Nie pan Sroczyński, a pan dr psychologii Tomasz Witkowski. Nie do końca tego pana rozumiem, dla mnie jest trochę nadaktywny jak na psychologa i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że coś mu nie po drodze z PTP-em, no ale trudno też nie przyznać, że nierzetelne praktyki psychologiczne wymysłem fantazji wyłącznie nie są. Zresztą ten pan, klimatem swoich wypowiedzi bardzo przypomina mi autora artykułu, do którego link podesłałeś. Z jednym i drugim trudno dyskutować, bo w wypowiedziach pojawia się dużo uogólnień. Trochę mnie te generalizacje zaskakują, uogólniający psycholog/psychoterapeuta to takie jakieś nieco podejrzane, specjaliści od ego chyba raczej nie są skłonni widzieć rzeczy statystycznie...Tomek pisze:Owszem, ktoś powie, tak jak G. Sroczyński, że zamiast iść na terapię, równie dobrze moglibyśmy porozmawiać z 'kolegą przy winie'
Duchowy bypassing definiowany jako wykorzystywanie praktyk duchowych do unikania radzenia sobie z bólem i cierpieniem to dla mnie curiosum. Nie znam żadnej istoty, która nie chciałaby poradzić sobie z bólem i cierpieniem - która próbowałaby tego uniknąć. Nie znam też żadnej istoty, która właśnie z tego powodu zdecydowałaby się na rozwój duchowy: żeby nie poradzić sobie z bolesnymi uczuciami, nieprzepracowanymi urazami emocjonalnymi i zaniedbanymi potrzebami rozwojowymi. Wręcz odwrotnie, za jedyną rzeczywistą motywację do utrzymywania nieprzerwanej od wieków skłonności do praktyk religijnych i wierzeń uznałabym właśnie tę podstawową potrzebę czynienia siebie szczęśliwszym. Z jaką świadomością, za jaką cenę i z jakim efektem końcowym, to już inna rzecz, ale czym innym jest twierdzenie, że istotom nie udaje się osiągnąć szczęścia i wygrać z bólem pomimo podjętych prób, a czym innym twierdzenie, że takich prób nie podejmują, np. rezygnując z tabletki, narkotyku, alkoholu, czy psychoterapii na rzecz rozwoju duchowego w wybranej przez siebie tradycji religijnej.Tomek pisze:"Duchowy bypassing, termin, który stworzony został przez psychologa Johna Welwooda w 1984 roku, oznacza wykorzystywanie duchowych praktyk i wierzeń, do unikania radzenia sobie z bolesnymi uczuciami, nieprzepracowanymi urazami emocjonalnymi i zaniedbanymi potrzebami rozwojowymi.
Odróżniłabym jeszcze ‘unikanie bólu’ od ‘unikania radzenia sobie z bólem’. To pierwsze nie jest równoznaczne z tym drugim. Kogoś, kto potrafi uniknąć bólu ja osobiście uznałabym za dobrego specjalistę od radzenia sobie z bólem. Spotkać się oko w oko z własnym bólem, według mnie, muszą tylko ci, którzy z różnych powodów nie mają innego wyjścia. Ponadto, takie spotkanie, jeśli już nieuchronnie musiałoby nastąpić, niekoniecznie, moim zdaniem, musi oznaczać… bolesność.
Ciekawa jestem, kto w świetle tego artykułu miałby pozostać wolnym od zjawiska duchowego bypassingu i nie wykorzystać praktyki do unikania radzenia sobie z bólem i cierpieniem? Nie jest to dla mnie jasne. Mam wrażenie, że tekst nie odnosi się do pewnej wybranej grupy osób wymagającej psychoterapii, czy też grupy osób, która chciałaby łączyć praktykę duchową z psychoterapią, ale obejmuje zjawiskiem bypassingu wszystkich zainteresowanych jakimkolwiek rodzajem duchowości, poza… no właśnie, poza kim?
Pozdrawiam, gt