http://demotywatory.pl/4649027/Wbrew-po ... -tacy-sami
A propos szacunku dla wszystkich istot żywych i reinkarnacji...
A teraz pierwsze pytanie: medytacja a swędzenie, kłucie i drapanie.
Jestem świeży w tym temacie, ale oprócz wiecznie zatkanego nosa (pisał już ktoś tu o tym i rozumiem jego bolączki, oddychanie przez usta powoduje po pewnym czasie bolesną wręcz suchość w ustach i krtani i jest niezdrowe) oraz astmy moim kłopotem są różnego rodzaju drobiazgi. Kiedy tylko zacznę medytacje natychmiast zaczyna mnie swędzić oko, nos albo noga. Albo ucho... To nie jest kwestia braku kąpieli czy higieny osobistej

I jeszcze kwestia otwartych oczu. Przeczytałem kilka argumentów, które do mnie trafiają - np. że dzięki temu przyzwyczajeniu będę mógł medytować w otwartej przestrzeni nawet między ludźmi. Ale po pierwsze - znowu mam walczyć z odruchem mrugania? Za wszelką cenę nawet jeśli mnie to rozprasza, czy mrugać.
Nasze oczy nie zostały stworzone do patrzenia non stop bez mrugania... zatem w imię wyższych celów, kłócimy się z własnym ciałem i naturą? Coś mi tu nie gra.
Czytałem przypowieść o założycielu jednej ze szkół buddyjskich o tym jak to ponoć odciął sobie powieki i doprowadził do uschnięcia nóg. Mam nadzieję, że pojmuję tą opowieść zbyt powierzchownie bo przecież sam Budda uznał by pewnie okaleczenie samego siebie za "zbytnie napięcie struny".
Jest tu ktoś kto będzie mi sugerował przycięcie tego czy owego jeśli nie daję rady?
Jestem zachwycony wszystkim co czytam o buddyzmie, ale ta historia mnie przeraziła.
Dziękuję za odpowiedzi.