Czołem, może poniższe wyjaśnienia coś pomogą. Wydaje się iż pierwsze mówi o 4 jhanah /edit. porównując z dhyanami w Chan, to raczej nie/.
Drugie rzuca nieco więcej światła na terminologię.
[i]''Bez początku, bez końca''[/i] - Jakusho Kwong-rosi, rodz.27 pisze:
W książce Umysł zen, umysł poczatkującego roszi Suzuki omawia kolejne etapy praktyki w szkołach mahajany i therawady. "Najlepiej jest po prostu robić ją, nie znajdując w niej żadnej radości, nawet duchowej" - stwierdza, mówiąc o czwartym, najbardziej zaawansowanym etapie medytacji siedzącej: nie istnieje w niej radość. Aż trudno uwierzyć. Ale kiedy siedzimy, musimy sięgnąć głebiej niż do źródła radości. Nie możemy zatrzymać się na fazie radości czy błogostanu, bo właśnie źródło pozbawione źródła jest punktem, z którego wszystko wypływa, aby doń potem wrócić. Roszi Suzuki mówi, że na tym etapie należy po prostu praktykować, nie zważając na odczucia fizyczne i umysłowe, które w sumie są tylko twoimi własnymi myślami. A ty jesteś dalej niż myśl. Świadomośc uczestnicząca polega własnie na tym, aby zapomieć o uwarunkowanym "ja", stapiając się z umysłem rdzennym, który nie jest niczym innym niż wrodzoną ci, promiennie czystą świadomością - przesycającą wszechświat naturą buddy.
Na przedostatnim, trzecim etapie czerpiesz z praktyki fizyczną radość. Ogarnia cię poczucię ogromnego zrównoważenia: siedzisz jak góra. Masz wrażenie, że mógłbyś tak siedzieć bardzo długo, więc medytacja sprawia ci fizyczną przyjemność i radość, płynącą z niewzruszonego spokoju. Świadczy to o tym, że twój umysł i ciało zlały się w jedno.
Na etapie drugim radość ma charakter zarówno mentalny, jak i fizyczny. Miło się siedzi, jest ci dobrze, a towarzyszy temu poczucie spokoju. Częśto miewasz więc ochotę siedzieć, bo chcesz wzbudzić w sobie ten spokój, jakiego dotychczas nie znałeś, ale uważaj, pamiętaj, żebyś nie utknął w tej fazie.
Na pierwszym etapie myślenie jest w częściowym zaniku, a ty odbierasz świat, nie popadając w roztargnienie. Wydaje się, że nie ciekawi cię nic poza siedzeniem w medytacji. Dzięki przyjętej pozycji czujesz w ciele i umyśle pełnię i spójnię, nie musisz więc myśleć. Gdy powierzasz własne istnienie oddechowi i postawie ciała, puls stopniowo zwalnia a fale umysłu zaczynają rzednąć. Jeśli praktykujesz therawadę, możesz w tej fazie doznać sati. Znieruchomiały, niezachwiany umysł z chwili na chwilę iskrzy się w teraźniejszości. O nieczym nie myślisz, niczego nie jesteś ciekaw. Nie istnieją przeszkody, po prostu siedzisz. Gdy trwasz w tej przestrzeni, twój umysł może zaiskrzyć pod wpływem jakiegokolwiek bodźca: woni kadzidła, szelestu kimona, kiedy w zendo ktoś przechodzi za twoimi plecami, panującego w sali bezruchu. Gdy umysł zaiskrzy ponownie, następuje sati, które w naturalny sposób prowadzi do samadhi: niezachwianego skupienia na umyśle rdzennym. Jak widać, samadhi dostępne jest każdemu, stanowi bowiem właściwość wszechludzką. Żaden wybrany lud albo religia nie ma na nie monopolu.
Podczas samadhi umysł wznosi się na najwyższy szczebel i kieruje światło z powrotem ku źródłu. W owym pustym źródle zawarta jest czysta świadomość. Stan ten bywa nazywany Wielkim Samadhi. Poprzez sati - spokojne znieruchomienie - umysł stapia się z rzeką samadhi. Te bardzo subtelne zjawiska - różne barwy jednej tęczy - zdarzyć się mogą dopiero wtedy, gdy dotrzemy tam, gdzie nie sięgają ograniczenia i uwarunkowania, powstałe z myśli o własnym "ja" i o ciele. Mądrość i współczucie rodzą się wówczas naturalnie i jednocześnie.
Są ludzie, którym bardzo odpowiadają stany sati i samadi. Lubią oni trwać w spokoju, ale nie przepadają za widokiem innych ludzi. Wynika to z tąd, że ich sati czy też samadhi nie wzniosło się jeszcze na poziom mądrości i współczucia, właściwy etapowi czwartemu, kiedy to osiąga się stadium pustki wszechrzeczy. Ludzie tacy wolą siedzieć samotnie; są przywiązani do błogiego spokoju. Niektórych może nęcić ten stan, ale to nie jest zen.
Potrzebowałem wielu lat praktyki, żeby wyraźnie rozpozać wszystkie te etapy. Przyjemność i radość biorą się między innymi ze spokoju, lecz sięgając dalej, napotykasz większy spokój; nie jesteś już wtedy szczęśliwy ani smutny i nie dotyczą cię żadne podziały na duże i małe, na żar i chłód, mrok i światło. Droga Środka wykracza poza tego rodzaju uwarunkowania.
[i]''Bez początku, bez końca''[/i] - Jakusho Kwong-rosi, rozd. 30 pisze:
(...)Niezrodzone jest twoją rdzenną, wrodzoną naturą, rdzennym umysłem.(...)
Aby skierować światło ku wnętrzu i wniknąc w sferę niezrodzonego, trzeba osiągnąć pewien rodzaj koncentracji czy skupienia zwany samadhi. Jego celem jest lekkie, łagodne skupienie uwagi na niezrodzonej przestrzeni. Kiedy w niej przebywasz możesz doznać wszechogarniającego spokoju - jak na Wawelu [ed.wcześniej rosi wspomina o czakrze Ziemi na wawelu i jego doznaniach z tym związanych]. Przestrzeń ta stanowi źródło wszelkiej energii, a zarazem energię tę w siebie przyjmuje. Świadomość niezrodzonego jest właściwością pradżni. Pradżnia to twoja wrodzona mądrość, od zarania promienna. Mówi się, iż w samadhi jest prażnia, a w pradżni jest samadhi. Idą ze sobą w parze nieczym skrzydła ptaka, który zna zasadę szybowania na wskroś, do cna. Samadhi jest skupieniem na samej istocie rdzennego umysłu. Pradżnia to czynna świadomość jego wszechobecności. Samadhi to niezachwiana koncentracja, bez której nie da się dotknać niezrodzonego, a pradżnia to świadomość tego, czym jest sama istota. Samadhi to stan spokojny i wyciszony, a zarazem świadomy. Pradżnia jest świadoma, a zarazem spokojna i wyciszona. Samadhi to samadhi, a pradżnia to pradżnia. Jedno i drugie jest esencją praktyki medytacyjnej. Tworzymy parę bliskich wieloletnich przyjaciół.
Nawet jeżeli praktykujesz i kultywujesz samadhi, nawet jeśli tak bardzo lubisz siedzieć, trwając w tym stanie, że ani na chwilę nie chcesz z niego wychdzić, nie możesz w nim pozostać przez resztę życia. Jeśli w nim utkwisz, znaczy, że utknąłeś. Musisz go uaktywnić - i własnie tutaj znajduje zastosowanie pradżnia. Przestronność samadhi nie wypływa ze świadomej wiedzy, lecz ze zrównoważenia umysłu, który "tylko nie wie". Stopniowo ucząc się wracać podczas zazen do tego stanu (czyli do niezrodzonego, pustki, wrodzonej natury, rdzennego umysłu) przekonasz się iż możesz w nim trwać również podczas codziennych czynności, poza godzinami formalnej medytacji. (...)
(...)to o czym mowa przekracza możliwości konceptualnego, przechodzi ludzkie pojęcie. Wymyka się zwykłemu rozumowaniu, jest nienamacalne. Oto świat niepodlegający uwarunkowaniom, noumenon - przestrzeń, w której samadhi skupia się podczas zazen.
Samadhi definiowane bywa jako intensywna koncentracja lub intensywne, zogniskowane zaabsorbowanie. Można jednak odczuwać je także jako miekki, lekki dotyk, tak jak w spoczynku. Każde z tych stanów jest rodzajem skupienia uwagi. Ludzie koncentrują się na rozmaite sposoby: inaczej koncentruje się sportowiec, a inaczej chirurg, czytelnik czy kochanek, lecz adept zen trwający w samadhi skupia się na "źródle bez źródła". To tak jak wtedy, gdy chcesz za pomocą szkła powiększającego wypalić dziurę w papierze. Wymaga to spełnienia kilku warunków. Musisz trzymać lupę przez pewien czas w pewnej odległości od papieru - a zatem przestrzeń także odgrywa tu rolę. Oczywiście niezbędne jest słońce - no i kartka, którą zamierzasz przepalić na wylot. Szkło należy trzymać nieruchomo. Jeśli będziesz nim poruszał, papier nie zajmie się ogniem. W sumie potrzebny jest więc pewien rodzaj koncentracji czy też zaabsorbowania, podczas którego podmiot i przedmiot tworzą jednię - i objawia się prawda.
Podmiot i przedmiot rzeczywiście scalają się w jedno (innymi słowy, ich jedność objawia się, kiedy papier zaczyna płonąć), lecz gdy coś takiego się zdarza podczas medytacji, powstaje jedynie sprzyjająca oświeceniu sceneria. Samadhi nie jest samym oświeceniem, lecz elementem krajobrazu, przez który wiedzie droga do oświecenia. Można też powiedzieć, że siedząc na poduszcze w samadhi, jesteś wolny od trosk: wygląda na to, że nic cię nie niepokoi. Nic a nic. Nawet nicość nie burzy ci spokoju. Mimo to jesteś obecny i tętnisz życiem. Gdyby wybuchł pożar, miałbyś dość przytomności umysłu, żeby szybko wstać i pomóc innym uchronić się przed niebezpieczeństwem. Nie trwasz przecież w stanie tabula rasa lecz jesteś obecny tą bezgraniczną obecnością, która wszystko w sobie mieści.
Pozdrawiam
/M