Chciałbym podzielić się moją wątpliwością i nawiązać na jej temat rozmowę. Jeżeli komuś nie chce się czytać całego posta, to wytłuszczyłem niżej moją wątpliwość.
Co jakiś czas pojawiają się na tym forum echa działalności Tomka Idzika - autora bloga Dharma i Okolice. Przeprowadziłem -naście rozmów z tym człowiekiem, pragnąć zrozumieć jego podejście. Warto podkreślić, że jego działalność należy rozróżnić od działalności, którą się podpiera - tj. ruchu spekulatywnego niebuddyzmu funkcjonującego głównie - o ile się nie mylę - w Stanach Zjednoczonych. Także moje wątpliwości są raczej związane z tym ruchem, który w sposób bardziej merytoryczny (IMO) szkicuje przestrzenie ryzyka, które niesie ze sobą buddyzm na Zachodzie.
Ostatnio uczestniczyłem w konferencji religioznawczej, na której postawiono istotne pytanie - czy zen, (czy też buddyzm w ogóle) na Zachodzie jest religią, czy nowym ruchem religijnym? Rozróżnienie to jest istotne nie tylko dla refleksji naukowej.
Uznawanie Buddyzmu-na-Zachodzie za Buddyzm jako taki prowadzi do wniosku, że religia ta została przeniesiona na Zachód podobnie jak to miało miejsce w Chinach, Korei, Tybecie etc. Wiadomo, że buddyzm jest bardzo elastyczny w warstwie zewnętrznego obrządku, czy też metodologii religijnej (zazen, mantrowanie, etc)
Uznawanie Buddyzmu-na-Zachodzie za nowy ruch religijny prowadzi do wniosku, że jest to zjawisko swoiste dla Zachodu, pozbawione ciągłości z buddyzmem azjatyckim o tyle, że warunki mentalne i cywilizacyjne, w których uskutecznia się Buddyzm-na-Zachodzie transformują tenże buddyzm w "buddyzm" - zmiany są tak znaczące, że zasadne jest podnoszenie kwestii: czy to nadal ten sam buddyzm?
Zaproponowano pojęcie "trans-buddyjski zen", które niekoniecznie musi być pejoratywne. Moim zdaniem zasadna jest hipoteza, czy buddyjska mądrość nie jest wzbogacana przez myśl Zachodu - gdy robią to odpowiednio wykształceni i rozsądni ludzie. Ponieważ - tak czy inaczej buddyzm jest reinterpretowany przez świeckich wyznawców, co mnoży subiektywne ujęcia buddyzmu, z których konstytuuje się buddyzm pojmowany intersubiektywnie, buddyzm jako światopogląd.
Taki buddyzm jako światopogląd zasługuje na wytężoną refleksję i krytykę, ponieważ prowadzi do wielu błędów właściwych dla "głuchego telefonu" swoistego dla myślenia potocznego. Myślenia, które nie dba o precyzowanie i uzgadnianie znaczeń, nie zauważa, że pewne rzeczy miesza w swojej refleksji, a potem już zmieszane, te hybrydy wypuszcza na zewnątrz - wypowiada. Wypowiadając, człowiek dokłada kolejną cegiełkę do intersubiektywnego pojmowania buddyzmu.
Wiele jest przykładów zjawisk tego rodzaju. Następujące przykłady uważam za owoc potocznego myślenia o buddyzmie. Te przykłady są zauważone osobiście przeze mnie, dlatego są zaproszeniem do dyskusji. Przykłady te, moim zdaniem, naświetlają błędne rozumienie buddyzmu:
-antyintelektualizm w zenie (tłumienie i kneblowanie snucia refleksji na tematy około buddyjskie, z uwagi na potępienie myślenia jako takiego)
-hedonizm w karma-kagyu, który jest racjonalizowany jako "tantra", "i tak jesteśmy buddami, więc chulaj dusza", etc.
-wikłanie w sferę tabu i sacrum wątków organizacyjnych -> utożsamianie sfery instytucjonalnej polskich organizacji religijnych ze sferą nietykalną. Chodzi mi o to, że każda organizacja buddyjska w Polsce jest stworzona przez ludzi świeckich, nie posiadających jakiś ostatecznych wglądów, dlatego ową organizację należy rozpatrywać jako >>organizację<<, społeczny wytwór, a nie jakieś "królestwo boże na Ziemi"
Z trzecim myślnikiem wiążą się następujące ryzyka:
Uświęcenie samej organizacji, co rodzi przestrzenie do dobrze znanych nadużyć. Idealizowanie nauczycieli, wprowadzanie do życia Sangi sztucznych zasad polegających na tłumieniu pewnych zachowań. A przede wszystkim owe "zatrzaśnięcie się w taumaturgicznej fortecy buddyzmu" to znaczy myślenie ograniczone i zapośredniczone postulatami buddyjskimi (nazbyt często mocno przefiltrowanymi przez propagandę Zachodnią).
To znaczy, że mamy do czynienia z typowymi wadami religijności. Człowiek zamyka się wewnątrz "buddyzmu" pojmowanego jako jego osobisty twór. Jako że sam buddyzm ma służyć przekraczaniu błędów myślowych, to ten "buddyzm" pojmowany jako instrument przekraczania pozostaje poza polem świadomej uwagi. Innymi słowy, jest to przywiązanie do buddyzmu czy raczej "buddyzmu" (jako swojego osobistego światopoglądu złożonego z buddyjskich zwrotów, tzw. buddemów).
Co zabawne, to przywiązanie jest paradoksalne. Nie tylko z uwagi na to, że sam "buddyzm" na służyć do rozpuszczania czy neutralizowania sztywnych schematów myślowych. Także z uwagi na to, że wewnątrz buddyzmu znajdują się postulaty wzywające do porzucenia buddyzmu. Tym samym można "odrzucać buddyzm" nadal pozostając ograniczonym "buddyzmem" - ponieważ samo odrzucanie jest zawłaszczone przez ten "buddyzm".
Poniżej karkołomna i niedbająca o czytelnika definicja z bloga Dharma i Okolice, która mimo wszystko daje się
![Hyhy :hyhy:](./images/smilies/naughty.gif)
Odkrycie wierzącego ujawniające w jego/jej wnętrzu dysonansowy rozdźwięk konsternacji, zakłopotania, zamieszania oraz poczucia straty odnośnie spójności buddyjskiego samoprzedstawienia. Wiąże się to z obawą, że buddyjskie retoryki auto-prezentacji są niczym innym, jak akateleptyczną nieprzekraczalnością. Krąg ten jest sygnałem do aporetycznego dochodzenia.
https://sites.google.com/site/buddyzmip ... heurystyka
Zmierzając ku mojej wątpliwości: "buddyzm" (podkreślam użycie tego slowa w cudzysłowiu) może paraliżować samodzielne i krytyczne myślenie, niezbędne w podejściu i do swojej religii, i w ogóle do życia. "Buddyzm" może, poprzez antyintelektualistyczne postulaty traktować pewne rzeczy jako tabu i nie obejmować ich refleksją, co prowadzi do zjawisk typowo religijnych w sensie negatywnym , po prostu do braku krytyki.
Taki brak krytyczności natomiast nie jest zgodny z naukami Buddy - z >>prawdziwym<< odrzuceniem tratwy i uznaniem licznych buddyjskich narracji, stylizacji i tekstów - za ASEKURACJĘ.
Brak dążenia do zneutralizowania absolutnie wszystkich arbitralnych założeń, sztywnych schematów i układów, które mają siedlisko w umyśle prowadzi do plenienia się racjonalizacji, tabuizacji, duchowego materializmu, heurystyk - co prosto można nazwać oszukiwaniem siebie samego. Buddysta oszukujący siebie samego na mocy jego "buddyzmu" to naprawdę smutny obrazek. Być może to jest właśnie ten "buddyzm mieszczański"
Do rzeczy jednak: jeżeli zneutralizujemy pewne odgórne założenia, dążąc do higieny i uczciwości we własnym myśleniu pojawiają się nieprzekraczalne pytania. Moim zdaniem nieprzekraczalne. Odpowiedzią na te pytania może być tylko akt wiary. Poniżej artykułuję moje wątpliwości
Współczesna neuronauka, a także nauki społeczne prowadzą mnie do jednego wniosku: Buddyzm jako taki, jako cała ta tradycja, można wytłumaczyć, a tym samym zredukować do samego mózgu. Udowodnienie tych zależności może być tematem osobnego posta...czy wręcz pracy.
Innymi słowy: buddyzm służy do optymalizacji swojego mózgu. Optymalizacja ta może doprowadzić człowieka do niewyobrażalnych owoców związanych z ulepszeniem jego kondycji. Jednak te owoce nigdy nie przekroczą sfery jego własnego mózgu.
Możemy założyć, że możliwe jest dotarcie w rozwoju osobistym do nieograniczonej przestrzeni wewnętrznej - ale ona jest tylko projekcją mózgu. Tak samo "Sieć Indry" może być doświadczeniem współzależności neuronalnej - dopiero krok dalej jest uznanie, że to jest także naturą rzeczywistości.
Jednak to uogólnienie - umysłu do rzeczywistości - może być po prostu typową antropomorfizacją! Może być uogólnianiem rzeczy typowo człowieczych do całej rzeczywistości? Ile razy ludzie robili tak w historii naszej cywilizacji?
Czy umysł zawiera mózg, czy mózg - umysł? To pytanie jest dla mnie ostatecznym koanem. Perspektywa tego pytania - w sposób bezlitośnie jasny - obnaża wszelkie komponenty "wiary" w buddyjskiej kosmologii. Wiary typowo religijnej; w nadprzyrodzone istoty, w inne krainy, etc. To nie jest dane w doświadczeniu, a jeżeli jest - to jak udowodnić, że faktycznie wyszedłem poza własny umysł? Tylko poczynieniem CUDU.
Wszelkie bowiem oświecenie, rozumiane jako chwilowe wglądy, mogą być tylko wglądami w niesamowitość ludzkiego mózgu. Bodhisattwowie mogą być symbolami (jak wszędzie na świecie) ludzkich zjawisk mentalnych, uzewnętrznionymi i zidolizowanymi.
Uznaję za konieczne postawienie tych pytań, przekroczenie konwencji, które po prostu ogłupiają, bo są otaczane sferą tabu. Czy światopogląd buddyjski może zmierzyć się z tymi wątpliwościami?
Doskonale zdaje sobie sprawę, że narracja naukowa, umiejscawiająca człowieka w zimnym i nieludzkim wszechświecie, w którym nasz gatunek nic nie znaczy, jest TYLKO NARRACJĄ. Ale tak samo narracja buddyjska, zapośredniczająca doświadczenie buddyjską kosmologią i wizją świata, jest TYLKO NARRACJĄ.
Dlatego - jeżeli mam być wobec siebie radykalnie uczciwy i unikać jak ognia wszelkich arbitralnych założeń, które uważam za niezgodne z naukami Buddy - jedyne, co mi pozostaje, na czym mogę się oprzeć to czyste nie-wiem. Wszystko co mam, to ta chwila, moja obecna kondycja i metody jej rozwoju czy oczyszczenia. To jest mi fenomenologicznie - bezpośrednio dane. Uczynienie kroku dalej jest wiarą - wiarą w buddyzm, w Buddę, w bodhisattwów, w Nirvanę, etc etc.
Uważam, że buddyzm nie może być religią masową. Wydaje mi się także, że buddyzm świecki, zarówno azjatycki jak i Zachodni - jest pewnym zafałszowaniem, ponieważ prawdziwe urzeczywistnienie Buddyzmu, owego wewnętrznego rozeznania i postępowania ze sobą (czyli dopiero DROGI, nie mówiąc nic o OWOCU), jakkolwiek to nazwać - jest przeznaczone dla ludzi wybitnie rozwiniętych. Tych, którzy mają tylko "kurz na oczach". Dla reszty buddyzm staje się podpórką w życiu, ochroną przed światem, źródłem racjonalizacji i typizacji - źródłem oszukiwania samego siebie. Żadna jednak religia nie kładzie nacisku na te zgubne zabiegi tak jak buddyzm - tym bardziej wykorzystywanie "buddyzmu" do kwestii światowych, społecznych, terapeutycznych, praktykowanie buddyzmu na pół gwizdka podpada - być może - pod działalność zgoła heretycką. Dlatego też uważam, że buddyzm powinien być poddany radykalnej krytyce w warstwie jego wyznawców i nauczycieli, żeby nie dopuścić do tego, by się spauperyzował czy upotocznił (co już się dzieje) bo właśnie to może doprowadzić do zniszczenia Dharmy, na podobieństwo buberowskiego "zaćmienia Boga" bardziej, niż "wyginięcie" wszystkich buddyjskich wyznawców. Uważam, że należy poddać bezlitośnie uczciwej krytyce buddyzm "mieszczański".
Co myślą o tym wszystkim wieloletni buddyści? Jak postrzegacie swoją >>wiarę<< i jak odróżniacie ją od doświadczenia?
Kłaniam się w Dharmie