jasiek pisze:Miłość to działanie na rzecz dobra drugiej osoby.
Szacunek okazywany drugiej osobie.
W przykazaniu miłości nie są istotne emocje lecz wierność.
Tak można by w telegraficznym skrócie opisać tę kwestię.
No właśnie: dobrze sobie przypomnieć, jak kompletnie dziwaczny jest język doktryny katolickiej. Miłość to nie żadna miłość, ale wierność, szacunek wobec innych i działanie na raecz ich dobra. Wow. Ponowoczesne rekonstrukcje znaczenia codziennie uzywanych słów to przy tym pikuś.
108Adamow pisze:Drogi Jaśku
pozwól, że podsumuję nieco tę dyskusję, obdzierając ją z niepotrzebnych wycieczek ironiczno-sarkastycznych.
Strzelaniem zupełnie kulą w płot jest próba dyskusji ch-budd na planie etyki. Miłość, szczególnie, tak rozumiana, jak ją pokazałeś, szacunek itp itd są wystarczająco wspólne lub niewykluczające się, jak to wykazał częściowo Har-Dao. Klasyczny wektor ataku chrześcijan na buddyzm, czyli atak z pola Miłości wynika z ignorancji, widocznej w swej jaskrawej formie w słynnym oświadczeniu JP II o duchowym onanizmie.
Problemem nie jest etyka, definiowana przez Buddę w standardach Jezusa (i , częstokroć, w standardach postchrześcijańskich Oświecenia i etyki XX-wiecznej, wyrosłej z coraz lepszego zrozumienia psychologii jednostki i społeczeństwa) w okresie, gdy Naród Wybrany żył w rzeczywistości Starego Testamentu i miał jeszcze 400 lat czekać na swego Emmanuela.
Problemem jest uznanie źródła. Buddyści zauważyli, że obszary, które religie NAKAZUJĄ, których dogmatycznie WYMAGAJĄ lub wyłączają spoza dyskusji sankcjonując je pochodzeniem od Najwyższego, tak naprawdę są immanentną cechą człowieka, i aby je rozwijać, nie trzeba tworzyć bytów nadmiarowych. Nie jest problemem miłość, problemem jest wymyślanie Boga, dodatkowo w trzech osobach, którego dodatkowo jedną osobą jest człowiek, by miłość usankcjonować. Ponieważ ona jest i bez nich! Wiemy, jak ją kształtować (intencjonalnie, np. w wadżrajanie), kiedy się pojawia samoistnie w wyniku praktyki (zen, pozbawione praktyk celowych), jakie ma skutki, warunki konieczne i objawy.
Buddyzm nie dysponuje Przykazaniami zesłanymi przez Boga (Zeusa, Ozyrysa, kogokolwiek). Dysponuje jedynie Wskazaniami, spisanymi przez ludzi dla ludzi, wskazówkami kierunku, nie znakami zakazu. Propozycjami szacunku dla życia, innych osób. Wystarczy, że porównasz sobie Dekalog z listą wskazań, by zobaczyć fundamentalną różnicę w podejściu do tematu np życia czy seksu. Tu nie traktuje się osoby jak dziecka, któremu trzeba zakazać, by nie zrobiło, tu wskazuje się dorosłej osobie, że są obszary, w których powinna zachować szczególną uważność, gdyż łatwo wygenerować w nich bałagan, który wielu dotkliwie dotknie.
Stąd właśnie zdziwienie na początku, że miłość można NAKAZAĆ. Dla buddysty to tak, jakby nakazać mu mieć uszy. "Nakazuję ci, miej uszy!". Przecież one są tu ciągle, choć nie zawsze je widzę...
A.
napisane w święto epifanii, która, jak niektórzy sądzą, była niezbędna, by pokazać światu miłość. Światu, który istniał w swej nieskończonej wielobarwnej miłości na eony wcześniej.
GOOD POSTING!
Za sceną rozległ się gwałtowny tupot i wreszcie wszedł lew.
Składał się z dwóch bobrów przykrytych kapą.