Pozdrawiam

"If it ain't broke, don't fix it" albo jak to zostało przetłumaczone po polsku "Działa? Nie naprawiaj!"mundek pisze:Możesz mi podać "główną myśl" przewodnią Magida w jego nauczaniu?...mam nadzieję, że właściwie zrozumiesz tą prośbę.
W skrocie: Debata miedzy Batchelorem a Wallacem nie byla wynikala jedynie z roznic pogladow filozoficznych, ale tez osobowosci.The philosophical gulf between them today reflects those personal differences remarkably closely. It doesn’t surprise me, but I am saddened by the increasingly strident tone of those differences. After three decades, the old restraint seems finally to be bursting out of its emotional containment. This is not just a debate of ideas.
Schettini zaznacza, ze chodzilo tez nie tylko o filozofie, ale o rozne podejscie do historii. To co dla Alana stanowilo fakt historyczny, dla Stephena juz niekoniecznie.Alan’s recent Mandala article, “Distorted Visions of Buddhism,” accuses Stephen of rewriting history, and therein lies the crux: what to Alan is historical fact is to Stephen debatable; what to one must remain beyond question is to the other the very thing that must most urgently be questioned.
Co jest przykładem tezy, iż to nasz umysł stwarza świat, w którym żyjemy. Ktoś zobaczy na własne oczy i nie jest to dla niego wystarczający dowód, a ktoś nie widzi, a wierzy. A jak to było z Niewiernym Tomaszem? Jakoś podobnie?Jednak bycie swiadkiem aktywnosci kontrolowania pogody, nie przekonalo Batchelora.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Tomasz_Aposto%C5%82miluszka pisze:A jak to było z Niewiernym Tomaszem? Jakoś podobnie?
Do pewnego stopnia podobnie. Chociaz marny byl sceptyk z tego Tomasza. Przeciez mogl uznac to wszystko za halucynacjeWedług Biblii nie było go podczas ukazania się zmartwychwstałego Chrystusa apostołom. Gdy potem opowiadali mu o tym, nie chciał im uwierzyć, ale postawił warunek, że uwierzy, kiedy sam zobaczy Jezusa i dotknie Jego ran. Gdy Jezus pojawił się ponownie, poprosił nieufnego Tomasza, aby włożył palce w miejsca po zadanych ranach. Tomasz zdumiony wypowiedział słowa: Pan mój i Bóg mój. W języku potocznym niewierny Tomasz stał się synonimem sceptyka.
Przecież zobaczenie albo doświadczenie czegoś nie musi świadczyć o prawdziwości danego wydarzenia lub o prawdziwości jego wytłumaczenia. Chociażby ludzie doświadczają „mistycznych” przeżyć pod wpływem manipulacji; widzą zjawiska wyjaśniane później jako „nadnaturalne”, które ostatecznie okazują się zwykła sztuczką → http://youtu.be/QlfMsZwr8rcmiluszka pisze:Co jest przykładem tezy, iż to nasz umysł stwarza świat, w którym żyjemy. Ktoś zobaczy na własne oczy i nie jest to dla niego wystarczający dowód, a ktoś nie widzi, a wierzy. A jak to było z Niewiernym Tomaszem? Jakoś podobnie?
problem w tym że zdarzenia "ponadnaturalne"/"mistyczne" itd. są z reguły niepowtarzalne - bo nie znamy czynników które mają wpływ, na przebiegDowód powinien być oparty na powtarzalności zjawiska, przy zachowaniu kontroli otoczenia w którym wszystko się odbywa.
Zob tez http://www.youtube.com/watch?v=Z2Kz8FzruvQ gdzie mamy przyklad z Indii.piotr pisze:Chociażby ludzie doświadczają „mistycznych” przeżyć pod wpływem manipulacji; widzą zjawiska wyjaśniane później jako „nadnaturalne”, które ostatecznie okazują się zwykła sztuczką → http://youtu.be/QlfMsZwr8rc
W skrocie: dla Levinasa buddyzm byl nie do przyjecia, bo zaprzeczal smierci (z powodu koncepcji odradzania sie), ktora byla dla zachodniego filozofa aksjomatem. Po drugie, dla Batchelora zachodnia filozofia byla zbyt intelektuala i w ogole nie odnoszaca sie do zycia, w przeciwienstwie do buddyzmu. Dotyczylo to, o ironio, nawet filozofii egzystencjalnej.When at last M. Levinas did address the subject of
Buddhism, it turned out that his main reservation was that it denied the finality of death, which he regarded as axiomatic for a Western thinker. I have often thought about this remark. I cannot be entirely sure what he meant, but it cast another light on my own inability to accept the doctrine of
rebirth. It made me realize that belief in rebirth was a denial of death. And by removing death’s finality, you deprive it of its greatest power to affect your life here and now.
I was disappointed by my meeting with Professeur Levinas; whatever thoughts I may have had of returning to university to study for a degree evaporated. It brought back everything I had rejected at school in Britain: an overriding emphasis on the acquisition of information, the purely
cerebral approach to learning, that same unwillingness to confront felt experience. This was all the more ironic given that the subject of the lecture had been the lifeworld itself, in contrast to the alienating concepts we lay upon it. No
matter how much I was drawn to M. Levinas’s ideas, I recognized that I had a far closer kinship with a Buddhist sensibility.
Jeśli ktoś twierdzi, że potrafi lewitować, to chyba może to powtórzyć kilka razy. Jeśli ktoś twierdzi, że potrafi sterować pogodą, to chyba również może to kilkakrotnie zademonstrować. Chyba, że pod wpływem wzroku badacza, nagle doznaje przypływu „złej aury” i niestety jego moce z niego uchodzą. Wtedy nie ma o czym rozmawiać.Niedooswiecony pisze:problem w tym że zdarzenia "ponadnaturalne"/"mistyczne" itd. są z reguły niepowtarzalne - bo nie znamy czynników które mają wpływ, na przebieg
Ciekawe podejście, chociaż nie wydaje mi się, by buddyści zaprzeczali śmierci. Raczej odmiennie rozumieją jej esencję: jako oddzielenie od tego co drogie i kochane, bez wiedzy o tym ile ono może trwać…Igo pisze:W skrocie: dla Levinasa buddyzm byl nie do przyjecia, bo zaprzeczal smierci (z powodu koncepcji odradzania sie), ktora byla dla zachodniego filozofa aksjomatem. Po drugie, dla Batchelora zachodnia filozofia byla zbyt intelektuala i w ogole nie odnoszaca sie do zycia, w przeciwienstwie do buddyzmu. Dotyczylo to, o ironio, nawet filozofii egzystencjalnej.
Zalezy jaka sie przyjmie definicje smierci. Na tyle ile zrozumialem Batchelora: wg niego buddyzm (jak i inne religie) zaprzecza smierci jako nicosci, w ktora sie wpada w momencie smierci.piotr pisze:Cześć,
Ciekawe podejście, chociaż nie wydaje mi się, by buddyści zaprzeczali śmierci. Raczej odmiennie rozumieją jej esencję: jako oddzielenie od tego co drogie i kochane, bez wiedzy o tym ile ono może trwać…Igo pisze:W skrocie: dla Levinasa buddyzm byl nie do przyjecia, bo zaprzeczal smierci (z powodu koncepcji odradzania sie), ktora byla dla zachodniego filozofa aksjomatem. Po drugie, dla Batchelora zachodnia filozofia byla zbyt intelektuala i w ogole nie odnoszaca sie do zycia, w przeciwienstwie do buddyzmu. Dotyczylo to, o ironio, nawet filozofii egzystencjalnej.
nie - to nieprawda- bo jeśli chociaż raz będzie lewitował - to już uczynił "cud" - tylko mu naukowcy nie uwierzą. Tu nie chodzi o złą aurę tylko np. stan psychiczny, parafernalia itd.Jeśli ktoś twierdzi, że potrafi lewitować, to chyba może to powtórzyć kilka razy. Jeśli ktoś twierdzi, że potrafi sterować pogodą, to chyba również może to kilkakrotnie zademonstrować. Chyba, że pod wpływem wzroku badacza, nagle doznaje przypływu „złej aury” i niestety jego moce z niego uchodzą. Wtedy nie ma o czym rozmawiać.
Właśnie to miałem na myśli, pisząc ironicznie o „złej aurze”. Aż miło popatrzeć na filmiku, który wcześniej podesłałem, jak przewracającemu kartki siłą woli, zmienia się stan psychiczny, gdy Randi lekko „utrudnia” mu zadanie. Polecam, obejrzyj.Niedooswiecony pisze:nie - to nieprawda- bo jeśli chociaż raz będzie lewitował - to już uczynił "cud" - tylko mu naukowcy nie uwierzą. Tu nie chodzi o złą aurę tylko np. stan psychiczny, parafernalia itd.
Nie wiem co mial na mysli. Moge tylko sprobowac sie wczuc w jego psyche. Otoz smierc w buddyzmie jest w pewnym sensie ostateczna lecz nie w takim sensie jak dla zachodniego filozofa egzystencjalisty ateisty np dla Sartre'a. Moze Batchelor powinien tu zamiast slowa "smierc" uzyc terminu "nicosc" czy "anihilacja" ? Wtedy jego rozumowanie brzmialoby tak: wiara w odrodzenie jest zaprzeczeniem popadniecia w nicosc, w ten sposob pozbawia sie nicosci wplywu na tu i teraz. Nie bojmy sie tego slowa - postawa Batchelora wydaje mi sie pochwala nihilizmu ! Chce on zrobic nihilizmowi pozytywny PR, zeby nie popadac w depresje lecz jak najlepiej wykorzystac tu i teraz, bo post mortem jest tylko nicosc. W koncu tytul jego ksiazki brzmi "Confessions of a Buddhists Atheist", czyli ten ateizm gdzies tu ciagle w tle jest obecny.piotr pisze:Co do Batchelora, to ciekawe jest również to co on napisał:
- It made me realize that belief in rebirth was a denial of death. And by removing death’s finality, you deprive it of its greatest power to affect your life here and now.
Nie rozumiem jego toku rozumowania, gdyż w pewnym sensie śmierć w rozumieniu buddyjskim jest „ostateczna”: kończy życie takim jakie je znamy, a co jest po nim tak naprawdę nie wiadomo, poza tym że odrodzimy się gdzieś (tylko gdzie?) jako ktoś (ale jako kto?). Kompletnie nie widzę, jak taka perspektywa pozbawia wpływu śmierci na życie, bo to „gdzie” i „kto” zależy między innymi od tego co zrobimy tu i teraz.
Igo pisze: Nie bojmy sie tego slowa - postawa Batchelora wydaje mi sie pochwala nihilizmu! Chce on zrobic nihilizmowi pozytywny PR, zeby nie popadac w depresje lecz jak najlepiej wykorzystac tu i teraz, bo post mortem jest tylko nicosc. W koncu tytul jego ksiazki brzmi "Confessions of a Buddhists Atheist", czyli ten ateizm gdzies tu ciagle w tle jest obecny.
Nie. Ale moze do niego zajrze. Pewnie masz na mysli: http://speculativenonbuddhism.wordpress.com/Tomek pisze:Czytasz może któryś z blogów Glenna Wallisa?
Mysle, ze Batchelora dystans do idei odradzania sie, ma swe zrodlo nie tylko w mniemaniu, ze anihilacja, nicosc ma bardziej doniosle konsekwencje dla zycia doczesnego niz ortodoksyjne nauczanie buddyjskie.piotr pisze:Wszystko OK, tylko Batchelor na przeświadczeniu, że śmierć w buddyzmie ma mieć jakoś mniej doniosłe konsekwencje na życie obecne, odsuwa się od idei ponownego zaistnienia.
W skrocie: Podczas studiow buddyjskich u swego nauczyciela Geshe Rabtena Batchelor zauwazyl pewna slabosc rozumowania Dharmakirtiego. Otoz wg tego ostatniego przyczyna stanow umyslowych sa inne stany umyslowe. Batchelora to nie przekonywalo. Podzielil sie swa watpliwoscia z Geshe Rabtenem, ktory, przycisniety do muru, odpowiedzial mu, ze mozna o tym wiedziec z cala pewnoscia, dzieki doswiadczeniu z pierwszej reki podczas zaawansowanych stanow medytacyjnych. To rowniez nie przekonalo Batchelora, ktory pisze, iz wymagalo to od niego wiary w sprawozdanie ze swych subiektywnych doswiadczen (podczas zaawansowanych medytacji) innych osob. Batchelor postawil retoryczne pytanie, czym zatem ta sytuacja rozni sie od wiary w zapewnienia mistykow, ktorzy twierdza, ze doswiadczyli bezposredniego istnienia Boga.Geshe Rabten communicated the ideas clearly and succinctly, then had us divide into pairs to pick apart in debate the details of what he had just taught. This was an excellent intellectual
discipline. It made me aware of how much of my thinking was muddled. Without subjecting one’s ideas to such scrutiny, it is easy and reassuring to cherish opinions that, in the end, are found to rest on the sloppiest of unexamined assumptions. This training in philosophical analysis, however, was a two-edged sword. It only worked up to a point. As soon as it encountered a Buddhist belief that did
not stand up so well to its critique, it risked undermining one’s faith. I could not have foreseen then, at the height of my enthusiasm for Dharmakirti, how a few months later I would be waking up in the middle of the night in a cold
sweat, agonizing about whether the primary cause of a mental state was necessarily another mental state. This crisis erupted because, when we finally came to the proof for rebirth, I was not at all convinced by it. Here it is:
subject: the mind of a baby that has just been born
predicate: existed previously
reason: because it is a mind
example: like this mind.
I was skeptical. Given current scientific knowledge of the brain, I did not find it difficult to believe that such an organ was capable of producing thoughts, feelings, and perceptions. That seemed an entirely reasonable hypothesis to explain the origin of mental phenomena. Yet Dharmakirti does not even mention the brain. He has no knowledge of it at all. When pressed as to how one could know with certainty that mind is immaterial and thus only
capable of being produced by a previous immaterial mind, Geshe Rabten replied that in advanced states of meditation one came to know this directly, through one’s own firsthand experience. Thus the “proof” of rebirth rested on a subjective experience of a non-physical entity in a non-ordinary state of awareness. If you lack such an experience yourself, then you have to trust the word of meditators more accomplished than oneself.
But if the proof of rebirth finally depends on having faith in the reports made by others of their subjective experiences, then how is it any different from claiming that God exists because mystics—why would they lie?—claim to have had direct experience of God? On what grounds should I
choose to believe a Buddhist meditator rather than a
Christian mystic or, for that matter, someone who claims to have been abducted by aliens and taken to a spaceship docked behind Alpha Centauri? All may be equally moral, sincere, and honest people, passionately convinced in the truth of what they have experienced, but their claims are going to persuade only those who are already predisposed
to believe them.
Nie chciałem implikować tego, że jest to dla niego jedyna przesłanka.Igo pisze:Mysle, ze Batchelora dystans do idei odradzania sie, ma swe zrodlo nie tylko w mniemaniu, ze anihilacja, nicosc ma bardziej doniosle konsekwencje dla zycia doczesnego niz ortodoksyjne nauczanie buddyjskie.
Twoim zdaniem Batchelor podnosi problem w sposob nieuczciwy. Ja jednak tego nie odbieram w ten sposob.piotr pisze:Problem jest znaczący i dobrze, że Batchelor go podnosi. Jednak sposób w jaki to robi jest nieuczciwy, bo daje nam swoją tezę (nie ma powodu by zakładać, że istnieją ponowne narodziny, które są owocem naszej karmy) i przejaskrawioną antytezę (zakładając, że istnieją ponowne narodziny, które są owocem naszej karmy, musisz też przyjąć, że ludzie, którzy twierdzą, że byli badani przez kosmitów mówią prawdę)
Nie widze, zeby Batchelor przedstawil taka implikacje. Owszem jego zdaniem zachodzi podobienstwo miedzy 3 rzeczami - przyjmowaniem na wiare, ze prawdziwe sa:(..) daje nam swoją (..) przejaskrawioną antytezę (zakładając, że istnieją ponowne narodziny, które są owocem naszej karmy, musisz też przyjąć, że ludzie, którzy twierdzą, że byli badani przez kosmitów mówią prawdę)
Moim zdaniem, nie.piotr pisze:Moim zdaniem jego wypowiedź implikuje to co napisałem.
Moim zdaniem nie. Moglbys uzasadnic, w ktorym momencie sprowadza wszystko do absurdu ?piotr pisze:Tak czy inaczej sprowadza wszystko do absurdu.
W tej ksiazce i znanych mi jego artykulach oraz video z sieci Batchelor nie zajmuje sie w ogole (ani slowem) wspomnianym zakladem. Nie wspomina rowniez nic o zakladzie Pascala.piotr pisze:Mógłbyś napisać, czy Batchelor w swojej książce w ogóle zajmuje się „zakładem”, o którym wspominałem?
Nie, nie zajmuje sie. Batchelor, jak zauwazylem, w ogole niewiele pisze o medytacji. Mam wrazenie, ze wszelkie odmienne stany swiadomosci, czy to wywolane przez medytacje czy narkotyki, w niewiele go interesuja. Jest skupiony na tu i teraz, na zwyklosci, codziennosci, doczesnej egzystencji.piotr pisze:Czy zajmuje się też problemem stanów medytacyjnych, które dla zwykłego śmiertelnika, są tak samo mało prawdopodobne jak ponowne narodziny?
Igo pisze: Batchelor, jak zauwazylem, w ogole niewiele pisze o medytacji.
Pelna zgoda. Ja tez tak to rozumiem. Wedlug Batchelora wszystkie te twierdzenia sa na tym samym poziomie, bo sa przyjmowane na wiare.piotr pisze:Batchelor pyta retorycznie, na jakiej podstawie ma cenić bardziej twierdzenia buddystów, nad twierdzenia chrześcijańskich mistyków, albo ludzi twierdzących, że byli porwani przez UFO. Rozumiem to tak, że według niego nie ma takiej podstawy, więc wszystkie te twierdzenia stawia na tym samym poziomie.
Tu sie nie zgadzam. To tak jakbys powiedzial: bedac Swiadkiem Jehowy, chcac byc konsekwentnym,musisz przyjac tez, ze istnieje Allah !piotr pisze:Zatem jeśli przyjmujesz jedno i chcesz być konsekwentny, musisz przyjąć dwa pozostałe.
Mam wrazenie, ze akurat ludzie porwani przez UFO, w argumentacji Batchelora nie pelnia jakiejs szczegolnej roli. Rownie dobrze mogl wspomniec o wyznawcach Spagetti Monstera, Swiadkach Jehowy, mistykach zydowskich etc. Chodzilo mu tylko, ze pewni ludzi przyjmuja pewne twierdzenia na wiare.piotr pisze:Do absurdu sprowadził wszystko, gdy przywołał przykład osób porwanych przez UFO. Według tych osób ich doświadczenia nie mają być tylko kompletnie subiektywne (obecność obcych, obdukcja, podróże), jak w pozostałych dwóch przypadkach.
Tez zaluje, ze Batchelor nie omawia swoich przemyslen odnosnie "zakladu". Nie wiem co jest tego przyczyna. Czy uznal kwestie za nieinteresujaca czy tez moze nigdy sie nad nia nie zastanawial ?piotr pisze:Jeśli Batchelor nie omawia tego „zakładu”, to moim zdaniem, jego dyskusja nie może być pełna.
Zgadzam sie, ze ten "zaklad" nie jest zadnym dowodem. Moze byc jakims argumentem. Tu juz kazdy musi sam sobie odpowiedziec, na ile go taki argument przekonuje. Klasyczny zaklad Pascala doczekal sie krytyki zob. http://pl.wikipedia.org/wiki/Zak%C5%82a ... la#Krytykapiotr pisze:„Zakład” oczywiście nie jest dowodem — moim zdaniem takiego dowodu w buddyzmie nie ma i próżno go szukać — ale jest istotną przesłanką do tego by przyjąć, że ponowne narodziny zgodnie z własnymi działaniami, mają faktycznie miejsce.
Tomek pisze:Batchelor pisze o medytacji - praktycznie w każdej z książek dyskretnie wplata 'instrukcje'.Igo pisze: Batchelor, jak zauwazylem, w ogole niewiele pisze o medytacji.
Przykładem tego może być rozdział "Świadomość" z Buddhism without beliefs
Ponadto, słuchałeś tego wykładu?
Batchelor rowniez buddyjskie 4 szlachetne prawdy pojmuje na sposob pragmatyczny a nie w duchu korespondencyjnej teorii prawdy, ze odzwierciedlaja jakas rzeczywistosc.Following the example of William James, John Dewey, and Richard Rorty, I have relinquished the idea that a “true” belief is one that corresponds to something that exists “out there” in or beyond reality somewhere. For pragmatist philosophers such as these, a belief is valued as true because it is useful, because it works, because it brings
tangible benefits to human beings and other creatures. Siddhattha Gotama’s Four Noble Truths are “true” not because they correspond to something real somewhere, but because, when put into practice, they can enhance the quality of your life. In the context of the worldview and sociopolitical organization of medieval Tibet, belief in spirits worked to the extent that it provided explanations for natural events. It also “worked” in that it enabled practices that sometimes seemed to resolve the ensuing problems spirits caused. At the time it may have been one of the better theories around. In the secular world of twenty-first-century Europe and America, such beliefs are less likely to attract adherents and less likely to work, because they are increasingly difficult to mesh with a
worldview composed of other beliefs that have shown a remarkable ability to produce desired effects in people’s lives.
The strongest argument against gods, spirits, and tantric divination is found in the existence of the electricity grid, brain surgery, and the Declaration of Human Rights. Irrespective of whether the truth-claims made by Newton or Voltaire can be shown to correspond with reality or not, they have become part of an understanding of the person and the world that has led to numerous benefits and
freedoms that I for one would not be prepared to exchange for a life in a pre-modern Buddhist society. This is not to say that modern liberal democratic societies are perfect. Far from it. The fundamental human suffering that Buddha
addressed in Turning the Wheel of Dhamma is no different today than it was two and a half thousand years ago. What draws me to Buddhism is not that it has a more convincing explanation of the nature of reality than other religions, but that it offers a methodology which might actually work in
addressing the question of suffering.
Na swoja obrone, przed taka krytyka, Batchelor odpowiada, ze zawsze tak bylo i tradycje (chinska czy tybetanska) wybieraly sobie teksty wedlug swego uznania.I am fully aware that the passages to which I am drawn in the Canon are those that best fit my own views and biases as a secular Westerner. Critics have accused me of “cherry picking” Buddhist sources, of extracting only those citations that support my position while either ignoring or explaining away everything else. To this objection, I can only point out that it has ever been thus. Each Buddhist school that has emerged in the course of history has done exactly the same. Chinese Buddhists selected the texts that best fitted their needs as Chinese, just as Tibetan Buddhists chose those that best fitted theirs. If Buddhism is a living
tradition for you, one to which you turn for clues as to how to lead your life here and now rather than for cold impersonal facts, then how could it be otherwise? In this respect, I confess that what I am doing is not an objective study of Buddhism, but what I can only call theology—albeit theology without theos.
Jego tzw oswiecenie nie bylo "naglym uderzeniem pioruna" pod drzewem lecz wieloletnim procesem dojrzewania intelektualnego, zyciowego etc.But this account contradicts what we know about Siddhattha Gotama in the Pali Canon. The Buddha’s father was not a king but a leading nobleman of the Gotama clan, who would have served as chairman of the Assembly in Sakiya. At most he would have been a sort of regional headman or governor. Sakiya was part of the powerful kingdom of Kosala, ruled by King Pasenadi from the capital city of Savatthi, about eighty miles to the west. “The Sakiyans are vassals of the King of Kosala,” acknowledged Siddhattha Gotama.
I jeszcze jeden cytat z Batchelora, stad: http://www.westernchanfellowship.org/ag ... dhist.htmlLing provocatively claimed that Gotama did not intend to found a new religion but a new civilization. The various forms of the Buddhist religion, as we know them today,
are, he argues, the remnants of a civilization that failed to take root in India. I found this idea compelling. It has remained central to my thinking about the Buddha and Buddhism ever since
Batchelor nawiazuje tu do swego dziecinstwa (ktore bylo humanistyczne a nie chrzescijanskie), do ktorego zdaje sie wracac.Something I've noticed over the years is how, although we may start out at a young age rebelling against Christianity or our Jewishness and then finding in Buddhism a vindication for our rebelliousness, as we grow older, we begin in a strange way to recover our past. I was not brought up a Christian. In fact, my grandparents on my mother's side formerly broke with the Christian Church, even though my great-grandfather was a Wesleyan minister. Under my mother's influence I grew up in an anti-Church environment, one which might loosely be termed humanistic. Now I find that I am coming back more and more to that culture in which I grew up. Although I admire many of Christianity's ethical values, I have no natural sympathy with the Christian tradition. But I do find myself increasingly sympathetic to my own childhood experience as a humanist, a secularist, an agnostic. I'm even beginning to reconsider positively what it means to be a materialist -- a term that has a rather bad press in Buddhism.
Żeby ktoś w ogóle chciał go słuchać - nad marketingiem i reklamą marki "Buddhadharma" pracują mu już od 2.5 tysiąca lat. Z nowym produktem o mało atrakcyjnej marce trudniej się przebić.Igo pisze:Wlasciwie nie wiem po co Batchelorowi jeszcze potrzebna etykietka "buddysty" ?
+10iwanxxx pisze:Żeby ktoś w ogóle chciał go słuchać - nad marketingiem i reklamą marki "Buddhadharma" pracują mu już od 2.5 tysiąca lat. Z nowym produktem o mało atrakcyjnej marce trudniej się przebić.Igo pisze:Wlasciwie nie wiem po co Batchelorowi jeszcze potrzebna etykietka "buddysty" ?
iwanxxx pisze:Żeby ktoś w ogóle chciał go słuchać - nad marketingiem i reklamą marki "Buddhadharma" pracują mu już od 2.5 tysiąca lat. Z nowym produktem o mało atrakcyjnej marce trudniej się przebić.Igo pisze:Wlasciwie nie wiem po co Batchelorowi jeszcze potrzebna etykietka "buddysty" ?
Ach, to o to chodzi w "świeckim buddyzmie", w normalnym świecie nazywa się to literaturą (piękną).Tomaek pisze:Ktokolwiek miał możliwość posmakowania sugestywnego 'produktu' batchelorowskiego pióra wie, że z taką ofertą można zdobyć niejeden rynek – polski, sukcesywnie się laicyzujący, wkrótce także.
Aby zobaczyc kim jest ow John R. McRae zerknalem tu http://www.worldwisdom.com/public/autho ... McRae.aspxTomek pisze:Batchelor - który wprawdzie nie dorasta do pięt takim historycznym marketingowcom, jak chociażby słynnemu „ewangeliście” (określenie J. McRae) południowego chan i za razem zręcznemu fundraiserowi Shenhui, który wypromował niejakiego Huinenga (pierwszego prawdziwego Buddę made in China, inaczej zwanego również 6 patriarchą) - ma z nimi niemniej to wspólnego, iż w przeciwieństwie do różnych nauczycieli azjatyckiego pochodzenia działających na Zachodzie, jest, podobnie jak gawędziarz i mówca Shenhui, niezrównanym mistrzem słowa. Batchelor pisząc w języku angielskim – bądź co bądź lingua franca współczesnego buddyzmu – ma wpływ na wyobraźnię wielkie liczby osób.
juz jedno zdanie, z tym "upset" sprawilo, ze zaczalem sie domyslac o pogladow McRae i co tak zmartwi jego czytelnikow.John McRae's latest book will surely upset some Zen students, Buddhist practitioners and teachers and, I suspect, a number of academics.
Potwierdzam. Proza Batchelora wydala mi sie sugestywna, wciagajaca i dobrze sie ja czyta. Ma lekkie pioro. Ladnie tez opowiada, o czym mozna sie przekonac sluchajac go w necie.amogh pisze:Ach, to o to chodzi w "świeckim buddyzmie", w normalnym świecie nazywa się to literaturą (piękną).Tomaek pisze:Ktokolwiek miał możliwość posmakowania sugestywnego 'produktu' batchelorowskiego pióra wie, że z taką ofertą można zdobyć niejeden rynek – polski, sukcesywnie się laicyzujący, wkrótce także.![]()
Hej Igo - na tę rzekomą "jałowość" którą Ford przypisuje Batchelorowi jest dobre panaceum - trzy ostatnie wykłady poświęcone są zen.Igo pisze:Jest to recenzja przychylna aczkolwiek, nie da sie ukryc, rowniez nieco ambiwalentna.
Ehh, wiesz co. Po tym jak sie posiedzialo u Kusan Sunima trzy lata zaledwie, po tym jak sie odrzucilo kluczowa dla zenu praktyke hwadu, oraz kluczowe pojecie prawdziwej natury bo sie pomyslalo, ze to "Atman, ktorego Budda odrzucil" a teraz robi się odosobnienia ludziom z "Zen" w nazwie, to to sie jakby nie bylo jalowe wydaje....Tomek pisze: Hej Igo - na tę rzekomą "jałowość" którą Ford przypisuje Batchelorowi jest dobre panaceum - trzy ostatnie wykłady poświęcone są zen.
Słowo zen ma jeszcze lepszy walor marketingowy niż buddyzm.booker pisze:teraz robi się odosobnienia ludziom z "Zen" w nazwie, to to sie jakby nie bylo jalowe wydaje....
Ale chyba jeszcze nie taki jak McDonald's?iwanxxx pisze:Słowo zen ma jeszcze lepszy walor marketingowy niż buddyzm.booker pisze:teraz robi się odosobnienia ludziom z "Zen" w nazwie, to to sie jakby nie bylo jalowe wydaje....
'zen' jest już passé - teraz dobrze sprzedaje się 'uważność'iwanxxx pisze:Słowo zen ma jeszcze lepszy walor marketingowy niż buddyzm.