chaon pisze:booker pisze:doskonałej nieumiejętności pomocy dla krajów Trzeciego świata
No pewnie, to Europa ponosi winę, za nieporadność Afrykańczyków?
Nie wiadomo, czy nie dali by sobie sami rady rozwijając się samodzielnie, bez najeżdżania ich kontynentu przez "cywilizowanych" Europejczyków. Nie wiadomo czy tak wówczas samodzielnie się rozwijający nie dali by dopuścić do sytuacji, która się tam obecnie wydarza.
Nie wiem kto jest winny sytuacji w Afryce - i to na ten moment nie jest już ważne. Ważne jest, że wspaniała cywilizacja europejska po dziś dzień nie pomogła wznieść się na swój poziom rejonom, dla których ilość wody z prysznica, który bierzemy rano czy wieczorem, żeby po europejsku nie śmierdzieć dla savoir-vioivru, jest równoważna dla tamtych ludzi z być-albo-nie być, z życiem lub śmiercią. A o luksusie higieny, to nawet nie ma co wspominać. Jeżeli mówimy o czymś wspaniałym, to może niech to będzie coś więcej niż budynki, malowidła i nuty - coś co ma trochę szersze reperkusje na czujące istoty, niż tylko ucieszenia oka, ucha czy języka wycinkowej części ludności na Ziemi a reszta to niech się o siebie martwi, skoro tacy są nieporadni.
Moza wymieniać wiele porażek cywilizowanej Europy na przestrzeni dziejów - chodzi mi tu o jedno: europejska cywilizacja nie jest wcale tak usłana różami, jak to próbujesz przedstawiać, wyciągając tylko co smaczniejsze kąski o wysokich budowlach, utworach symfonicznych i malowidłach jako argumenty, a fakty o broni masowego rażenia itd. kontrargumentujesz rozwojem technologicznym. To fakt, Zachód potrafi bardzo dobrze zabijać i to nie od wczoraj, ale to się nazywa "wyższością naukową cywilizacji europejskiej".
podczas gdy broń masowego rażenia jest po prostu jedną z największych porażek w obecnym Świecie. Dlaczego nie udało się rozwinąć innego rozwiązania? Bo cywilizacja europejska jest jeszcze rozwojem zbyt prymitywna, nie odeszła jeszcze zbyt daleko od patetycznej jaskini dogmatycznych ideologizmów, gniewu, egotyzmu, nienawiści, usankcjonowanych nie wiadomo czym mordów, chciwości i tak dalej, żeby móc porzucić bezsensowne rozwiązania, które przykładowo na dzisiaj pozwalają sprzątnąć całą Ziemie w parę minut. Siebie jednak ta cywilizacja widocznie chce widzieć jedynie w dobrym świetle
Najciemniej pod latarnią
chaon pisze:Odpowiedni szacunek nie ma służyć czemukolwiek prócz oddania sprawiedliwości ze względu na to, co dana osoba sobą reprezentuje.
Dobrze, tylko, że nie ma absolutnej percepcji tego, co ktoś sobą reprezentuje. Brad Warner może być uważany przez Ciebie za osobę, która nie ma prawa być nauczycielem (bo raczej mistrz Warnera miał inne zdanie, czego nie raczysz widocznie uszanować) i fakty są takie, że bardzo dużo ludzi trafia przez tego człowieka do buddyzmu. Może jednak zanim podejmie się ochoczo krytykowanie czyjejś działalności w ramach Dharmy, trzeba by wpierw sobie zadać pytanie
"A ile osób dzięki mnie trafiło, lub mogło trafić do praktyki? Ile osób dzięki mnie, moim działaniom i wypowiedziom odeszło lub mogło odejść od praktyki?"
chaon pisze:Można sobie mówić jakieś ogólniki o usuwaniu trucizm z umysłu, ale bycie buddystą nie zwalnia nikogo z logicznego myślenia i racjonalnego rozpatrywania kwestii obyczajowości.
Dlatego nie rozumiem, co jest nie tak w buddyjskiej obyczajowości punk-rockowej? Bo
"cnoty Buddów i Bodhisattwów powinny sławić symfonie, a nie jakieś brzdęki kontrkultury wymyślonej 30-40 lat temu przez dzieciaki obrażone na społeczeństwo." ? A co jeżeli dla kogoś symfonie itd. to jest piłowane rzępolenie? Jak więc może coś tak beznadziejnego zaofiarować Buddom? Jest to po prostu kwestia percepcji.
chaon pisze:
booker pisze:Mogę się ubrać jak ksiądz w Boże Ciało na każdą praktykę, mieć piękną salę z pięknym Buddą i malowidłami, a praktyki żadnej nie robić, jeno tylko jakieś ruchy korpusem w tą i na zad, a na zewnątrz będzie się wydawało, że praktykuję.
Przynajmniej nie będziesz przeszkadzał tym, co praktykują.
Jednocześnie przynajmniej będąc całkowitym hipokrytą.
chaon pisze:
booker pisze:Co zresztą wyjdzie po tym, ile noszę gniewu, dumy, pychy, ile nosze sztywnych poglądów, przywiązania, jak manifestuje swoje działania itd itd itd. To o czym Lama Tsem Tulku wspominał.
To jest bezsensowne stawianie sprawy na zasadzie "czy lepiej jest nie kraść, czy może lepiej nie kłamać". Dbanie o jedno nie wyklucza dbania o drugie.
Nie, to jest sprawianie sprawy pt. jeżeli praktykuje się buddyzm, za praktyką idą pewne wymiernie konkretne rzeczy. Jeżeli nie idą, to albo się nie praktykuje, albo się.... pajacuje
chaon pisze:
booker pisze:Jeżeli ktoś poprzez punk-rock zaczyna interesować się Dharmą, praktykuje i uzyskuje realizacje, to jest to równie dobre. Więcej - jest to bardzo dobre. I jeżeli tak się faktycznie staje, to właśnie jest to coś pięknego.
Takie same argumenty padały gdy na zachodzie niektórzy duchowni katoliccy organizowali dyskoteki w kościołach albo gdy w Polsce napisano Ewangelię wg św. Jana językiem hip-hopowym.
Sugeruję się jednak uczyć na błędach naszych braci katolików i poczytać jak sprowadzanie religii do poziomu pop- lub sub-kultury prowadzi do jej profanacji i w konsekwencji degradacji. Na zachodzie katolicy już totalne cyrki wymyślają, żeby ludzi przyciągnąć, a efektem jest tylko dalszy spadek powołań oraz odchodzenie ludzi od religii. W buddyzmie moglibyśmy tego uniknąć.
To nie są te same argumenty, ponieważ ja pisałem o pewnym konkretnym wydarzeniu - urzeczywistnieniu. To niesie za sobą pewne konkretne możliwości, które manifestuje urzeczywistniona istota. W przypadku zdegradowania nauk nie da się tego uzyskać. Jest to dość proste.
Dwa -- Katolicyzm jednak na Zachodzie jest starą religią, i niekoniecznie mającą na tyle interesująca ofertę na ile mogło by się to wydawać i to może być jedną z przyczyn porzucania tej religii - dokładnie jak to się ma z buddyzmem w Azji na rzecz coraz szerzej przyjmowanego tam Chrześcijaństwa. Dodatkowo Katolicyzm zalicza ostatnio wiele wpadek z aferami w całej Europie, które się okazuje trwały latami, przykrywane i nierozwiązywane (mówię o aferach z wykorzystywaniami seksualnymi). Im więcej wpadek, tym mniej bardziej trzeźwo myślące społeczeństwo daną religią będzie się interesować. Na pewno tych powodów jest więcej. Jest to w ogóle osobny temat. Nie jestem jednak do końca przekonany, czy takie jak mówisz doświadczenie porażek w religii katolickiej daje się tak łatwo przenieść na grunt buddyjski, aby udało się uniknąć odchodzenia ludzi od religii. Buddyzm zasadniczo nie jest religią, która chce za wszelką cenę trzymać przy sobie wyznawców. To jest dość specyficzne, podobnie jak praktycznie nie posiada ona żadnych zapędów misjonarskich - zupełnie ma się to inaczej niż w religiach ewangelicznych, gdzie wiadomo iż przykazem jest by Ewangelia była jak najszerzej głoszona po to, aby jak najwięcej ludzi ją przyjmowało a następnie była tak utrzymywaną aby a jak najmniej ludzi od niej odchodziło. Przynajmniej w założeniu wejście na ścieżkę buddyjską powinno być czyjąś wolną, dobrze przemyślaną i jak najbardziej świadomą decyzją, i nie występuje tu dogmat o tym, że religię tą przyjąć trzeba bo coś-tam...
To raczej ludzie przychodzą do buddyzmu, niż buddyzm do ludzi. To raczej ludzie decydowali się stawać uczniami Śakjamuniego, niż ten chodził by po domach oferując w swoim mniemaniu jedynie najlepsze nauczanie. W ogóle inny temat jak w Katolicyzmie odnośnie dogmatów, prawda? Z założenia buddyzm nie ma dogmatów - niczego, co wymagane jest by zostało przyjęte na pustą wiarę, ponieważ Budda by tak powiedział a raczej chodzi o wypraktykowanie tych nauk by stały się żywym doświadczeniem, czymś więcej niż ruchem pióra po papierze. Więc mamy tu wiele jak gdyby, różnych od siebie postaw i założeń w tych religiach i możliwe, że zanim spróbujemy adaptować czego w buddyzmie się nie powinno robić bo nie zadziałało w Katolicyzmie, to trzeba by się przyjrzeć temu, na ile sam Katolicyzm swoimi postawiani, nauczaniem, dogmatami itd. przyczynił się do sytuacji, w jakiej się obecnie znajduje, będąc zmuszanym do "wymyślania totalnych cyrków". Nie jest to raczej temat łatwy do naświetlenia, bo wymaga obiektywnej i co ważniejsze eksperckiej wiedzy o Katolicyzmie. Na moment obecny jednak, buddyzm wiele cyrków już przeszedł (mam na myśli tkzw. szalonych mistrzów zen czy szalonych joginów tybetańskich) i nie wydaje się aby było to zagrożeniem, okazuje się iż nawet przeciwnie, iż dzięki również tak jaskrawym postaciom Dharma się umacnia i kontynuuje w najlepsze.
Trzy -- Buddyzm na zachodzie nigdy nie będzie taki sam, jaki był lub jest w Azji. Trzeba się z tym pogodzić, że buddyzm raczej adaptuje się do terenu na który wchodzi, niż miałby adaptować dany teren pod siebie ustawiając wszystkich po kontach na baczność. Jest to dość specyficzne w ramach religii w ogóle. Drugie jest to, że świecki buddyzm i buddyzm monastyczny idą na Zachodzie w parze, podczas gdy - jeżeli to dobrze rozumiem - w Azji buddyzmu świeckiego praktycznie nie było (i nie ma) - świeccy w Azji nie praktykują tak jak świeccy na Zachodzie, a buddyzm jest dla nich taką religią jak dla nas Katolicyzm - przychodzi się do świątyni, daje na tacę, pośpiewa i do domu, a tym co ważne - czyli praktyką i wiedzeniem najlepiej - zajmuje się kapłan. Na Zachodzie praktyką zajmują się również świeccy, i większość praktykujących na Zachodzie, to świeccy, i większość ludzi, którzy kiedykolwiek zetknęli się lub zetkną z praktyką pozostanie świeckimi, bo żyjemy w tej naszej cywilizacji europejskiej i nie możemy nagle wszyscy stać się mnichami, porzucając pracę i rodziny, bo ta cywilizacja upadnie
Dlatego świeckie "metody przekazu", świeckie medium, używanie dajmy jakiegoś punk-rocka, hip-hopu, komiksami czy po prostu bycie nie-mnisią osobą jako nauczycielem czy mistrzem bardzo mocno trafia do ludzi Zachodu, przyciągając ich do praktyki (co jest przecież kluczowe) i pokazując, że do praktyki buddyjskiej nie trzeba koniecznie porzucać pracy i rodziny wchodząc do klasztoru, dżinsy i t-shirt zastąpić szafranową czy czarną szatą, zgolić głowę, wychodzić z miską na zbieranie jałmużny i jeść ostatni posiłek o 12 w południe. Można, jak najbardziej i jest sporo ludzi, którzy tak robią, ale nie koniecznie trzeba, co jest większością wyboru na Zachodzie. I końcem, jedną sprawą jest jak coś jest przekazywane, a druga jest co jest przekazywane. Sposób przekazu może być super, ale treść przekazu może nie być interesująca - jeżeli np. treść religii Katolickiej na ten moment jest coraz mniej interesująca, niestety może się okazać, że nie znajdzie się już jakikolwiek sposób przekazu, który pozwoli końcem zdobywać wyznawców i żaden cyrk, nawet supertotalny temu nie podoła.
chaon pisze:
Kojarzy mi się z niektórymi księżmi katolickimi co to chcą być bardziej młodzieżowi od młodzieży, a w efekcie są żałośni.
Jeśli jest mnichem to czemu nie nosi mnisiej szaty, czemu nie ma ogolonej głowy? Może to zbyt obciachowe dla takiego postępowego hardkora i jeszcze odstraszyłoby ludzi którzy chcą po prostu być trendy?
Nie wiem ale chyba Bradowi można zadać pytanie na jego blogu - może się wypowie, albo zapytać przy okazji wizyty w Polsce.
Ja przykładowo niekoniecznie rozumiem, dlaczego w buddyzmie jedni ludzie golą głowy, wkładają szaty, przyjmują celibat i abstynencję alkoholową i nazywają się mnichami a drudzy ludzie golą głowy, wkładają szaty, nie przyjmują celibatu ani abstynencji alkoholowej i też nazywają się mnichami. Też nie wiem które z tego jest trendy, a które nie. Pozostaje mi jedynie zaakceptować iż jest taki fakt w ramach rozwoju buddyzmu, po prostu, tak samo jak to się ma w przypadku punk-rocka Brada Warnera, czy jak to się ma w przypadku stylu wielu innych dzisiejszych zachodnich mistrzów czy nauczycieli buddyjskich, łącznie z niekoniecznie zrozumiałymi dla mnie poglądami na odrodzenie i karmę itd. a to wszystko w ramach....zachodniego buddyzmu, po prostu. Czy się z tym czy owym zgadzam czy nie, jest już moją decyzją - na szczęście buddyzm daje mi tą opcję, że nie jestem zmuszony do przyjmowania i podążania za nauczaniem, którego nie mogę zaakceptować, i mogę wybrać takie, za którym chce podążać nie opuszczając buddyzmu
W taki sposób akurat buddyzm ma jedyne dla mnie optymalne rozwiązanie i nigdy jako religia nie będzie musiał się uciekać do jakichkolwiek cyrków czy trików, żebym pozostał przy praktyce, bo ew. moje odejście od praktyki nigdy nie będzie problemem czy porażką tej religii a po prostu moją decyzją, taką samą jaką było przyjście do niej i ani Brad ani jakikolwiek inny nauczyciel buddyjski, siostra czy brat w Dharmie, czy zachowanie jakichkolwiek grup buddyjskich - dobre lub złe - nie ma na to po prostu wpływu.
Więc w ramach "wymyślania totalnych cyrków" do przyciągnięcia ludzi do Katolicyzmu, i niepowodzeniu tych działań, może warto również wziąć pod uwagę to, że to ludzkie decyzje również mają wpływ na to, ile takie (i jakiekolwiek inne) działania przynosi wyznawców - że niestety, no jak nie patrzeć, nie da się w niekontrolowanym czy coraz mniej kontrolowanym przez Katolicką religię kraju czy rejonie Europy wiecznie ludzi przy sobie trzymać.
Co jeszcze przecież parę stuleci temu było faktem, więc w sumie w Europie nie można było zbytnio nie być Rzymskim-Katolikiem. Wszyscy byli Rzymskimi-Katolikami, łącznie z potomstwem, również i nienarodzonym. Nie da się takiego klosza wiecznie utrzymać, po prostu.