Problem z chłopakami zen

filozofia, psychologia i nauka w kontekście buddyzmu
Awatar użytkownika
GreenTea
ex Global Moderator
Posty: 4530
Rejestracja: czw mar 19, 2009 22:04
Płeć: kobieta
Tradycja: Vajrayana

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: GreenTea »

Tomek pisze:Owszem, ktoś powie, tak jak G. Sroczyński, że zamiast iść na terapię, równie dobrze moglibyśmy porozmawiać z 'kolegą przy winie'
Nie pan Sroczyński, a pan dr psychologii Tomasz Witkowski. Nie do końca tego pana rozumiem, dla mnie jest trochę nadaktywny jak na psychologa i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że coś mu nie po drodze z PTP-em, no ale trudno też nie przyznać, że nierzetelne praktyki psychologiczne wymysłem fantazji wyłącznie nie są. Zresztą ten pan, klimatem swoich wypowiedzi bardzo przypomina mi autora artykułu, do którego link podesłałeś. Z jednym i drugim trudno dyskutować, bo w wypowiedziach pojawia się dużo uogólnień. Trochę mnie te generalizacje zaskakują, uogólniający psycholog/psychoterapeuta to takie jakieś nieco podejrzane, specjaliści od ego chyba raczej nie są skłonni widzieć rzeczy statystycznie... :)
Tomek pisze:
"Duchowy bypassing, termin, który stworzony został przez psychologa Johna Welwooda w 1984 roku, oznacza wykorzystywanie duchowych praktyk i wierzeń, do unikania radzenia sobie z bolesnymi uczuciami, nieprzepracowanymi urazami emocjonalnymi i zaniedbanymi potrzebami rozwojowymi.
Duchowy bypassing definiowany jako wykorzystywanie praktyk duchowych do unikania radzenia sobie z bólem i cierpieniem to dla mnie curiosum. Nie znam żadnej istoty, która nie chciałaby poradzić sobie z bólem i cierpieniem - która próbowałaby tego uniknąć. Nie znam też żadnej istoty, która właśnie z tego powodu zdecydowałaby się na rozwój duchowy: żeby nie poradzić sobie z bolesnymi uczuciami, nieprzepracowanymi urazami emocjonalnymi i zaniedbanymi potrzebami rozwojowymi. Wręcz odwrotnie, za jedyną rzeczywistą motywację do utrzymywania nieprzerwanej od wieków skłonności do praktyk religijnych i wierzeń uznałabym właśnie tę podstawową potrzebę czynienia siebie szczęśliwszym. Z jaką świadomością, za jaką cenę i z jakim efektem końcowym, to już inna rzecz, ale czym innym jest twierdzenie, że istotom nie udaje się osiągnąć szczęścia i wygrać z bólem pomimo podjętych prób, a czym innym twierdzenie, że takich prób nie podejmują, np. rezygnując z tabletki, narkotyku, alkoholu, czy psychoterapii na rzecz rozwoju duchowego w wybranej przez siebie tradycji religijnej.

Odróżniłabym jeszcze ‘unikanie bólu’ od ‘unikania radzenia sobie z bólem’. To pierwsze nie jest równoznaczne z tym drugim. Kogoś, kto potrafi uniknąć bólu ja osobiście uznałabym za dobrego specjalistę od radzenia sobie z bólem. Spotkać się oko w oko z własnym bólem, według mnie, muszą tylko ci, którzy z różnych powodów nie mają innego wyjścia. Ponadto, takie spotkanie, jeśli już nieuchronnie musiałoby nastąpić, niekoniecznie, moim zdaniem, musi oznaczać… bolesność.

Ciekawa jestem, kto w świetle tego artykułu miałby pozostać wolnym od zjawiska duchowego bypassingu i nie wykorzystać praktyki do unikania radzenia sobie z bólem i cierpieniem? Nie jest to dla mnie jasne. Mam wrażenie, że tekst nie odnosi się do pewnej wybranej grupy osób wymagającej psychoterapii, czy też grupy osób, która chciałaby łączyć praktykę duchową z psychoterapią, ale obejmuje zjawiskiem bypassingu wszystkich zainteresowanych jakimkolwiek rodzajem duchowości, poza… no właśnie, poza kim? :)

Pozdrawiam, gt
Awatar użytkownika
Intraneus
ex Moderator
Posty: 3671
Rejestracja: pt cze 25, 2004 13:03
Tradycja: Youngdrung Bon
Lokalizacja: Pless/Silesia

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Intraneus »

GreenTea pisze:Trochę mnie te generalizacje zaskakują, uogólniający psycholog/psychoterapeuta to takie jakieś nieco podejrzane, specjaliści od ego chyba raczej nie są skłonni widzieć rzeczy statystycznie... :)
A czego oczekiwałaś po artykule w wysokich obcasach? :)
GreenTea pisze:Ciekawa jestem, kto w świetle tego artykułu miałby pozostać wolnym od zjawiska duchowego bypassingu i nie wykorzystać praktyki do unikania radzenia sobie z bólem i cierpieniem? Nie jest to dla mnie jasne. Mam wrażenie, że tekst nie odnosi się do pewnej wybranej grupy osób wymagającej psychoterapii, czy też grupy osób, która chciałaby łączyć praktykę duchową z psychoterapią, ale obejmuje zjawiskiem bypassingu wszystkich zainteresowanych jakimkolwiek rodzajem duchowości, poza… no właśnie, poza kim? :)
Mam podobne odczucia. Zajeżdża mi trochę kolejnym artykułem o wyższości świąt bożego narodzenia. Aczkolwiek wiem, że jest sporo osób mocno używających "buddyzmów", żeby tylko nie wchodzić głębiej w relacje. Jednak często granica jest rudna do uchwycenia.
Radical Polish Buddhism
Awatar użytkownika
GreenTea
ex Global Moderator
Posty: 4530
Rejestracja: czw mar 19, 2009 22:04
Płeć: kobieta
Tradycja: Vajrayana

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: GreenTea »

Intraneus pisze:A czego oczekiwałaś po artykule w wysokich obcasach? :)
No, horoskop na 2011 wyszedł mi dobrze :)

Pozdrawiam, gt

EDIT:// Ech, ten horoskop to był tylko link do wróżby online :hyhy:
Lo'tsa'wa
Posty: 1979
Rejestracja: sob gru 06, 2008 04:30
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Theravāda
Lokalizacja: Manchester

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Lo'tsa'wa »

Tomek pisze: (...) umożliwia trzymanie niepokojących stanów emocjonalnych w polu świadomości i tym samym, zapobiega fragmentacji i dysocjacji, czyli zapobiega 'wydzielaniu i odrzucaniu tego, co bolesne, niepokojące i niezaleczone'. Przy czym, to 'trzymanie w polu świadomości' to nie tylko forma poznania intelektualnego, to również równoległe poszerzanie doświadczenia na poziomie tak emocjonalnym, jak i cielesnym. Intelekt, emocje i cielesność to, że tak powiem, roboczy schemat, tego co jest faktycznie jednym procesem.
Brzmi jak pewnego rodzaju proces wizualizacji / medytacji - czemu on ma służyć, do jakich efektów doprowadzić?
Awatar użytkownika
Asti
Posty: 795
Rejestracja: śr sie 25, 2010 09:20
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Hahayana
Lokalizacja: Łódź

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Asti »

Brzmi jak pewnego rodzaju proces wizualizacji / medytacji - czemu on ma służyć, do jakich efektów doprowadzić?
Rozpuszczanie zaległych emocji, poprzez przeżycie ich w pełni. Czyli służy to wewnętrznemu khatarsis.
Sam, gdy pojawia się ból wnikam w niego i przyglądam się uważnie. Pomaga.
Natychmiast porzuć chwytający umysł,
a wszystko stanie się po prostu sobą.
W istocie nic nie ginie ani nie trwa. - Hsin Hsin Ming
Lo'tsa'wa
Posty: 1979
Rejestracja: sob gru 06, 2008 04:30
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Theravāda
Lokalizacja: Manchester

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Lo'tsa'wa »

Asti pisze:
Brzmi jak pewnego rodzaju proces wizualizacji / medytacji - czemu on ma służyć, do jakich efektów doprowadzić?
Rozpuszczanie zaległych emocji, poprzez przeżycie ich w pełni. Czyli służy to wewnętrznemu khatarsis.
Sam, gdy pojawia się ból wnikam w niego i przyglądam się uważnie. Pomaga.
Czy trzeba sobie wcześniej wyrobić jakąś właściwą intencje, podejście do tej praktyki?
Awatar użytkownika
Asti
Posty: 795
Rejestracja: śr sie 25, 2010 09:20
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Hahayana
Lokalizacja: Łódź

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Asti »

Ważna jest akceptacja tych emocji, traktowanie ich ze współczuciem, jak chorego przyjaciela. Ważne jest też kierowanie się za odczuciami z ciała - zwykle zaległe emocje są gdzieś w nim umiejscowione.
Konieczna jest swojego rodzaju determinacja by w pełni tego doświadczyć, zwykle gdy nasza świadomość wędruje do "zaognionych" miejsc i wnika w nie z całą swoją siłą, zaczyna wychodzić na wierzch także ta stłumiona część bólu/emocji - więc w trakcie procesu możemy czuć się naprawdę kiepsko. Czasem jest to proces długotrwały, zależnie od tego, na ile pozwalamy sobie "wejść" w to odczucie i faktycznie je przeżyć. Ale mimo wszystko to najskuteczniejsza metoda jaką znam :)
Natychmiast porzuć chwytający umysł,
a wszystko stanie się po prostu sobą.
W istocie nic nie ginie ani nie trwa. - Hsin Hsin Ming
Awatar użytkownika
miluszka
ex Global Moderator
Posty: 1515
Rejestracja: śr sie 04, 2004 15:27
Tradycja: buddyzm tybetański Kagju
Lokalizacja: Kraków

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: miluszka »

Jako,że jest to forum buddyjskie, pozwolę sobie wtrącić uwagę,że do pogodzenia się z trudną sytuacją po buddyjsku dobrze jest rozważyć przyczyny cierpienia ( prawo karmy), przemijalność (że śmierć, czy odejścia z innego powodu dotykają wszystkich) i że jedynym skutecznym lekarstwem jest praktyka, dzięki której wyjdziemy poza sansarę. No i że wszyscy cierpią, a nie tylko my. To działa. Sama sprawdziłam na sobie w ciągu ostatniego roku z kawałkiem.
Awatar użytkownika
GreenTea
ex Global Moderator
Posty: 4530
Rejestracja: czw mar 19, 2009 22:04
Płeć: kobieta
Tradycja: Vajrayana

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: GreenTea »

Asti pisze:Ważna jest akceptacja tych emocji, traktowanie ich ze współczuciem, jak chorego przyjaciela. Ważne jest też kierowanie się za odczuciami z ciała - zwykle zaległe emocje są gdzieś w nim umiejscowione.
Konieczna jest swojego rodzaju determinacja by w pełni tego doświadczyć, zwykle gdy nasza świadomość wędruje do "zaognionych" miejsc i wnika w nie z całą swoją siłą, zaczyna wychodzić na wierzch także ta stłumiona część bólu/emocji - więc w trakcie procesu możemy czuć się naprawdę kiepsko. Czasem jest to proces długotrwały, zależnie od tego, na ile pozwalamy sobie "wejść" w to odczucie i faktycznie je przeżyć. Ale mimo wszystko to najskuteczniejsza metoda jaką znam :)
Asti, nie dodałeś jednej ważnej rzeczy, że przez dość długi czas potrzebna jest tutaj obecność drugiej osoby, bo to ona w początkowej fazie pomaga utrzymać niepokojące stany emocjonalne w polu świadomości, w pojedynkę trudno jest to zrobić, gdy nie ma się wyćwiczonego odruchu bycia 'terapeutą' dla samego siebie (tzw. uwewnętrzniony terapeuta, terapia jest właściwie treningiem bycia kimś takim dla siebie).
Co do 'najskuteczniejszej metody' rozpuszczania zalegających emocji - w buddyzmie tybetańskim w ten sposób działają tzw. medytacje oczyszczające. One nie wymagają udziału świadomości w takim sensie, w jakim ten udział musi się pojawić u psychoanalityka, dlatego przebiegają mniej boleśnie. Również niektóre metody pracy psychoterapeutycznej w mniej ścisły sposób odwołują się do świadomości. Nawet wykonanie zwykłego rysunku kolorowymi kredkami może uwolnić z podświadomości przeszkadzające uczucia w ten sposób, że zostaną one bardziej ulokowane w barwach i kształtach tego, co rysowane, niż w świadomym przeżyciu własnego nieszczęścia.

Pozdrawiam, gt
Tomek
użytkownik zbanowany
Posty: 1010
Rejestracja: ndz sty 14, 2007 05:07
Płeć: mężczyzna
Tradycja: brak

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Tomek »

GreenTea pisze:Nie pan Sroczyński, a pan dr psychologii Tomasz Witkowski ...
Tak, zgadza się, miałem oczywiście na myśli T. Witkowskiego. Co się zaś tyczy podobieństwa i uogólnień: jak wyraźnie zaznaczyłem, przedstawiony przeze mnie tekst, autorstwa Roberta Augustusa Mastersa, to 'wprowadzenie', którego pełny tytuł brzmi„Unikanie w świętym przebraniu: wprowadzenie do duchowego bypassingu” i faktycznie, jeżeli podążyłabyś za linkiem podanym w moim tłumaczeniu, to powinnaś dojść do tytułu książki, w której zagadnienie bypassingu jest szczegółowo omówione. A konkretnie chodzi o „Spiritual Bypassing. When Spirituality Disconnects Us from What Really Matters”.
GreenTea pisze:Duchowy bypassing definiowany jako wykorzystywanie praktyk duchowych do unikania radzenia sobie z bólem i cierpieniem to dla mnie curiosum
Zgadzam się, na pierwszy rzut oka wygląda to jako curiosum, ale jak dowodzi Masters, a przed nim inni, którzy to zjawisko opisywali (począwszy od wspomnianego Welwooda), bypassing to dość powszechny fenomen. Piszesz, że 'nie znasz żadnej istoty, która nie chciała by sobie poradzić z bólem i cierpieniem …' - problem w tym, że to nasze instynktowne pragnienie unikania dukkhi, często jest przyczyną jeszcze większego natężenia tej dukkhi. Często może się dziać też tak, że pozornie radzę sobie z dukkhą, ale dokonuję tego, poprzez usuwania jej z jednego obszaru życia – tworząc swego rodzaju „bańki błogostanu i 'oświecenia'” - i jednocześnie przesuwam, wypieram problem na inne obszary.
Myślę przy okazji, że wpuszczamy się trochę w maliny, kiedy – przynajmniej jeżeli chodzi o przesłanie Buddy – traktujemy praktyki religijne jako metodę zaspokajania tej „podstawowej potrzeby czynienia siebie szczęśliwszym”. Słowo „szczęście” jest dość problematycznym terminem, tym bardziej w obecnych czasach, i wątpię aby mogło oddać cel, jaki wytycza Budda. Co więcej, pogoń za tym „szczęściem” często może być właśnie synonimem samego bypassingu. Dlatego twierdzę, że „szczęście”, tak jak rozumiane jest ono w zachodniej kulturze, najbezpieczniej traktować jako coś „ekstra”, a nie jako cel praktyki. A buddyjskie 'wyzwolenie' od dyktatu przymusu bycia szczęśliwym, wiedzie właśnie poprzez pogodzenie się z faktem, że jesteśmy nietrwali, naznaczeni dukkhą i nie mamy żadnej wrodzonej i stałej natury 'ja'. Jeżeli brzmi to jako coś, co uszczęśliwia, z perspektywy dharmy, lepiej być nie może. 'Iść pod prąd', jak mówi Budda, to wielkie wyzwanie, z jednej strony dlatego, że nasza kultura wszelkimi sposobami podważa te trzy charakterystyki rzeczywistości, a z drugiej, ponieważ drogę ku 'wyzwoleniu' blokują nasze instynktowne, zwierzęce odruchy, w które, abyśmy przetrwali, wyposażyła nas natura. Tak, żyjemy w potrzasku, a duchowy bypassing jest jedną z dróg, która obiecuje wydostanie się z niego. I być może, w różnym stopniu, obejmuje on wszystkich zainteresowanych ...

Pozdrawiam +
Awatar użytkownika
miluszka
ex Global Moderator
Posty: 1515
Rejestracja: śr sie 04, 2004 15:27
Tradycja: buddyzm tybetański Kagju
Lokalizacja: Kraków

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: miluszka »

Myślę przy okazji, że wpuszczamy się trochę w maliny, kiedy – przynajmniej jeżeli chodzi o przesłanie Buddy – traktujemy praktyki religijne jako metodę zaspokajania tej „podstawowej potrzeby czynienia siebie szczęśliwszym”. Słowo „szczęście” jest dość problematycznym terminem, tym bardziej w obecnych czasach, i wątpię aby mogło oddać cel, jaki wytycza Budda. Co więcej, pogoń za tym „szczęściem” często może być właśnie synonimem samego bypassingu. Dlatego twierdzę, że „szczęście”, tak jak rozumiane jest ono w zachodniej kulturze, najbezpieczniej traktować jako coś „ekstra”, a nie jako cel praktyki. A buddyjskie 'wyzwolenie' od dyktatu przymusu bycia szczęśliwym, wiedzie właśnie poprzez pogodzenie się z faktem, że jesteśmy nietrwali, naznaczeni dukkhą i nie mamy żadnej wrodzonej i stałej natury 'ja'.
Nic dodać, nic ująć. Nauczyciele buddyzmu w mojej tradycji raz po raz podkreślają, że nigdy nie będziemy dobrze praktykować, jak właściwie nie zrozumiemy wagi możliwości, jaką posiadamy,nietrwałości, prawa karmy i celu praktyki.
Awatar użytkownika
piotr
ex Global Moderator
Posty: 3569
Rejestracja: pn cze 30, 2003 08:02
Płeć: mężczyzna
Tradycja: brak

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: piotr »

Tomek pisze:Myślę przy okazji, że wpuszczamy się trochę w maliny, kiedy – przynajmniej jeżeli chodzi o przesłanie Buddy – traktujemy praktyki religijne jako metodę zaspokajania tej „podstawowej potrzeby czynienia siebie szczęśliwszym”. Słowo „szczęście” jest dość problematycznym terminem, tym bardziej w obecnych czasach, i wątpię aby mogło oddać cel, jaki wytycza Budda. Co więcej, pogoń za tym „szczęściem” często może być właśnie synonimem samego bypassingu. Dlatego twierdzę, że „szczęście”, tak jak rozumiane jest ono w zachodniej kulturze, najbezpieczniej traktować jako coś „ekstra”, a nie jako cel praktyki.
Wydaje mi się, że byłoby dobrze dla dalszej dyskusji, gdybyś opisał bardziej szczegółowo, co miałeś na myśli mówiąc o pojmowaniu szczęścia w obecnych czasach.
Tomek
użytkownik zbanowany
Posty: 1010
Rejestracja: ndz sty 14, 2007 05:07
Płeć: mężczyzna
Tradycja: brak

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Tomek »

Lo'tsa'wa pisze:Brzmi jak pewnego rodzaju proces wizualizacji / medytacji - czemu on ma służyć, do jakich efektów doprowadzić?
Cześć Lo'tsa'wa, spróbuj przeczytać "Przypadek Marii", który jest przykładem klasycznego, psychoanalitycznego sposobu relacjonowania przebiegu procesu leczenia.

Pozdrawiam +
Lo'tsa'wa
Posty: 1979
Rejestracja: sob gru 06, 2008 04:30
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Theravāda
Lokalizacja: Manchester

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Lo'tsa'wa »

Dobrze, spróbuje sobie go odświeżyć w wolnej chwili(czytałem go wcześniej).

PS: Jesteś psychologiem / psychoterapeuta ? Chciałbyś przeprowadzić na mnie psychoanalizę / psychoterapię?
Awatar użytkownika
GreenTea
ex Global Moderator
Posty: 4530
Rejestracja: czw mar 19, 2009 22:04
Płeć: kobieta
Tradycja: Vajrayana

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: GreenTea »

Tomek pisze:Piszesz, że 'nie znasz żadnej istoty, która nie chciała by sobie poradzić z bólem i cierpieniem …' - problem w tym, że to nasze instynktowne pragnienie unikania dukkhi, często jest przyczyną jeszcze większego natężenia tej dukkhi.
Wspomniałam o konieczności rozróżnienia tych dwóch zjawisk: ‘unikanie bólu’ i ‘unikanie radzenia sobie z bólem’. Wydaje mi się, że zostały tutaj zrównoważone.
Tomek pisze:Często może się dziać też tak, że pozornie radzę sobie z dukkhą, ale dokonuję tego, poprzez usuwania jej z jednego obszaru życia – tworząc swego rodzaju „bańki błogostanu i 'oświecenia'” - i jednocześnie przesuwam, wypieram problem na inne obszary.
Co daje podstawę do stwierdzenia ‘pozorności’ radzenia sobie w tym kontekście, w którym piszesz: wypieranie problemu na inne obszary? Moim zdaniem, jedynie konkretny przypadek w praktyce psychoterapeutycznej. I wnioski, według mnie, należałoby zawęzić do tej grupy osób, u których pojawiły się symptomy kwalifikowane do terapii.
Co do łagodniejszych symptomów ‘pozorności’ mam już mieszane uczucia, bo można ich listę rozszerzać w nieskończoność, aż dojdziemy do absurdu, którego przecież i nauki buddyjskie się nie wyrzekają, gdy uczą, że świat przeżywany na poziomie relatywnym ma cechy owej pozorności, a cała praktyka zmierza właśnie ku odkryciu, że tak w istocie jest. I uwzględniając to, z buddyjskiego punktu widzenia, należałoby duchowym bypassingiem objąć wszystkich nieoświeconych, niewyzwolonych.

Te dwa punkty widzenia: psychoterapeutyczny i buddyjski bardzo mi tu się mieszają, z trudem kreślę granicę, gdzie autor mówi o klinicznych przypadkach kwalifikowanych do leczenia, a gdzie o naturze świata zwanego po buddyjsku samsarą.

Ja rozumiem, że problem ‘pozorności’ radzenia sobie wiąże się ściśle z przypadkami tych oświeceń i wyzwoleń, które prawdziwymi oświeceniami i wyzwoleniami nie były. Jednak ograniczyłabym rozważania do tych właśnie przypadków w miejsce uogólniania, że każdy, kto podejmuje się praktyki duchowej narażony jest na owe kliniczne przypadki. Jeśli już, to raczej każdy narażony jest na wiele długich wędrówek w poszukiwaniu prawdy o sobie i świecie. Te wędrówki dla wielu nie kończą się przecież na tym życiu. Nawet, jeśli ktoś nie uwzględnia reinkarnacji w swoim światopoglądzie, to musi przyjąć, że inni tym poglądem się wspierają, gdy coś idzie nie tak i dzięki temu zachowują przytomność umysłu, która pozwala uniknąć terapeuty. Wiara w reinkarnację to niedobry sposób chronienia siebie?

Pozdrawiam, gt
Tomek
użytkownik zbanowany
Posty: 1010
Rejestracja: ndz sty 14, 2007 05:07
Płeć: mężczyzna
Tradycja: brak

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Tomek »

piotr pisze:Wydaje mi się, że byłoby dobrze dla dalszej dyskusji, gdybyś opisał bardziej szczegółowo, co miałeś na myśli mówiąc o pojmowaniu szczęścia w obecnych czasach.
Piotrze, myślę, że wracamy do kwestii idei 'wzajemnego połączenia', o której pisze Thanissaro, czy Olendzki, stanowiącej swego rodzaju 'zaporę ogniową' przed świadomością tego, że jak powiedział Budda, wszystko płonie. A płonie, dlatego, że ciągle rozdmuchujemy te trzy płomienie chciwości, nienawiści i ułudy, z który najniebezpieczniejszym jest ten ostatni, ponieważ w jego blasku, rzeczy i świat zdają się być trwałe i obiecują zaspokojenie, ukojenie ... A jednocześnie przykręcenie dopływu z tlenem uważamy za 'nudne'.

Zresztą myślę, że jeżeli chodzi o nowoczesność, to pewnie lepiej czytać Baumana, który wyczerpująco przedstawia ten problem ...

+
Tomek
użytkownik zbanowany
Posty: 1010
Rejestracja: ndz sty 14, 2007 05:07
Płeć: mężczyzna
Tradycja: brak

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Tomek »

Lo'tsa'wa pisze:PS: Jesteś psychologiem / psychoterapeuta ? Chciałbyś przeprowadzić na mnie psychoanalizę / psychoterapię?

Nie, nie jestem. Jednak, od wielu już lat, pewnie od czasów kiedy Welwood wydał „Toward a Psychology of Awakening”, interesuje mnie zjawisko bypassingu, poza tym, przez kilka lat byłem uczniem nauczyciela zen, który jest jednocześnie psychoanalitykiem (autor „Przypadku Marii”), stąd chyba moje 'wyczulenie' w tej kwestii.

+
Awatar użytkownika
piotr
ex Global Moderator
Posty: 3569
Rejestracja: pn cze 30, 2003 08:02
Płeć: mężczyzna
Tradycja: brak

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: piotr »

Tomek pisze:Piotrze, myślę, że wracamy do kwestii idei 'wzajemnego połączenia', o której pisze Thanissaro, czy Olendzki, stanowiącej swego rodzaju 'zaporę ogniową' przed świadomością tego, że jak powiedział Budda, wszystko płonie.
Ale przecież nie wszyscy obecnie tak pojmują szczęście — jako chęć bliższej integracji. Wydaje mi się, że większość ludzi jednak chce np. dość silnej prywatności. Poza tym nie rozumiem, jak idea „wzajemnego połączenia” miałaby być traktowana jako coś ekstra w praktyce? Mógłbyś to wytłumaczyć?
Tomek
użytkownik zbanowany
Posty: 1010
Rejestracja: ndz sty 14, 2007 05:07
Płeć: mężczyzna
Tradycja: brak

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Tomek »

piotr pisze:Ale przecież nie wszyscy obecnie tak pojmują szczęście — jako chęć bliższej integracji. Wydaje mi się, że większość ludzi jednak chce np. dość silnej prywatności. Poza tym nie rozumiem, jak idea „wzajemnego połączenia” miałaby być traktowana jako coś ekstra w praktyce? Mógłbyś to wytłumaczyć?
Współczesny indywidualizm, to pozór Piotrze, w taki czy inny sposób nadal posegregowani jesteśmy na grupy i plemiona, tylko że ten podział nie jest może taki oczywisty jak kiedyś. Dziś jest on bardziej płynny, jak powiedziałby Bauman, i tym samym, lęk z tą płynnością związany, jest trudniejszy do zlokalizowani, tak jak trudne do zlokalizowania są faktyczne więzy. 'Wzajemne połączenie', to jednak nieuchronna kondycja bycia człowiekiem i wydaje mi się, że nie koniecznie musi być ona widziana tylko w sposób podejrzliwy. Podążając za Batchelorem, wierzę, że aby nieunikniony lęk wynikający z obcowania z Marą nie stał się częścią naszego cienia, warto starać się, aby dostrzec w tym nietrwałym „wzajemnym połączeniu” jakieś piękno, niech to będzie błysk w oku umierającej babki, czy codzienna przyjemność czerpana ze śniadania zjedzonego w towarzystwie żony … To już będzie ekstra.

+
Awatar użytkownika
piotr
ex Global Moderator
Posty: 3569
Rejestracja: pn cze 30, 2003 08:02
Płeć: mężczyzna
Tradycja: brak

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: piotr »

Tomku, wydaje mi się, że nadal nie odpowiedziałeś mi na pytanie. To, że niektórzy ludzie upatrują szczęścia w większej separacji od innych, nie oznacza, że taki stan jest już obecny — nie o tym chciałem dyskutować. Wydaje mi się, że różni ludzie mają różne potrzeby, które definiują ich szczęście. Rozumiem, że według Ciebie mają one jakiś wspólny mianownik, który pozwala ci mówić o współczesnej koncepcji szczęścia. I o to pytam…
Lo'tsa'wa
Posty: 1979
Rejestracja: sob gru 06, 2008 04:30
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Theravāda
Lokalizacja: Manchester

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Lo'tsa'wa »

Tomek pisze:
Lo'tsa'wa pisze:PS: Jesteś psychologiem / psychoterapeuta ? Chciałbyś przeprowadzić na mnie psychoanalizę / psychoterapię?

Nie, nie jestem. Jednak, od wielu już lat, pewnie od czasów kiedy Welwood wydał „Toward a Psychology of Awakening”, interesuje mnie zjawisko bypassingu, poza tym, przez kilka lat byłem uczniem nauczyciela zen, który jest jednocześnie psychoanalitykiem (autor „Przypadku Marii”), stąd chyba moje 'wyczulenie' w tej kwestii.

+
Ok. To może chciałbyś mi zadać jakieś pytania?
Tomek
użytkownik zbanowany
Posty: 1010
Rejestracja: ndz sty 14, 2007 05:07
Płeć: mężczyzna
Tradycja: brak

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Tomek »

piotr pisze:Tomku, wydaje mi się, że nadal nie odpowiedziałeś mi na pytanie. To, że niektórzy ludzie upatrują szczęścia w większej separacji od innych, nie oznacza, że taki stan jest już obecny — nie o tym chciałem dyskutować. Wydaje mi się, że różni ludzie mają różne potrzeby, które definiują ich szczęście. Rozumiem, że według Ciebie mają one jakiś wspólny mianownik, który pozwala ci mówić o współczesnej koncepcji szczęścia. I o to pytam…

Piotrze, może w ten sposób, jeżeli wspomniałem o współczesnej koncepcji szczęścia, to tym sensie, że dzięki cywilizacyjnym zmianom, pewna część światowej populacji żyje w dość gęsto utkanej siatce powiązań, która stwarza bezprecedensowe historycznie poczucie kontroli i wyjątkowe, choć niestety, jedynie pozorne poczucie stabilności – że tak powiem, ponoć na wszystko można znaleźć sposób.

+
Awatar użytkownika
Asti
Posty: 795
Rejestracja: śr sie 25, 2010 09:20
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Hahayana
Lokalizacja: Łódź

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Asti »

GreenTea pisze:Asti, nie dodałeś jednej ważnej rzeczy, że przez dość długi czas potrzebna jest tutaj obecność drugiej osoby, bo to ona w początkowej fazie pomaga utrzymać niepokojące stany emocjonalne w polu świadomości, w pojedynkę trudno jest to zrobić, gdy nie ma się wyćwiczonego odruchu bycia 'terapeutą' dla samego siebie (tzw. uwewnętrzniony terapeuta, terapia jest właściwie treningiem bycia kimś takim dla siebie).
Co do 'najskuteczniejszej metody' rozpuszczania zalegających emocji - w buddyzmie tybetańskim w ten sposób działają tzw. medytacje oczyszczające. One nie wymagają udziału świadomości w takim sensie, w jakim ten udział musi się pojawić u psychoanalityka, dlatego przebiegają mniej boleśnie. Również niektóre metody pracy psychoterapeutycznej w mniej ścisły sposób odwołują się do świadomości. Nawet wykonanie zwykłego rysunku kolorowymi kredkami może uwolnić z podświadomości przeszkadzające uczucia w ten sposób, że zostaną one bardziej ulokowane w barwach i kształtach tego, co rysowane, niż w świadomym przeżyciu własnego nieszczęścia.
Fakt, ten czynnik wypadł mi z głowy, może z tego względu, że sam mam dość mocno wyrobionego tego "terapeutę" w sobie i od dawna stosuję tę metodę w pojedynkę. Takie pojedynki ze sobą mogą znacznie zredukować ten nawyk uciekania i duszenia w sobie wszystkiego co nieprzyjemne :cool:

Jak dla mnie uczucie bólu i wysiłek wkładany w ten proces, daje poczucie faktycznych postępów. Naprawdę czujesz, że coś się dzieje, musisz wysilić swoją wolę i daje to określony efekt, tak że potem można odsapnąć z ulgą, jak po dobrym fizycznym treningu. Pot i łzy! :just:
Natychmiast porzuć chwytający umysł,
a wszystko stanie się po prostu sobą.
W istocie nic nie ginie ani nie trwa. - Hsin Hsin Ming
Lo'tsa'wa
Posty: 1979
Rejestracja: sob gru 06, 2008 04:30
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Theravāda
Lokalizacja: Manchester

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Lo'tsa'wa »

Asti pisze: Fakt, ten czynnik wypadł mi z głowy, może z tego względu, że sam mam dość mocno wyrobionego tego "terapeutę" w sobie i od dawna stosuję tę metodę w pojedynkę. Takie pojedynki ze sobą mogą znacznie zredukować ten nawyk uciekania i duszenia w sobie wszystkiego co nieprzyjemne :cool:
Myślę, że każdy ma takiego wewnętrznego obserwatora, terapeutę. Zdaje się, że wracamy do starego tematu różnicy w podejściu Mahajany i Therevādy, a w zasadzie do ideałów Bodhisattwy i Arhata.
Mi ideał Arhata jest chyba bliższy niż Bodhisattwy, aczkolwiek gdyby nie Bodhisattwa Gautama, nie było by Buddyzmu i nie byłoby Arhatów. Toteż stawia mnie to w położeniu permanentnej wściekłości.

Pozdrawiam
Awatar użytkownika
Asti
Posty: 795
Rejestracja: śr sie 25, 2010 09:20
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Hahayana
Lokalizacja: Łódź

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Asti »

Lo'tsa'wa pisze:
Asti pisze: Fakt, ten czynnik wypadł mi z głowy, może z tego względu, że sam mam dość mocno wyrobionego tego "terapeutę" w sobie i od dawna stosuję tę metodę w pojedynkę. Takie pojedynki ze sobą mogą znacznie zredukować ten nawyk uciekania i duszenia w sobie wszystkiego co nieprzyjemne :cool:
Myślę, że każdy ma takiego wewnętrznego obserwatora, terapeutę. Zdaje się, że wracamy do starego tematu różnicy w podejściu Mahajany i Therevādy, a w zasadzie do ideałów Bodhisattwy i Arhata.
Mi ideał Arhata jest chyba bliższy niż Bodhisattwy, aczkolwiek gdyby nie Bodhisattwa Gautama, nie było by Buddyzmu i nie byłoby Arhatów. Toteż stawia mnie to w położeniu permanentnej wściekłości.

Pozdrawiam
Nie rozumiem co to ma wspólnego z tematem :89: Chodzi Ci o różnicę - praca dla siebie/praca dla innych?
Natychmiast porzuć chwytający umysł,
a wszystko stanie się po prostu sobą.
W istocie nic nie ginie ani nie trwa. - Hsin Hsin Ming
Lo'tsa'wa
Posty: 1979
Rejestracja: sob gru 06, 2008 04:30
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Theravāda
Lokalizacja: Manchester

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Lo'tsa'wa »

Nawiązywałem też do tego o czym mówiła GreenTea:
Asti, nie dodałeś jednej ważnej rzeczy, że przez dość długi czas potrzebna jest tutaj obecność drugiej osoby, bo to ona w początkowej fazie pomaga utrzymać niepokojące stany emocjonalne w polu świadomości, w pojedynkę trudno jest to zrobić, gdy nie ma się wyćwiczonego odruchu bycia 'terapeutą' dla samego siebie (tzw. uwewnętrzniony terapeuta, terapia jest właściwie treningiem bycia kimś takim dla siebie).
Chodzi mi generalnie o to, że to Buddha pierwszy odnalazł ścieżkę, która jest kompletna i doskonała, nie można nic do niej dodać ani odjąć(Przynajmniej ja nie potrafię). To stawia mnie w fatalnym położeniu. Po prostu wiem, że nie wymyślę nigdy doskonalszej ideologii. Byłeś kiedyś najlepszym uczniem w klasie? No właśnie. Ja też byłem. Ale zjawia się ten drań z klanu Shakya, Doskonały Samoprzebudzony, w dodatku wszystko wskazuje na to, że ma racje. To męczące. Chciałoby się na niego napluć, ale to jak plucie pod wiatr.
Chodzi mi o to, że aby być terapeutą dla samego siebie trzeba być świadomym które stany mają pożyteczne konsekwencje a które nie i ogólnie jak to wszystko działa. Możesz być np. przekonanym, że wszystko jest ok, ale nagle skądś pojawia się cierpienie. Dlaczego? Wiesz dlaczego? Ja nie wiem. Buddha się dowiedział. Denerwuje mnie to, że on wie, a ja się miotam.

Pozdrawiam
Lo'tsa'wa
Posty: 1979
Rejestracja: sob gru 06, 2008 04:30
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Theravāda
Lokalizacja: Manchester

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Lo'tsa'wa »

To co, idziemy na piwo?
Awatar użytkownika
Asti
Posty: 795
Rejestracja: śr sie 25, 2010 09:20
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Hahayana
Lokalizacja: Łódź

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Asti »

Jak naprawdę zależy Ci, by wciąż być najlepszym w klasie, zrób to co on zrobił i osiągnij oświecenie.
Nigdy nie byłem zły na Buddę, że mu się udało, czasem jednak jestem zły na siebie, że boję się zrobić krok w jego stronę.

Chwilowo nie piję, ale na sok z chęcią :D
Natychmiast porzuć chwytający umysł,
a wszystko stanie się po prostu sobą.
W istocie nic nie ginie ani nie trwa. - Hsin Hsin Ming
Lo'tsa'wa
Posty: 1979
Rejestracja: sob gru 06, 2008 04:30
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Theravāda
Lokalizacja: Manchester

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Lo'tsa'wa »

Tomek pisze: Chyba nie do końca mogę zgodzić się z Twoim stwierdzeniem, że jakoby terapia 'nie dawała żadnych narzędzi, żeby z tymi stanami pracować'. Myślę, że podstawowym narzędziem terapii jest związek dwojga ludzi, w którym możliwe jest zastanawianie się nad tymi 'bolesnymi uczuciami, nieprzepracowanymi urazami emocjonalnymi i zaniedbanymi potrzebami rozwojowymi', bez obawy przed powtórnym ich doświadczeniem. W praktyce dobra terapia, nie tylko powinna umożliwiać samo poznanie przyczyn, lecz również powinna stanowić formę bezpiecznego środowiska, które w metaforycznym sensie, ale i dosłownym, umożliwia trzymanie niepokojących stanów emocjonalnych w polu świadomości i tym samym, zapobiega fragmentacji i dysocjacji, czyli zapobiega 'wydzielaniu i odrzucaniu tego, co bolesne, niepokojące i niezaleczone'. Przy czym, to 'trzymanie w polu świadomości' to nie tylko forma poznania intelektualnego, to również równoległe poszerzanie doświadczenia na poziomie tak emocjonalnym, jak i cielesnym. Intelekt, emocje i cielesność to, że tak powiem, roboczy schemat, tego co jest faktycznie jednym procesem.
Czy mógłbyś napisać jak to, co napisałeś wyżej łączy się z tym:
Tomek pisze:Piotrze, myślę, że wracamy do kwestii idei 'wzajemnego połączenia', o której pisze Thanissaro, czy Olendzki, stanowiącej swego rodzaju 'zaporę ogniową' przed świadomością tego, że jak powiedział Budda, wszystko płonie. A płonie, dlatego, że ciągle rozdmuchujemy te trzy płomienie chciwości, nienawiści i ułudy, z który najniebezpieczniejszym jest ten ostatni, ponieważ w jego blasku, rzeczy i świat zdają się być trwałe i obiecują zaspokojenie, ukojenie ... A jednocześnie przykręcenie dopływu z tlenem uważamy za 'nudne'.
?
Awatar użytkownika
amogh
Posty: 3535
Rejestracja: pt mar 21, 2008 20:16
Płeć: mężczyzna
Tradycja: hołd nie-nazwanemu
Lokalizacja: piwnica Auerbacha

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: amogh »

Lo'tsa'wa pisze:Chodzi mi generalnie o to, że to Buddha pierwszy odnalazł ścieżkę, która jest kompletna i doskonała, nie można nic do niej dodać ani odjąć(Przynajmniej ja nie potrafię). To stawia mnie w fatalnym położeniu. Po prostu wiem, że nie wymyślę nigdy doskonalszej ideologii.
A alfabet (pismo) jakiś jesteś w stanie wymyślić?
Tomek
użytkownik zbanowany
Posty: 1010
Rejestracja: ndz sty 14, 2007 05:07
Płeć: mężczyzna
Tradycja: brak

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Tomek »

Lo'tsa'wa pisze:Czy mógłbyś napisać ...

Cześć Lo'tsa'wa. Te dwa fragmenty nie koniecznie muszą się ze sobą łączyć. Ten pierwszy odnosi się wyłącznie do sytuacji terapeutycznej - związku dwojga ludzi - przebiegającej pomiędzy terapeutą i pacjentem, i mającej na celu przede wszystkim zapewnienie poczucia emocjonalnej stabilności, która później staje się podstawą do dalszego eksplorowania niepokojących pacjenta kwestii, co oczywiście, w ogólnym rozrachunku, ma na celu stopniowe pogodzenie się z nietrwałością i ostatecznie, ze śmiercią.

Nie ma wiele wspólnego z ideą 'wzajemnego połączenia' [interconectedness] z drugiego fragmentu, gdzie chodzi mi raczej o sprzeczność pomiędzy buddyjskim pojęciem współzależnego powstawania i zachodnią filozoficzną ideą 'wzajemnego połączenia'. Tworzenie przy pomocy tej drugiej idei, czegoś w rodzaju iluzji „trwałości rzeczy”, wywołuje formę powszechnego, systemowego znieczulenia, czegoś, co można byłoby nawet nazwać kolektywnym bypassingiem.

Jak pisze Thanissaro:

Nowoczesne społeczeństwo jest teraz w jeszcze bardziej schizoidalnej pozycji niż cokolwiek, co znane było romantykom. Przyczyniło się jeszcze bardziej do tego, aby być zależnym od coraz szerszych kręgów ludzi, jednocześnie sprawiając, że większość z tych zależności jest ukryta. (…) Pomimo tego, czy znamy te szczegóły, czy nie, intuicyjnie wyczuwamy fragmentację i niepewność będącą pochodną całego systemu. Z tego powodu wielu z nas tęskni za pełnią.

Tradycyjna dharma wzywa do wyrzeczenia się i poświecenia, utrzymując, że całość wzajemnego połączenia jest w samej swojej istocie niestabilna, i że szczęście osadzone na tej niestabilności jest zaproszeniem dla cierpienia. Prawdziwe szczęście musi wykroczyć poza współzależność i wzajemne połączenie, aż do nieuwarunkowanego.


Oczywiście, można byłoby doszukiwać się jakiś punktów stycznych pomiędzy perspektywą terapeutyczną i tą wynikającą z wglądu we współzależne powstawanie. Powiedzmy, można byłoby zakładać, że to terapeutyczne pogodzenie się z nietrwałością i śmiercią, może być odpowiednikiem 'nieuwarunkowanego', a raczej, bycia 'nieuwarunkowanym'. Obawiam się jednak, że taka zalatująca romantyzmem forma 'wygaszenia' trzech ogni, jest zasadniczym obiektem krytyki eseju Thanissaro Bhikkhu ...

Pozdrawiam +
Awatar użytkownika
GreenTea
ex Global Moderator
Posty: 4530
Rejestracja: czw mar 19, 2009 22:04
Płeć: kobieta
Tradycja: Vajrayana

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: GreenTea »

Lo'tsa'wa pisze:Nawiązywałem też do tego o czym mówiła GreenTea:
Asti, nie dodałeś jednej ważnej rzeczy, że przez dość długi czas potrzebna jest tutaj obecność drugiej osoby, bo to ona w początkowej fazie pomaga utrzymać niepokojące stany emocjonalne w polu świadomości, w pojedynkę trudno jest to zrobić, gdy nie ma się wyćwiczonego odruchu bycia 'terapeutą' dla samego siebie (tzw. uwewnętrzniony terapeuta, terapia jest właściwie treningiem bycia kimś takim dla siebie).
Chodzi mi generalnie o to, że to Buddha pierwszy odnalazł ścieżkę, która jest kompletna i doskonała, nie można nic do niej dodać ani odjąć(Przynajmniej ja nie potrafię). To stawia mnie w fatalnym położeniu. Po prostu wiem, że nie wymyślę nigdy doskonalszej ideologii. Byłeś kiedyś najlepszym uczniem w klasie? No właśnie. Ja też byłem. Ale zjawia się ten drań z klanu Shakya, Doskonały Samoprzebudzony, w dodatku wszystko wskazuje na to, że ma racje.
Tak, ma rację, ale nie dla wszystkich. Budda miał świetnych uczniów, to fakt, ale nawet bycie najlepszym uczniem w klasie nie musi uchronić od kłopotów z Ego. Psycholog/psychoterapeuta jest kimś w rodzaju "naprawiacza" Ego i podczas "naprawiania" jego obecność w początkowej fazie jest potrzebna, to miałam na myśli - jest potrzebna tak, jak potrzebna jest obecność lekarza do wykonania zabiegu czy wskazania odpowiednich leków. Pisałam o obecności drugiej osoby w kontekście "naprawiania" Ego.

Buddyzm nie zajmuje się Ego w sensie jego "naprawiania", do pewnego stopnia może się to podczas praktyki wydarzyć, ale w ciężkich przypadkach psychicznych niedomagań potrzebny jest lekarz. W buddyzmie celem jest wyjście poza Ego, poza samsarę w ogóle, jednak ścieżkę realizuje się w dużej mierze z pomocą Ego, jeśli jest więc ono nie dość mocne, może nie poradzić sobie z praktyką buddyjską.
W buddyzmie wewnętrzny obserwator przyjmuje inny cel obserwacji, pod innym kątem obserwuje i robi to w ogóle inaczej. Ale też musi mieć swojego nauczyciela w postaci nauczyciela buddyjskiego i sanghi - często słyszę w mojej szkole, że nauczyciel i sangha są lustrem, w którym można się przejrzeć.

Jeszcze kilka słów o roli obserwatora w psychoterapii. Ego, które nie domaga, jest mało odporne, nie będzie umiało, ani też chciało być obserwatorem samego siebie, będzie się obawiało, że gdy stanie oko w oko ze sobą samym, to sobie zaszkodzi. Na tym właśnie polegają ucieczki wewnętrzne, ucieka się od tego, co miałoby zaszkodzić. Jak potem stanąć z tym oko w oko, gdy ucieczki przerodzą się w niewygodne symptomy depresji lub nerwicy, to jest bardzo trudne. I tutaj właśnie pomaga obecność drugiej osoby, to ona staje się początkowo 'trzymaczem' pola świadomości, tworzy również 'pole ochronne', w którym można bezpiecznie eksperymentować z obserwacją.
Ale oczywiście, wiele takich ucieczek wewnętrznych nie musi skończyć się depresją czy nerwicą. Znam wielu ludzi, którzy świetnie z takimi ucieczkami funkcjonują, nawet jeżeli z punktu widzenia psychoterapeuty jest to funkcjonowanie kiepskie. Nie dla wszystkich przecież ten poziom obcowania z sobą samym (np. świadomość, obserwator w ujęciu psychoanalitycznym) jest przewidziany i konieczny.

To tyle wyjaśnień z mojej strony. Nie jestem ekspertem w dziedzinie psychoterapii, ani też oświeconą buddystką, piszę na podstawie własnych doświadczeń, z których dla mnie samej wypływają powyższe wnioski.

Pozdrawiam, gt
Lo'tsa'wa
Posty: 1979
Rejestracja: sob gru 06, 2008 04:30
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Theravāda
Lokalizacja: Manchester

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Lo'tsa'wa »

Tomek pisze:

Cześć Lo'tsa'wa. Te dwa fragmenty nie koniecznie muszą się ze sobą łączyć. Ten pierwszy odnosi się wyłącznie do sytuacji terapeutycznej - związku dwojga ludzi - przebiegającej pomiędzy terapeutą i pacjentem, i mającej na celu przede wszystkim zapewnienie poczucia emocjonalnej stabilności, która później staje się podstawą do dalszego eksplorowania niepokojących pacjenta kwestii, co oczywiście, w ogólnym rozrachunku, ma na celu stopniowe pogodzenie się z nietrwałością i ostatecznie, ze śmiercią.

Nie ma wiele wspólnego z ideą 'wzajemnego połączenia' [interconectedness] z drugiego fragmentu, gdzie chodzi mi raczej o sprzeczność pomiędzy buddyjskim pojęciem współzależnego powstawania i zachodnią filozoficzną ideą 'wzajemnego połączenia'. Tworzenie przy pomocy tej drugiej idei, czegoś w rodzaju iluzji „trwałości rzeczy”, wywołuje formę powszechnego, systemowego znieczulenia, czegoś, co można byłoby nawet nazwać kolektywnym bypassingiem.
Rozpatrywałem raczej psychoterapeutyczną pracę z emocjami w odniesieniu do medytacji uważności i nie lgnięcia do pojawiających się myśli i emocji, a nie w kontekście współzależności. Te dwa podejścia do emocji i myśli, tzn psychoterapeutyczne i medytacyjne wydają mi się całkowicie niekompatybilne. Wydaje mi się, że współzależne powstawanie nie dotyczy w sposób bezpośredni tego jak powstają uczucia, emocje etc.
Tomek
użytkownik zbanowany
Posty: 1010
Rejestracja: ndz sty 14, 2007 05:07
Płeć: mężczyzna
Tradycja: brak

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Tomek »

Lo'tsa'wa pisze: Wydaje mi się, że współzależne powstawanie nie dotyczy w sposób bezpośredni tego jak powstają uczucia, emocje etc.
To w takim razie, jak myślisz, czego dotyczy w bezpośredni sposób?

+
Lo'tsa'wa
Posty: 1979
Rejestracja: sob gru 06, 2008 04:30
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Theravāda
Lokalizacja: Manchester

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Lo'tsa'wa »

Masy cierpienia i stresu
Awatar użytkownika
amogh
Posty: 3535
Rejestracja: pt mar 21, 2008 20:16
Płeć: mężczyzna
Tradycja: hołd nie-nazwanemu
Lokalizacja: piwnica Auerbacha

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: amogh »

GreenTea pisze:Znam wielu ludzi, którzy świetnie z takimi ucieczkami funkcjonują, nawet jeżeli z punktu widzenia psychoterapeuty jest to funkcjonowanie kiepskie.
Dziwnym by było gdyby zaczęli uważać inaczej, deprecjonowanie innych poglądów ma zapewne na celu wypromowanie i usankcjonowanie jedynego wartościowego modelu jakim jest ich własny. Cóż miałby począć taki psychoterapeuta gdyby poddając rzetelnej krytyce i analizie swoje "prawdy i wartości" odkrył, że to nic nie warte majaki? A co gorsze, co by się z nim stało, gdyby dostrzegli to również jego klienci... :whistle:
Tomek
użytkownik zbanowany
Posty: 1010
Rejestracja: ndz sty 14, 2007 05:07
Płeć: mężczyzna
Tradycja: brak

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Tomek »

Lo'tsa'wa pisze:Masy cierpienia i stresu

To w takim razie, dlaczego piszesz wyżej, że: "Te dwa podejścia do emocji i myśli, tzn psychoterapeutyczne i medytacyjne wydają mi się całkowicie niekompatybilne".

+
Lo'tsa'wa
Posty: 1979
Rejestracja: sob gru 06, 2008 04:30
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Theravāda
Lokalizacja: Manchester

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Lo'tsa'wa »

Chodzi mi o metody. Metody psychoterapeutyczne są indywidualne, interpersonalne; relacja jest podobna jak między mistrzem a uczniem. Raz, że pojawia się ryzyko deifikacji, co wydaje mi się niebezpieczne. Dwa; emocje, myśli i uczucia to tylko fragment tego na co składa się kondycja człowieka. W psychoterapii według mnie za duży nacisk jest na to położony. Wydaje mi się, że perspektywa Buddyjska nie stawia w centrum 'człowieka jako takiego', ale życie w ogóle; jest bardziej ogólna. Jakkolwiek oba systemy nakierowane są na usunięcie cierpienia, w psychoterapii nie wiele mówi się np. o nie-lgnięciu czy pustce. Cieszę się, że pojawia się koncepcja ego, stąd już chyba niedaleko do iluzji ja...
Awatar użytkownika
LewKanapowy
Posty: 595
Rejestracja: sob lis 21, 2009 10:16
Tradycja: Dzogczen
Lokalizacja: Warszawa

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: LewKanapowy »

Lo'tsa'wa pisze:Wydaje mi się, że perspektywa Buddyjska nie stawia w centrum 'człowieka jako takiego', ale życie w ogóle; jest bardziej ogólna.
Jeśli chodzi o praktykę buddyjską, miałbym raczej odwrotne wrażenie. Czy dukkha może być nieosobista, bezosobowa? Jaki sens miałoby zajmowanie się taką dukkhą "w ogóle", abstrakcyjną, w kontekście praktyki?
Lo'tsa'wa pisze:Cieszę się, że pojawia się koncepcja ego, stąd już chyba niedaleko do iluzji ja...
Niby tak, ale też Freudowskie (czy Jungowskie, for that matter) ego nie ma wiele wspólnego z buddyjskim ego. Kompletnie inna schematyzacja.
Za sceną rozległ się gwałtowny tupot i wreszcie wszedł lew.
Składał się z dwóch bobrów przykrytych kapą.
Tomek
użytkownik zbanowany
Posty: 1010
Rejestracja: ndz sty 14, 2007 05:07
Płeć: mężczyzna
Tradycja: brak

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Tomek »

Lo'tsa'wa pisze:Chodzi mi o metody ...

Myślę, że poniższy fragment z książki B.Magida dość zwięźle wyjaśnia to, co łączy obydwie dziedziny:

Tradycyjnie przyjmuje się, że praktyka duchowa otwiera nas na wymiar uniwersalny, wszechogarniający, podczas gdy psychoterapia pomaga nam zaakceptować naszą skłonność do przywiązywania się do jednej, wybranej osoby. Obie te praktyki mogą i powinny się zazębiać. W medytacji możemy dostrzec, ile czasu poświęcamy na utrzymywanie podziałów na to, co kochamy, i na to, czego nie kochamy. Prosta praktyka, polegająca na etykietowaniu myśli jako myśli, stanowi sposób na zrównanie wszystkich myśli. Postępując tak z każdą myślą, jedną po drugiej, stopniowo uczymy się obejmować tym podejściem także ludzi i odnosić się do nich bez całego tego porządkowania i porównywania, w które nieustannie angażujemy się z nawyku. Gdy już nauczymy się przyjmować wszystkie myśli, jedną po drugiej, takimi jakie są, nauczymy się także przyjmować ludzi takimi, jacy są. A wtedy i życie w ogóle, i poleganie na jednej konkretnej osobie mniej nas przeraża. Łatwiej nam wówczas podejmować nieuniknione emocjonalne ryzyko. (Koniec pogoni za szczęściem str. 103-104)

+
Lo'tsa'wa
Posty: 1979
Rejestracja: sob gru 06, 2008 04:30
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Theravāda
Lokalizacja: Manchester

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Lo'tsa'wa »

Myślę, że Magid piszę o akceptacji a nie o iluzji ja czy nie-lgnięciu, ale ok.
Nieuniknione emocjonalne ryzyko brzmi nieźle. E Ma Ho!
Tomek
użytkownik zbanowany
Posty: 1010
Rejestracja: ndz sty 14, 2007 05:07
Płeć: mężczyzna
Tradycja: brak

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: Tomek »

Lo'tsa'wa pisze:Myślę, że Magid piszę o akceptacji a nie o iluzji ja czy nie-lgnięciu, ale ok.
Nieuniknione emocjonalne ryzyko brzmi nieźle. E Ma Ho!

Ale kiedy pisze, że „Gdy już nauczymy się przyjmować wszystkie myśli, jedną po drugiej, takimi jakie są, nauczymy się także przyjmować ludzi takimi, jacy są”, to w moim odczuciu pisze o niczym innym, jak o 'nie-lgnięciu', co widziane z kolei pod pewnym kątem, odnosi się również wobec kwestii tego, co nazywasz 'iluzją ja'. Bo czymże innym jest widzenie rzeczy i ludzi, takimi jakie/jacy są, jak nie uświadomieniem sobie, że 'to co widzi' jest nieodseparowane od tego, co widziane i tym samym, zależne od zdarzeń i okoliczności, współzależnie powstające i ostatecznie nieustannie cierpiące?
Podobnie dzieje się w terapii, która najczęściej polega na kwestionowaniu pewnych kluczowych założeń pacjenta, dzięki którym, na wszelkie sposoby próbuje on osiągnąć pozycję, która ma na celu uchronić go przed nieustannie napierającym zewsząd światem i tym samym, przed zranieniem. Problem polega na tym, że taka strategia unikania, stanowi istotę samego problemu. Metoda terapeutyczna polega więc na odkrywaniu tego, skąd wzięliśmy i dlaczego (nadal) posługujemy się pewnymi niesprawdzającymi się w konfrontacji z rzeczywistością wyobrażeniami o sobie i innych, i dlaczego ciągle 'nawykowo wszystko porządkujemy i porównujemy'. Jeżeli terapia okazuje się ostatecznie skuteczna, to dzięki temu, że stare i nieadekwatne sposoby radzenia sobie z zagrożeniem, zostają zakwestionowane i pacjent zaczyna odnosić się w stosunku do siebie i innych, z pozycji, która opiera się na bardziej płynnym, reagującym na okoliczności i nie podszytym paraliżującym lękiem przed nieuniknionym zranieniem, poczuciem ja.

Poczuciem ja, które gotowe jest podjąć nieuniknione emocjonalne ryzyko.



Pozdrawiam +
Awatar użytkownika
GreenTea
ex Global Moderator
Posty: 4530
Rejestracja: czw mar 19, 2009 22:04
Płeć: kobieta
Tradycja: Vajrayana

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: GreenTea »

Tomek pisze:Poczuciem ja, które gotowe jest podjąć nieuniknione emocjonalne ryzyko.
A może rzecz polegać na tym, że pacjent po skończonej terapii wie po prostu, jak nie wchodzić w sytuacje, które wymagają podjęcia emocjonalnego ryzyka, na które nie jest przygotowany?
Tomek pisze:Podobnie dzieje się w terapii, która najczęściej polega na kwestionowaniu pewnych kluczowych założeń pacjenta, dzięki którym, na wszelkie sposoby próbuje on osiągnąć pozycję, która ma na celu uchronić go przed nieustannie napierającym zewsząd światem i tym samym, przed zranieniem.
Nie sądzisz, że jest to zbyt daleko idące uogólnienie? Dlaczego pewien wybrany typ terapii nazywasz terapią w ogóle, a do jednej z metod stosujesz określnik ‘najczęściej’? Myślę, że nieustanne podkreślanie, o jaką terapię w przypadku B. Magida chodzi, jest tutaj bardzo istotne. Z jednej strony stosuje on metody psychoanalityczne, z drugiej specjalizuje się w łączeniu ich z praktyką zen. Jest bardzo ważne, żeby jego punkt widzenia precyzować i wyodrębniać spośród wielu innych punktów widzenia na praktykę psychoterapeutyczną. Może bowiem powstać złudne wrażenie, że psychoterapeuta to ktoś od kwestionowania i wrzucania człowieka w wir emocjonalnego ryzyka. Owszem, to się może zdarzyć, ale w pewnych okolicznościach i z użyciem pewnych metod. Nie jednak zawsze i dyskutowałabym, czy 'najczęściej' - w dzisiejszych czasach, gdy ludzie bardzo się śpieszą i chcą szybkich efektów w terapii.

Pozdrawiam, gt
Awatar użytkownika
GreenTea
ex Global Moderator
Posty: 4530
Rejestracja: czw mar 19, 2009 22:04
Płeć: kobieta
Tradycja: Vajrayana

Re: Problem z chłopakami zen

Nieprzeczytany post autor: GreenTea »

amogh pisze:
GreenTea pisze:Znam wielu ludzi, którzy świetnie z takimi ucieczkami funkcjonują, nawet jeżeli z punktu widzenia psychoterapeuty jest to funkcjonowanie kiepskie.
Dziwnym by było gdyby zaczęli uważać inaczej, deprecjonowanie innych poglądów ma zapewne na celu wypromowanie i usankcjonowanie jedynego wartościowego modelu jakim jest ich własny. Cóż miałby począć taki psychoterapeuta gdyby poddając rzetelnej krytyce i analizie swoje "prawdy i wartości" odkrył, że to nic nie warte majaki? A co gorsze, co by się z nim stało, gdyby dostrzegli to również jego klienci... :whistle:
No nie przesadzaj :) ja przyjmuję tutaj za wyznacznik ogólny stan zdrowia, jeśli jest nie najgorszy, jest to dla mnie sygnał, że radzenie sobie z cierpieniem idzie całkiem nieźle. I wtedy, moim zdaniem, psychoterapeuta nie powinien szukać dziury w całym.

Ale zaraz zapewne ktoś zapyta, co to znaczy: nie najgorszy stan zdrowia. Jeśli wybiera się np. otyłość dla ‘obudowania’ własnego ego, albo słabe serce czy wzrost ciśnienia krwi w miejsce rozwiązania problemów natury psychicznej, co w rezultacie może w przyszłości przynieść szkody organizmowi, to już wówczas psychoterapeuci okażą się górą, twierdząc, że soma pozostaje w ścisłym związku z psyche i że źródłem wielu chorób somatycznych są 'niepoprawne' modele przeżywania siebie i świata. Kółko zacznie kręcić się w tę stronę: jeśli chcesz zachować na długie lata zdrowie fizyczne, zadbaj o właściwy tryb kontaktowania się z samym sobą i innymi.

Ja jednak uważam, że dopóki ciało dogaduje się jakoś z umysłem i wspólnie ‘radzą’, jaki wariant ochrony siebie (własnego zdrowia) przyjąć, jest okej. Wybór uważam za indywidualną sprawę każdego - jeden ląduje u psychoterapeuty, drugi u kardiologa, a trzeci nigdzie nie ląduje, bo uruchamia własne twórcze działania, znajdując drogę do spokoju i równowagi np. dzięki łowieniu ryb czy uprawianiu ogródka do późnej osiemdziesiątki.

Mantrowanie komuś nad uchem, że powinien udać się do psychoterapeuty nie jest, według mnie, najlepszym wyjściem. A chyba coś takiego zaczyna mieć miejsce, skoro coraz większa liczba ludzi zaczyna źle się czuć właśnie z tego powodu, że próbuje unikać psychologów. Ci ludzie są nawet gotowi wziąć jakoś na klatę własne kłopoty, tyle że przestają chyba wierzyć we własne siły, bo przecież wszystko najlepiej wie specjalista od psychiki. I tworzy się takie błędne kółko niemocy.

Naprawdę, jestem za powrotem do prostoty, za ingerowaniem tylko tam, gdzie jest to konieczne. I uważam, że z psychoterapeutami sprawa ma się nieco podobnie, jak z antybiotykami... mogą obniżyć naszą odporność przez zbyt łatwy i częsty dostęp. ;)

Pozdrawiam, gt
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ateneum - rozważania”