booker pisze:...natomiast ze szeroko rozwartymi gałami ze zdziwienia okazało się, że użyczając swojego raczkującego wglądu innej osobie przy rozwiązaniu jej osobistego problemu z tym, iż nigdy nie potrafiła wziąć życia w swoje ręce (...)
ta osoba na następny dzień była szcześliwa sama przez się, nawet nie pamięta dokładnie w co była ubrana i co robiła - wszystko co się działo było dla niej ową 'czystą krainą' gdzie nic nie trzeba już poprawiać, ulepszać i dodawać aby być szczęśliwym - jedno ale - ona nigdy nie praktykowala buddyzmu...
...nie lubie być dumny ale to samo przeżywałem nieco wcześniej tylko że przez cztery dni, w jakiś sposób musiałem coś poprawnie przekazać - inaczej tamta osoba nie doświadczyła by stanu, który jest dość oczywistym szczęściem (dziejącym się samym z siebie a nie z rzeczy, które się robi, lub z tego cz przynosi 'los').. ale podobno tylko nowy Budda (Matrya (czy jakie tam imie) może przekazać poprawnie Dharme co nie wydaje mi się do końca zgodne z prawdą po tym co widze co się dzieje, bo Dharme możemy przekazywać sobie na wzajem i nie jest do tego potrzebny jakiś mitologiczny nowy Tathagata czy sto tysięcy innych super ważnych rzeczy, które muszą się stać...
Super! U nas na Karma-Lingu takie cos sie nazywa "transmisja bezposrednia, poza slowami i pojeciami myslowymi". (Lamy nam daja m.in. pojecia i wlasciwe slowa.) Tak mistrz udziela wgladu czy oswiecenia. (Ale ten stan umyslu w tym, ktory go udziela, MUSI BYC!)
W Indiach to sie nazywa 'darsian' i po to sie pielgrzymuje tysiace kilometrow, zeby wymienic spojrzenie oczy w oczy, w milczeniu, z jakims wysoko oswieconym.
Mi dopiero trzeciego dnia, gdy po naukach juz trzeci dzien podchodzilam z ta jedwabna szarfa 'katha', Lam Norbu pozwolil spojrzec w swoje oczy.
Ale najlepsze: przyjechal tam ktoregos lata jeden maly, Didier z Pau, to pod Pirenejami, jakies 22 lata max. Bardzo kontemplatywny, szukal klasztoru gdzie moglby wstapic i wahal sie miedzy chrzescijanstwej a buddyzmem. Jako turysta (tzn 2 x drozej), nie musial pracowac jak ja za swoj pobyt tam. Troche go nianczylam, bo w sprawach codziennych, zadbania o siebie itp to mial dwie lewe, powinien z gosposia jezdzic czy z nianka.
Wiec siedzimy sobie ktoregos przedpoludnia na tym kamieniu gdzie mozna palic (bo ja lubie), on na kamieniu, ja i Magali w trawie u jego stop a tu gong na medytacje. Magali pilnie wstala i poszla a ja, ze bylam rozleniwiona i spiaca i juz rano swoje odsiedzialam, powiedzialam: "obecnosc Didiera jest jak medytacja" .
I w tej samej chwili wszystko stalo sie doskonale piekne, mi grzbiet zesztywnial (chodzilam jak ucza w Zen na kin-hin) Wow! Widzialam, ze "wszystko jest 'zrobione' z Boga", czy : "Bog jest wszedzie" , pod cienka 'warstwa' formy czy tekstury wszystko jest Bogiem. Bylo to oczywiste. Wiem, ze opisane slowami to glupio wyglada, ale przezywanie tego bylo wspaniale. Chodzilam i kontemplowalam kilka godzin.
Tzn nie pierwszy raz mi sie takie cos zdarzylo; po dobrej porannej medytacji jak sie okraza stupe, to tez swiat jest doskonale piekny, choc mysli jeszcze nie ma i mowic (formulowac slowa) jest trudno - ale wtedy dostalam to od Didiera, i duzo silniej niz w tych porannych medytacjach sobie wysiedze.
Medytacja w obecnosci jakiegos oswieconego tez duzo lepiej dziala, latwiej mozna wejsc w te 'glebokie stany medytacji'.
Duzo byo tym gadac. Takich wspomnien mam pelno. Cos sie na pewno udziela.