Lin Chi widząc dwóch kłócących się mnichów, z których jeden twierdził, że to flaga się porusza, a drugi, że to wiatr powiedział: to ani flaga, ani wiatr. To wasze umysły się poruszają.
Świetne.
stepowy jeż pisze:
Cóż, wystarczy uspokoić umysł i nie ma problemu biało-czerwonej flagi.
Har-Dao pisze:
Jak zauważysz "broń boże kogoś nie obraź" jest tam mniej więcej wspomniane. Niektórym ludziom nie warto mówić pełnej prawdy, bo nie zrozumieją a tylko im zaszkodzi. Lepiej czasem zamknąć jadaczkę, bazując na prymarnym współczuciu nie-krzywdzenia innych. Oczywiście też imho - na podstawie kilku wyczytanych mów Buddhy.
Pytanie tylko - co i komu Budda miał do przekazania wspominając o niemówieniu pełnej prawdy?
Czy ksiądz Popiełuszko działał lub działałby w zgodzie z intencją krzewienia miłosierdzia i współczucia, gdy świadomie decydował się grać na nerwach władzy ludowej i gdy lub gdyby świadomie naraził się przy tym na negatywne konsekwencje karmiczne w postaci gniewu i nienawiści niektórych ludzi? Moim zdaniem jeżeli gdziekolwiek da się wskazać granicę - to tylko w nas samych, w naszym położeniu i w naszych możliwościach wobec ludzi z którymi żyjemy i czasów w których żyjemy. Nie w jakiejkolwiek sutrze ani nie w nauczaniu jakiegokolwiek mistrza.
Dla mnie problemem nie są ludzie o innych poglądach niż moje ani to ile czasu zajmie im dojście na poziom z którego będą mogli patrzeć na te same kwestie z dwóch różnych punktów widzenia i znaleźć "złoty środek".
Problemem jest to, że samo wskazanie consensusu i próba pogodzenia pozornych sprzeczności zawsze były, są i będą zastane, ustanowione, zawarte w i poprzez język którym się posługuję umiejscowione w tony w które uderzam tudzież zdania które kreślę. Czy w momencie w którym nawet pojęcia elementarne, takie jak "dobro", "zło", "tak" lub "nie" są czymś absolutnie nierozerwalnym od społeczeństwa w którym żyję, czy mogę próbować mieszać w tym intelektualno-emocjonalnym kotle stojąc gdzieś z boku, czy tą pracę da się oddzielić od grzebania w samym sobie?
Nie ma granicy pomiędzy tym, który głosi kazanie, a tym, który stoi z boku i z ciężkim sercem odnajduje w sobie znienawidzone przywary, tym który stoi z tyłu i dłubie w nosie zapamiętując z tego co usłyszy co piąte czy co dziesiąte zdanie, a wreszcie tymi, którzy przygotowali to kazanie będąc jego częściami składowymi (bo czy to że podpiszę się pod jakimś tekstem lub przedstawię przed jakimś przemówieniem ma jakąś magiczną moc sprawczą która rozbija autorów poszczególnych definicji terminów którymi się posługuję, symboli kreujących atmosferę i konstrukcji myślowych z których komponuję treść tego o czym mówię/piszę?), nie da się też samego przepływu informacji sklasyfikować, opisać i ocenić w sposób doskonały - ocena jakiegoś zjawiska zawsze będzie do pewnego stopnia subiektywna; zawsze wybuchnąć też może wulkan który sprawi że nawet najmądrzejsze słowa przejdą bez echa, bo w mediach huczeć będą jedynie o tragedii tysięcy ludzi.
Czy więc jest coś czego można by się chwycić, zaprzeć się o to i żyć bez lęku o to, że cokolwiek nie zrobię koniec końców ślad zatrze się, ale też bez uciekania od świata i zadowolenia z tego, jak niewiele jestem w stanie zdziałać dla społeczeństwa w którym żyję poza magicznymi rytuałami i technikami dającymi korzyści pewnej zamkniętej grupie?
Jest tym zaufanie do samego siebie, budowane poprzez trzymanie się wskazań Buddy. Jeżeli Budda zaleca nam w naszej drodze do oświecenia trzymać się zasady niekrzywdzenia i niewywoływania negatywnych konsekwencji karmicznych również naszą mową, jest to raczej wskazywanie na pewien aspekt nas samych, na coś co sami zmuszeni jesteśmy odkryć i stworzyć w sobie, kierując się przy tym
raczej miłosierdziem i mądrością, niż oddzielaniem siebie i swoich emocji grubą kreską od innych ludzi i ich emocji. Czy ugodzony w udo bawół ma szansę praktykować współczucie, kiedy rzuca się na niego lew? Oczywiście do pewnego stopnia tak, ale o wiele przyjemniej praktykowałoby mi się współczucie przetwarzając metodami syntezy addytywnej, modularnej czy FM jego pełen cierpienia ryk o wolność w pełen wolności utwór breakcore'owy.
Czy flaga Polski jest czymś więcej lub mniej niż kawałkiem materiału i ważnym symbolem narodowym?
Oczywiście jest tym czym chcemy żeby była. Ale czy w mądrości jest miejsce na redukcjonizmy, na nasze własne nieuświadomione lęki i motywowane pożądaniem preferencje?
Nawet plugawienie i przekleństwa kierowane w odpowiednią stronę mogą wyrządzić wiele dobrego, np. wyraźny sygnał ze strony społeczeństwa, że nie akceptuje faszystów może zadziałać jako straszak na tychże i oszczędzić im niedoszłym ofiarom wielu cierpień. Czy dzisiaj, na przyczółku 2016r. w Polsce, potrzebne jest nam spoiwo, które pozwoli Polakom zjednoczyć się i wspólnie wyzwolić z niekorzystnej dla nas sieci wpływów w którą wplątali nas politycy w czasach transformacji?
Moim zdaniem bardzo. Czy tym spoiwem musi być flaga? W naszym dorobku kulturowym znalazłbym parę ciekawszych rzeczy, które mogą przekonać niezdecydowanych i utwierdzić w przekonaniu przekonanych, że jednak warto swoimi działaniami przyczyniać się do powstania silnej Polski, jak choćby Dwanaście etiud op.33 Szymanowskiego czy późne preludia Chopina. Ale jeżeli są tutaj na forum osoby szczerze niechętne państwowości lub niezainteresowane takimi tematami to chętnie bym posłuchał dlaczego ich zdaniem nie potrzeba nam silnej Polski, sam taki okres przechodziłem obrzydzony wszechobecną medialną propagandą utożsamiającą patriotyzm z wieśniactwem lub nacjonalizmem.