jw pisze:Nie wiem, czy w obliczu śmierci utrzymanie aż tak daleko posuniętego "optymizmu" jest możliwe? Mam tu na myśli proces umierania rozciągnięty w czasie, a nie szybką śmierć, kiedy brakuje czasu na jakiekolwiek refleksje, podsumowanie życia.
A ja mogę sobie wyobrazić człowieka, który skutecznie (w sensie tłumienia lęku i niepokoju) 'narkotyzuje' się przed śmiercią napawaniem swoją 'potęgą' czy 'wyższością nad uczciwymi frajerami', co przez całe życie 'tyrali' nic z tego nie mając a on przynajmniej się dobrze bawił. Mogę to sobie wyobrazić gdyż uważam, że pomimo iż wszyscy wiemy, że kiedyś umrzemy to nikt (lub prawie nikt) z nas tak naprawdę w to nie wierzy.
jw pisze:Poza tym, jeśli ktoś nie czuje w takiej sytuacji żadnego lęku, ponieważ sam sobie dobrze radzi na swój sposób, to chyba też nie odczuwa potrzeby, aby ktoś mu pomagał pożegnać się z tym światem, a co za tym idzie: nie musimy mu pomagać podczas umierania i w niczym go utwierdzać.
Niby zgoda, ale tylko jeśli chodzi o bezpośrednie działania z naszej strony - moim zdaniem, zawsze możemy znaleźć sposób, by pomóc - nie musi być to pomoc widoczna.
jw pisze:Jedyna pomoc, dopóki ten człowiek żyje, to nasza indywidualna praktyka i kierowanie płynącej z niej zasługi ku temu człowiekowi. Na ile jednak faktycznie taka praktyka pomaga jemu, a na ile bardziej nam - to już inna sprawa.
Przekazywanie zasług nie jest (o ile wiem, ale moja wiedza może być płytka i niepełna) w buddyzmie mahajany żadnego rodzaju zręcznym środkiem mającym wywołać postawy altruistyczne, ale kluczowym elementem doktrynalnym. Tak pisze o tym Tech Eng Soon w "Wykładzie o Guan-yin":
Wiemy, że jeśli wisi nad nami ciemna, ciężka chmura, to jest spora szansa, że będzie padać.Wiemy jednak również, że jeśli powieje silny wiatr, może on przegonić chmurę a nawet ją rozwiać. Podobnie, dodanie jednego istotnego czynnika może zmienić czyjąś całą karmę. (...) Przekazane zasługi mogą zrównoważyć czyjąś karmę. Prawo przyczyny i skutku nie jest tu zachwiane. Wszystko co się tu dzieje to tyle, że potężna dobra karma przysłoniła złą.
jw pisze:Jeżeli poza powtarzaniem na różne sposoby: "cierp cierpliwie - to oczyści twoją karmę" albo "cierp cierpliwie - to oczyści twoją drogę do raju", nie mamy do zaoferowania umierającemu nic innego, albo nawet mamy i to dużo więcej (nie tylko słów, lecz także działań i uczuć), lecz nasze starania nie przynoszą mu żadnej ulgi tylko wpędzają w jeszcze większą niechęć do życia (oraz do innych ludzi, którzy niejako skazują go na przedłużanie cierpienia)
Chyba nigdzie nie zasugerowałem, że pomoc (zwłaszcza niewierzącemu) umierającemu człowiekowi ma polegać na powtarzaniu 'cierp cierpliwie, bo...". Nie rozumiem więc skąd ten pomysł...
Umiejętne postępowanie wobec osoby, której śmierć się zbliża może wywołać u niej zupełnie inne wrażenie niż odczucie, że skazujemy ją na przedłużanie cierpienia. Zamiast tego może umrzeć w poczuciu otoczenia miłością, przebaczeniem i akceptacją. Jeśli naprawdę chcemy potrafić pomóc umierającym to powinniśmy znaleźć odpowiedni czas, by wcześniej dowiedzieć się jak najwięcej na temat, jak robić to właściwie. Nie ma bowiem na świecie istoty, której nie da się w jakiś sposób pomóc (podobnie jak Ty, jestem w pewnych sprawach idealistą

). Buddyzm uczy nas o tym, że ludzkie ciało jest niezwykle cenne - gdy je utracimy, możliwość duchowego postępu będzie znacznie trudniejsza. Pomoc w samobójstwie jest tu, jak dla mnie, rodzajem samousprawiedliwienia się ludzi, którzy pragną być przekonani, że zrobili wszystko co mogli.
Zaznaczę, dla jasności, że tzw. 'zaprzestania uporczywej kuracji' nie uważam za pomoc w samobójstwie.
Hakuun Yasutani tak pisał o samobójstwie:
Przywiązanie do życia może osłabnąć, ale pragnienie, aby żyć tak długo, jak to możliwe, pozostaje niezmienione do końca. Stary człowiek może mówić młodemu: "Jestem wystarczająco stary. Nie dbam o to, że umrę." Lecz jest to tylko mowa ust, a nie serca. Gdy powtórzysz mu słowa, które powiedział i powiesz: "No więc umieraj" - z pewnością zranisz jego uczucia. Ja mam osiemdziesiąt lat, ale nie chciałbym umierać. Chcę żyć tak długo, jak to będzie możliwe.
Ktoś mógłby zapytać: "Dlaczego więc ludzie popełniają samobójstwa?" Człowiek, który popełnia samobójstwo, nie robi tego, ponieważ chce umrzeć. Jeśli ktoś zabija się z takiego powodu, jest bez wątpienia chory umysłowo. Ktoś, kto nie jest obłąkany i zabija się, robi to dlatego, że nie może żyć tak, jak chciałby. (...) Na przykład, gdy ktoś choruje i cierpi wielki ból, mógłby myśleć, że lepiej nie żyć i możliwe, że poprosiłby: "Pozwólcie mi umrzeć". Gdyby przestał cierpieć i był w stanie ponownie odczuwać radość i spokój, z pewnością powiedziałby: "To dobrze, że nie umarłem. Teraz chcę żyć tak długo, jak będę mógł".
A jednak, można spytać, dlaczego jest tak wiele samobójstw w krajach skandynawskich, szczególnie w Norwegii i Szwecji, gdzie panuje dobrobyt, a starzy ludzie spędzają czas wygodnie w domach starców. (...) Ci ludzie czują, że życie nie jest warte życia. Nie znajdują w nim sensu, i takie samobójstwo jest buntem przeciwko bezbarwnej egzystencji i nudzie.
MAXicho pisze:Pytanie jest bowiem inne: nawet jeśli ktoś ma taki światopogląd, to sądzisz, że nie należy mu się dobra obecność drugiego człowieka, jeśli jej potrzebuje w ostatnich chwilach jego życia?
Chyba się nie zrozumieliśmy, bo twierdzę coś wręcz przeciwnego.

Napisałeś:
MAXicho pisze:Jeśli ktoś umiera - zróbmy wszystko, aby wypełnił się jego światopogląd, jego potrzebny, a jego głęboko doskwierający lęk został ukojony w taki sposób, który jest dla niego najbardziej odpowiedni.
i polemizuję z tym przy pomocy mojego przykładu. Można tu przywołać wiele znacznie jaskrawszych, ale konkretnych przykładów z historii, które mówią o tym jak ludzie posiadający olbrzymią władzę tłumili swój lęk przed śmiercią dopuszczając się potwornych zbrodni...
Oczywiście, zgadzam się, że ten lęk czy niepokój przytłumiony jest tylko powierzchownie a w głębi siedzi i 'ma się dobrze'. Jednak to samo można powiedzieć o wielu obrzędach religijnych (buddyjskich, chrześcijańskich czy też innych), które mają na celu ułatwienie śmierci. Trzeba naprawdę głębokiej i niezwykłej wiary lub osiągnięć duchowych, by zlikwidowały one ten lęk 'do końca' (o ile jest to w ogóle, w naszym ludzkim ciele, możliwe - osobiście, nie sądzę).