Nie ma powodu, by sądzić, że nie podążamy drogą Buddyzmu tylko dlatego, że nie mamy nauczyciela, którego podziwiamy w kwestiach duchowych i na którego zdajemy się przy podejmowaniu decyzji.
"Nie mamy nauczyciela" – to fikcja, ktoś musiał pokazać, jak się medytuje i wyjaśnić, po co. Także sam wybór sposobu medytowania jest skądinąd "podziwianiem" w kwestiach duchowych i "zdawaniem się" na kogoś przy podejmowaniu decyzji.
W buddyzmie ciągła fizyczna obecność nauczyciela nie jest koniecznością, koniecznością jest uzyskanie dobrej wiedzy i dobrych wyjaśnień oraz kontrolowanie właściwego kierunku rozwoju. Znam uczniów, którzy po przyswojeniu solidnej porcji wiedzy i praktyki, widują nauczyciela raz na rok. Czy mogę sobie wyobrazić jego fizyczną nieobecność przez długi czas? Jasne, że tak. Przekaz nie jest czymś, co działa wyłącznie w promieniu kilku, kilkudziesięciu metrów i wyłącznie poprzez fizyczną obecność. Czasem dziwię się, że buddyści zmieniający sangi i poprzez tę zmianę rozwijający się skutecznie na buddyjskiej ścieżce, nie doceniają roli pierwszego kontaktu z buddyzmem. On jest właśnie taki, że pozwala odejść, szukać gdzie indziej, ale nie znaczy, że nie wspiera w kolejnych wyborach, a te w następnych. Przyczyna i skutek działają również i tutaj. A sama sanga, jak ja to rozumiem, nie istnieje dlatego, że poza nią nie można medytować, ale dlatego, że wraz z jej istnieniem możliwy jest dostęp do nauk. Medytowanie wspólnie z sangą przekłada się, krótko mówiąc, na współudział w przekazywaniu dharmy.
Natomiast, jeżeli eksperymentuje się z medytacją w całkowitej izolacji od nauk Buddy, bez znajomości buddyzmu, to oczywiście nie można tego nazwać praktyką buddyjską. Pytanie jest też takie: ile i jak długo o buddyzmie trzeba wiedzieć, żeby mieć pewność, że właśnie buddyzm się praktykuje. I czy da się wiedzieć jedynie z książek, artykułów i filmowanych wykładów. Ha!
Ponieważ jest to artykuł poświęcony głównie demokracji, to jeszcze do tego fragmentu się odniosę:
Zgromadzenie klasztorne ma ponadto przywódcę, który może odrzucać decyzje, jeśli zagrażają one jedności sanghi. Starsi mnisi mogą prosić młodszych mnichów o odstąpienie od opozycji, jeśli uważają, że na szali znajduje się ważne prawo.
Wygląda jednak na to, że musiałaby być ogólna zgoda (zgoda większości) co do decyzji, które mógłby odrzucić przywódca, bo demokratyczna sanga nawet jeśli nie wie, co zagraża jej jedności, to ma tę cechę, że wydaje jej się, że wie wszystko, dopóki nie padnie stopujący argument. Kim musiałby być przywódca, żeby skutecznie stopować demokratyczną większość?
Pozdrawiam, gt
Ps.
Podobno więzienie nie jest wcale złym miejscem do rozwijania wolności od przywiązań.
