy się przekonać w przypadku Nordstroma – przez całe lata ‘kasując’ pragnienie, żeby, w ogólnym ujęciu jego krzywdy zostały dostrzeżone, zrozumiane i opłakane. Niestety przez całe lata - mimo 'mocnej' praktyki' pragnienie to ujawniało się jedynie w sposób negatywny w postaci syndromu "niewidzialnego człowieka" ...
Pozdrawiam i dziękuję za dostarczenie motywacji do przetłumaczenia tego tekstu +
Pozdrawiam i dziękuję za dostarczenie motywacji do przetłumaczenia tego tekstu +
- GreenTea
- ex Global Moderator
- Posty: 4530
- Rejestracja: czw mar 19, 2009 22:04
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Vajrayana
Re: Mistrz na kozetce
Ale ten etap, w którym ciągle jeszcze trzeba pracować, by oświecenie utrzymać, to nie jest dopiero etap wyzwolenia? Taki etap też się nazywa oświeceniem?booker pisze:Jak to mówi pewien slogan "osiągnąć oświecenie jest bardzo łatwo - utrzymać je, bardzo trudno".
pzdr, gt
- GreenTea
- ex Global Moderator
- Posty: 4530
- Rejestracja: czw mar 19, 2009 22:04
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Vajrayana
Re: Mistrz na kozetce
Tomku, ale ciągle jeszcze nie rozumiem, ten artykuł poddaje w wątpliwość (w pewnym sensie poddaje) „mit” oświecenia jako stanu pozbawionego neuroz, czy poddaje w wątpliwość zdolność odróżnienia „ćpuna samadhi” od prawdziwie oświeconego?
Dzięki za artykuł, pozdrawiam
gt
Dzięki za artykuł, pozdrawiam
gt
Re: Mistrz na kozetce
GreenTea napisał:
Jeżeli tak to nie odmawiaj nawet najbardziej "niekompetentnym" z Twojego punktu widzenia tego przymiotu
W takim przypadku, raczej już sensowniej byłoby napisać: "Nauczyciel Zen z niewyleczonymi zaburzeniami psychicznymi?" ?
Po za tym, jeżeli można, mała refleksja, doświadczenie Rubina:
"Kiedy dryblował po lewej stronie, nagle hałas widowni ucichł; ogarnęło go niesamowite uczucie klarowności i spokoju; czas zwolnił."
Tak się składa, że miałem bardzo podobne doświadczenie dwa razy, wiele lat temu zanim jeszcze w ogóle nie wiedziałem o istnieniu buddyzmu. Przez lata, od czasu do czasu przypominając sobie o nich, zastanawiałem się - co można zrobić aby doświadczyć znowu czegoś podobnego.
Jednak, czy byłoby to czymś tak fascynującym gdyby stało się codziennością - jak słyszenie, widzenie, uczucia, chodzenie ? Zapytaj człowieka na wózku, co dałby za nogi.
Może podobnie jest z "oświeceniem" - masz coś, używasz tego, ale tak spowszedniało, że trzeba to odkryć na nowo - czasem goląc głowę i wstając przed świtem
Popraw mnie jeżeli się mylę: czy w Zen nie ma poglądu, że wszystkie istoty są oświecone ?Oświecenie z niewyleczonymi zaburzeniami psychicznymi? Tego w ogóle nie brałam pod uwagę
Jeżeli tak to nie odmawiaj nawet najbardziej "niekompetentnym" z Twojego punktu widzenia tego przymiotu
W takim przypadku, raczej już sensowniej byłoby napisać: "Nauczyciel Zen z niewyleczonymi zaburzeniami psychicznymi?" ?
Po za tym, jeżeli można, mała refleksja, doświadczenie Rubina:
"Kiedy dryblował po lewej stronie, nagle hałas widowni ucichł; ogarnęło go niesamowite uczucie klarowności i spokoju; czas zwolnił."
Tak się składa, że miałem bardzo podobne doświadczenie dwa razy, wiele lat temu zanim jeszcze w ogóle nie wiedziałem o istnieniu buddyzmu. Przez lata, od czasu do czasu przypominając sobie o nich, zastanawiałem się - co można zrobić aby doświadczyć znowu czegoś podobnego.
Jednak, czy byłoby to czymś tak fascynującym gdyby stało się codziennością - jak słyszenie, widzenie, uczucia, chodzenie ? Zapytaj człowieka na wózku, co dałby za nogi.
Może podobnie jest z "oświeceniem" - masz coś, używasz tego, ale tak spowszedniało, że trzeba to odkryć na nowo - czasem goląc głowę i wstając przed świtem
Cały czas jest teraz.
- booker
- Posty: 10090
- Rejestracja: pt mar 31, 2006 13:22
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Yungdrung Bön
- Lokalizacja: Londyn/Wałbrzych
Re: Mistrz na kozetce
Hm, ciekawy tekst o tym tutajGreenTea pisze:Ale ten etap, w którym ciągle jeszcze trzeba pracować, by oświecenie utrzymać, to nie jest dopiero etap wyzwolenia? Taki etap też się nazywa oświeceniem?booker pisze:Jak to mówi pewien slogan "osiągnąć oświecenie jest bardzo łatwo - utrzymać je, bardzo trudno".
pzdr, gt
"Bądź buddystą, albo bądź buddą."
-
- użytkownik zbanowany
- Posty: 1010
- Rejestracja: ndz sty 14, 2007 05:07
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: brak
Re: Mistrz na kozetce
GreenTea pisze:ale ciągle jeszcze nie rozumiem, ten artykuł poddaje w wątpliwość (w pewnym sensie poddaje) „mit” oświecenia jako stanu pozbawionego neuroz, czy poddaje w wątpliwość zdolność odróżnienia „ćpuna samadhi” od prawdziwie oświeconego?
Myślę, że w generalnym ujęciu, artykuł ten przedstawia jak praktyka może zostać zaanektowana przez patologiczne skłonności (np. wypieranie stanów emocjonalnych przy pomocy technik koncentracyjnych) i jak niebezpieczne może być igranie z pojęciem ‘nie-ja’.
Zawsze pozostaję czujny kiedy słyszę określenie typu ‘prawdziwe oświecenie’.
Pozdrawiam +
- LordD
- Posty: 2542
- Rejestracja: czw sie 31, 2006 09:12
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Karma Kamtsang
- Lokalizacja: Olsztyn
- Kontakt:
Re: Mistrz na kozetce
Widzę to tak, że jest po prostu wiele różnych etapów oświecenia, wszystkie one można nazwać oświeceniem mimo, że nie wszystkie są Oświeceniem. Co innego mieć wglądy w swoją Naturę Buddy tak jakby się patrzyło przez dziurkę od klucza, a co innego w pełni urzeczywistnić ową Naturę Buddy. Tacy zerkający przez dziurkę od klucza powinni być wciąż uczniami zamiast nauczać, bo inaczej cała linia przekazu wytraca energię i w końcu Dharma zanika.
- GreenTea
- ex Global Moderator
- Posty: 4530
- Rejestracja: czw mar 19, 2009 22:04
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Vajrayana
Re: Mistrz na kozetce
Ależ nikomu niczego nie odmawiam Miałam na myśli pewien stan, który osiąga się po rozpoznaniu własnej oświeconej natury. Z tego, że wszystkie istoty są oświecone, nie wynika, że wszystkie istoty to rozpoznały, a bez rozpoznania na kozetkę jako mistrzyni z pewnością nie trafię, co najwyżej jako przeciętny neurotykTeZeT pisze:GreenTea napisał:Popraw mnie jeżeli się mylę: czy w Zen nie ma poglądu, że wszystkie istoty są oświecone ?Oświecenie z niewyleczonymi zaburzeniami psychicznymi? Tego w ogóle nie brałam pod uwagę
Jeżeli tak to nie odmawiaj nawet najbardziej "niekompetentnym" z Twojego punktu widzenia tego przymiotu
pozdrawiam, gt
- booker
- Posty: 10090
- Rejestracja: pt mar 31, 2006 13:22
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Yungdrung Bön
- Lokalizacja: Londyn/Wałbrzych
Re: Mistrz na kozetce
Jeżeli chodzi Ci o to, że przekaz powinni dostawać tylko ci, który w pełni urzeczywistnili Naturę Buddhy, czyli w Pełni Oświeceni Buddhowie to wydaje mi się, że to są zbyt wysokie wymaganiaLordD pisze:Widzę to tak, że jest po prostu wiele różnych etapów oświecenia, wszystkie one można nazwać oświeceniem mimo, że nie wszystkie są Oświeceniem. Co innego mieć wglądy w swoją Naturę Buddy tak jakby się patrzyło przez dziurkę od klucza, a co innego w pełni urzeczywistnić ową Naturę Buddy. Tacy zerkający przez dziurkę od klucza powinni być wciąż uczniami zamiast nauczać, bo inaczej cała linia przekazu wytraca energię i w końcu Dharma zanika.
"Bądź buddystą, albo bądź buddą."