z ktorej wynika, ze dobrze znany na tym forum Stephen Batchelor "rozwija sie".

A zatem juz nie agnostyk, ale ateista..

Nie wiem w jakim sensie Batchelor jest ateista - nie czytalem jeszcze jego ksiazki. A swoja droga mysle, ze w Boga raczej nie wierzy. Ale byc moze slowo "ateista" rozumie on w jakis specyficzny dla siebie sposob - kto go tam wie..LordD pisze:W jakim sensie ateista? Że w Boga nie wierzy?
Dla niektórych "ateista" oznacza kogoś kto "wie", a nie "wierzy", więc jest to tożsame z "racjonalistą", dla mnie ateista = filozoficzny materialista, w innym kontekście może być ateista jako ktoś kto wie (lub ma bardzo silne przekonanie) iż osobowy-stwórca nie istnieje (do takich osób zaliczam się np. ja), aby odróznić agnostyka który jest 50/50 w tej kwestii. Być może tytuł to tylko mała prowokacja, może zachęta dla "niewierzących" aby po książkę sięgnąć, któż to wie?Igo pisze:Nie wiem w jakim sensie Batchelor jest ateista - nie czytalem jeszcze jego ksiazki. A swoja droga mysle, ze w Boga raczej nie wierzy. Ale byc moze slowo "ateista" rozumie on w jakis specyficzny dla siebie sposob - kto go tam wie..LordD pisze:W jakim sensie ateista? Że w Boga nie wierzy?
W wywiadzie (Starting from Scratch) udzielonym kwartalnikowi Tricycle, z ust Batchelora padają następujące słowa:LordD pisze:W jakim sensie ateista? Że w Boga nie wierzy?
Co skłania kogoś aby żarliwie bronił metafizycznych wymiarów, których istnienia nie sposób ani zademonstrować, ani odrzucić? Przypuszczam, że po części wynika to z lęku przed śmiercią, tym strachem, że ty i ci których kochasz znikną i staną się niczym. Podejrzewam również, że dla takich ludzi świat jaki ukazuje się ich zmysłom i rozumowi, zdaje się być prawdziwie nieadekwatny, niezdolny aby wyjaśnić to pełne niepokoju i krótkie życie na ziemi. Zakłada się więc istnienie ukrytych sił, które drzemią pod powierzchnią przygodnego i nie wzbudzającego zaufania świata codziennego doświadczenia. Wielu buddystów argumentowałoby, że pozbycie się wierzeń w prawo karmy – schemat moralnej księgowości w tajemniczy sposób tkwiący w strukturze samej rzeczywistości – byłoby równoznaczne z usunięciem fundamentów, na których opiera się etyka. Dobre czyny nie byłyby wynagradzane, a złe wymykałyby się wyrokowi. Teiści powiedzieli dokładnie to samo o konsekwencjach jakie wynikłyby z porzucenia wierzenia w Boga i jego sądu.
SB pisze: Zakłada się więc istnienie ukrytych sił, które drzemią pod powierzchnią przygodnego i nie wzbudzającego zaufania świata codziennego doświadczenia. Wielu buddystów argumentowałoby, że pozbycie się wierzeń w prawo karmy – schemat moralnej księgowości w tajemniczy sposób tkwiący w strukturze samej rzeczywistości – byłoby równoznaczne z usunięciem fundamentów, na których opiera się etyka. Dobre czyny nie byłyby wynagradzane, a złe wymykałyby się wyrokowi. Teiści powiedzieli dokładnie to samo o konsekwencjach jakie wynikłyby z porzucenia wierzenia w Boga i jego sądu.
booker pisze:Trochę dziwne rozumienie prawa karmy...
Jak nie mówi, jak mówi wyraźnie: alaya-vijanana.Tomek pisze:Pomijając fakt, że scholastyka buddyjska zgrabnie wymyka się przed pytaniem, co faktycznie miałoby podlegać temu transferowi,booker pisze:Trochę dziwne rozumienie prawa karmy...
Przez scholastykę buddyjską miałem na myśli przede wszystkim abhidharmę. Alaya-vijanana, to późniejsza modyfikacja mahajany, a konkretnie yogacarinów, tzw. teorii 'ziaren' wypromowanej przez sautrantików, którzy przy jej pomocy chcieli wytłumaczyć mechanizm, dzięki któremu dharmy powodują określone skutki, dawno po tym jak przestały już istnieć.iwanxxx pisze:Jak nie mówi, jak mówi wyraźnie: alaya-vijanana.Tomek pisze:Pomijając fakt, że scholastyka buddyjska zgrabnie wymyka się przed pytaniem, co faktycznie miałoby podlegać temu transferowi,booker pisze:Trochę dziwne rozumienie prawa karmy...
Pzdr
Piotr
Co w wolnym tlumaczeniu oznacza, ze Batchelor juz raczej nie odczuwa potrzeby siedzenia u stop tradycyjnych azjatyckich mistrzow.Where does that leave you in relation to traditional Buddhist cultures and teachers? In my own case, I feel no great need to go and sit any longer at the feet of traditional Asian teachers. But it may be that something will come up in my life or in my understanding that will necessitate further study and dialogue with Asian traditions. I don’t know.
A czemu tylko akurat abidharmę (którą i do jakiego momentu?- jogaczara też miała swoją abhidharmę) miałeś na myśli? Sarvastivada -> sautrantika -> jogaczara - to wszystko działo się na bardzo ścisłym gruncie pojeć abhidharmy tej pierwszej szkoły i jak to nie jest buddyjska abhidharmiczna scholastyka, to nie wiem co jestTomek pisze:Przez scholastykę buddyjską miałem na myśli przede wszystkim abhidharmę. Alaya-vijanana, to późniejsza modyfikacja mahajany, a konkretnie yogacarinów, tzw. teorii 'ziaren' wypromowanej przez sautrantików, którzy przy jej pomocy chcieli wytłumaczyć mechanizm, dzięki któremu dharmy powodują określone skutki, dawno po tym jak przestały już istnieć.iwanxxx pisze:Jak nie mówi, jak mówi wyraźnie: alaya-vijanana.Tomek pisze:Pomijając fakt, że scholastyka buddyjska zgrabnie wymyka się przed pytaniem, co faktycznie miałoby podlegać temu transferowi,booker pisze:Trochę dziwne rozumienie prawa karmy...
Z punktu widzenia Batchelora, czy to będzie yogacara ze swoją alaya-vijnaną, theravadinscy abhidharmikowie z bhavangą, czy wreszcie sarvastivadini ze swoim 'stanem pomiędzy' (antarabhava) zaadaptowanym później przez Tybetańczyków jako stan bar-do, wszystkie te różnorodne koncepcje umożliwiające wyjaśnienie ciągłości psychologicznej i legitymizację prawa karmy w obrębie transmigracji, pozostaną jedynie spekulacjami. Spekulacjami, które oddalają nas od pragmatycznej postawy Buddy, a podsycają jedynie metafizyczne poglądy, których nie można zaprezentować, ani obalić, dowieść, ani odrzucić.iwanxxx pisze:A czemu tylko akurat abidharmę (którą i do jakiego momentu?- jogaczara też miała swoją abhidharmę) miałeś na myśli?
Jest to chyba jednak inny patent niż u Chrześcijan, do których odwołał się Batchelor, a u których Bóg jest misterium, którego nigdy nie daje się pojąć. Przynajmniej w ścieżce scholastycznej, w zasadzie najsilniej rozpropagowanej, bo w ścieżce mistycznej już ma to inną formę.Tomek pisze:Z punktu widzenia Batchelora, czy to będzie yogacara ze swoją alaya-vijnaną, theravadinscy abhidharmikowie z bhavangą, czy wreszcie sarvastivadini ze swoim 'stanem pomiędzy' (antarabhava) zaadaptowanym później przez Tybetańczyków jako stan bar-do, wszystkie te różnorodne koncepcje umożliwiające wyjaśnienie ciągłości psychologicznej i legitymizację prawa karmy w obrębie transmigracji, pozostaną jedynie spekulacjami. Spekulacjami, które oddalają nas od pragmatycznej postawy Buddy, a podsycają jedynie metafizyczne poglądy, których nie można zaprezentować, ani obalić, dowieść, ani odrzucić.iwanxxx pisze:A czemu tylko akurat abidharmę (którą i do jakiego momentu?- jogaczara też miała swoją abhidharmę) miałeś na myśli?
+
booker pisze:Jest to chyba jednak inny patent niż u Chrześcijan, do których odwołał się Batchelor ...
Kwestią często podejmowaną przez tradycyjnych buddyjskich nauczycieli jest obawa, że zaprzeczanie reinkarnacji podważa fundament karmicznej ciągłości, i co za tym idzie potrzebę moralności. Podobne obawy wyrażane były w okresie europejskiego Oświecenia w XVII w. przez chrześcijańskie Kościoły, które wierzyły, że strata wiary w doktrynę nagrody w niebie i kary w piekle, doprowadzi tym samym do szerzenia się niemoralności. Jednym z dalekosiężnych i wielkich odkryć Oświecenia było to, że ateista o poglądach materialistycznych, mógł być na równi moralnie postępującą osobą, co wierzący, a czasami nawet bardziej. Wgląd ten dokonany na Zachodzie doprowadził do zakrojonego na szeroką skalę wyzwolenia się spod kościelnych dogmatów i był zasadniczym czynnikiem w tworzeniu istotnego poczucia indywidualnej wolności, którą dzisiaj traktujemy jako coś oczywistego. Może to również wyjaśniać dlaczego dla tak wielu zachodnich buddystów kwestia karmy, jako nieteistycznej wersji kary i nagrody, postrzegana jest odruchowo jako nieadekwatna i nieprzekonująca podstawa etycznego postępowania.
To o czym piszesz potwierdza tezę Batchelora, którą stawia we wspomnianym wyżej artykule:booker pisze:Przykładowo nie muszę wierzyc w wymiary odrodzeń, żeby postrzegać prawo karmy na bazie tylko tego życia.
Wiele współczesnych form buddyzmu na Zachodzie – szczególnie zen i vipassany – zdaje się poświęcać niewiele uwagi doktrynie reinkarnacji, kładąc w zamian nacisk na wagę jaką posiada życie całkowicie i autentycznie zaangażowane w teraźniejszość. Nauczyciele z tych tradycji często posługują się ideą odradzania się w sposób metaforyczny, aby opisać wydarzający się chwila po chwili proces „umierania” i „odradzania się”. Jakkolwiek atrakcyjne, psychologicznie przenikliwe i dydaktycznie zręczne, interpretacje tego typu mogą powodować powstawanie mylnych wrażeń, takich mianowicie jak to, że w tradycyjnych kolebkach kulturowych zen czy theravady, doktryna reinkarnacji nie jest w podobny sposób traktowana dosłownie. A dzieje się tak, że przy wierzeniu w odradzanie mocno się obstaje we wszystkich buddyjskich krajach, od Japonii po Sri Lankę, a także – szczególnie w Azji Wschodniej – stało się ono głównym źródłem utrzymania większości mnichów i mniszek. Typowa świątynia zen w Korei czy Japonii, poświęca o wiele więcej czasu obsługując ceremonie mające pomóc zmarłym parafianom w drodze ku lepszemu odrodzeniu się, niż instruując żyjących jak praktykować zazen.
Mam odmienne wrażenieTomek pisze:To o czym piszesz potwierdza tezę Batchelora, którą stawia we wspomnianym wyżej artykulebooker pisze:Przykładowo nie muszę wierzyc w wymiary odrodzeń, żeby postrzegać prawo karmy na bazie tylko tego życia.
Confession of a Buddhist Atheist pisze:Rad jestem, że przynależę do religii, która czci drzewo. Wspaniały figowiec z rozłożystymi gałęziami dając cień tym, którzy poniżej chodzą po białych marmurowych płytach okrążając świątynię Mahabodhi, obojętny jest wobec przemysłu pielgrzymkowego, który wzmógł swoje działania w ostatnich latach.
(...)
„Ta dhamma, którą osiągnąłem” powiedział Gotama opisując to, co odkrył tamtej nocy pod gałęziami autentycznego drzewa, jest głęboka, niełatwo ją dojrzeć i trudno się ku niej przebudzić. Jest cicha i doskonała, nie ograniczona przez słowa, subtelna, wyczuwana przez mędrców. Ale ludzie kochają swoje miejsca: rozkoszują się i bawią w swoich miejscach. Ciężko jest ludziom kochającym, rozkoszującym się i bawiącym się w swoich miejscach ujrzeć to tło: to uwarunkowanie, uwarunkowane powstawanie.
Lo'tsa'wa pisze:Wspaniale! A słyszał Pan to?
Bardzo ciekawy tekstTomek pisze:Rozdział zatytułowany jest „Obejmij cierpienie”.
Moi, powiedz, co właściwie Cię w tym tekście zaciekawiło?moi pisze:Bardzo ciekawy tekst
To, że zachęca do zaangażowania się w otaczającą rzeczywistość i wszystko, co nam się przydarza, a nie do zdystansowania się wobec tego.Tomek pisze:Moi, powiedz, co właściwie Cię w tym tekście zaciekawiło?moi pisze:Bardzo ciekawy tekst
Tylko to łączy oba teksty, czy jeszcze coś? Bo nie kumam, że się tak wyrażęTomek pisze:Wspaniałe!Lo'tsa'wa pisze:Wspaniale! (...)![]()
moi pisze:To, że zachęca do zaangażowania się w otaczającą rzeczywistość i wszystko, co nam się przydarza, a nie do zdystansowania się wobec tego.
Tak, to wzruszające, ponieważ przenosi uwagę z poruszanej na wstępie kwestii wewnętrznego duchowego doświadczenia, „które, z definicji, składa się z nieredukowalnych subiektywnych stanów umysłu”, na namacalne pozostałości „cywilizacji”, o jakiej mowa w metaforze „Starożytnego miasta”. Jest to próba zogniskowania uwagi na tym co do doczesne, a konkretnie na tym, w jaki sposób aksjomat współzależnego powstawania ulega przełożeniu „z postaci abstrakcyjnej zasady na cywilizacyjną siłę” ośmiorakiej ścieżki.moi pisze:Bardzo wzruszający był też fragment o ścieżkach do świątyni, wydeptanych nogami wiernych, które autor ceni na równi z pięknem budynku samej świątyni.
Gt, to tylko swawolenie ad hoc.GreenTea pisze:Tylko to łączy oba teksty, czy jeszcze coś? Bo nie kumam, że się tak wyrażęTomek pisze:Wspaniałe!Lo'tsa'wa pisze:Wspaniale! (...)![]()
![]()
Pozdrawiam, gt
https://pl.wikipedia.org/wiki/Koniec_wiaryJednakowo krytykuje działania chrześcijańskiej prawicy w USA, na polu polityki związanej z seksualnością, narkotykami, użyciem komórek macierzystych w badanich naukowych i walce z AIDS w krajach rozwijających się. Widzi te działania jako ciągłe zmierzanie w kierunku teokracji. Krytykuje znaczące postacie reprezentujące władzę ustawodawczą i sądowniczą za to, co postrzega jako jawną porażkę w oddzieleniu kościoła i państwa. "Nie tylko jemy śmieci świata starożytnego, ale jeszcze jesteśmy z tego dumni", pisze.
Następnie zarysowuje to, co określa jako "naukę o dobru i złu" - racjonalne przedstawienie etyki, która musi wynikać z zagadnień ludzkiego szczęścia i cierpienia. Pisze o potrzebie moralności, dla której nie mają znaczenia kryteria "zbawienia" i "potępienia". Krytykuje również relatywizm moralny i to, co nazywa "fałszywym wyborem pacyfizmu". W kontrowersyjnym ustępie porównuje kwestie etyczne wynikłe ze strat towarzyszących wojnie i torturowaniem pochwyconych na wojnie, przy czym tę pierwszą kwestię uważa za bardziej problematyczną. Pisze: "odraza do tortur jest sprzeczna z wymogami współczesnej wojny".
Na zakończenie kieruje się ku duchowości, ku buddyzmowi, skąd czerpie inspirację, twierdząc, że dopóki rozważamy duchowość Zachodu "wygląda na to, że stoimy na ramionach karłów". Rozważa naturę świadomości oraz to, w jaki sposób używając technik medytacyjnych rozpuścić iluzję "ego". Cytuje buddyjskich mistrzów takich jak Padmasambhava, choć nie przypisuje im żadnych ponadnaturalnych właściwości - "mistycyzm jest całkowicie racjonalny, podczas kiedy religia nie". Uważa, że jest możliwe całkowite przekształcenie przeżywania świata, ale należy o tym mówić w kategoriach racjonalizmu.