Asti pisze: wyraźne problemy emocjonalne i społeczne
będą występować aż do wyzwolenia, tak myślę. U niektórych to mija, ale u większości chyba nie, chociaż nie mi to oceniać.
Asti pisze:medytacja pewnych kwestii nie rozwiązuje
niedawno zapadła mi w pamięci myśl jednego nauczyciela, parafrazując, medytacja sprawia, że zaczynamy dostrzegać różne nasze przeszkadzające emocje, o których przed rozpoczęciem praktyki być może nie wiedzieliśmy. A to, że zaczynamy widzieć nasze błędy to już coś.
Lamvadis pisze:nigdy nie ma tego poczucia, że to już teraz jest najlepszy moment. Zawsze znajdzie się coś, co można jeszcze dopracować, dopieścić, uleczyć.
O ile nie jesteśmy w stanie jakiejś głębokiej neurozy, to najlepszy moment na praktykę jest tu i teraz... Każdy, a przynajmniej większość z nas ma różne problemy i jazdy emocjonalne, mniejsze czy głębsze neurozy. To nie powód, żeby nie praktykować. Część z nich pewnie rozpuści się prędzej czy później po osiągnięciu uczucia "aha", inspirujących słowach lamy czy pod wpływem innych zależności.
Jest jeszcze inna kwestia, niektórzy nauczyciele mówią, że nawet w chwili, gdy znajdujemy się pod wpływem gniewu czy innej przeszkadzającej emocji, warto jest medytować. Z kolei inni zalecają przeczekanie takich stanów, gdyż medytacja pod wpływem pomieszania jest nieskuteczna. Ja się skłaniam ku tej drugiej opcji, czyli najpierw uspokojenie umysłu, dopiero potem medytacyjne uspokojenie umysłu
Asti pisze:jeśli praktykuje się długo i nie ma to przełożenia na życie codzienne, to w moim odczuciu trzeba sobie zadać pytanie, gdzie zrobiło się błąd i w jaki sposób można ten błąd naprawić
Niekoniecznie musimy dostrzegać to przełożenie, czasami dopiero żywe porównanie z ludźmi, którzy nigdy nie medytowali, daje nam świadectwo tego, że faktycznie coś się zmieniło. Z drugiej strony nauczyciele mówią o braku oczekiwań wobec praktyki. Być może właśnie wtedy osiągamy najlepsze rezultaty? (których swoją drogą i tak nie jesteśmy w stanie właściwie ocenić? podobno "aż do oświecenia to, co uważamy za rozwój, jest tylko koncepcją rozwoju").
ethan, pojęcie buddyjskiego turysty niezwykle trafne
Sam czasem tak się czuję
Sęk w tym, żeby utrzymywać buddyjski pogląd w życiu codziennym, także poza medytacją i poza kursami z Lamą. Jeszcze ważne jest to, czym się inspirujemy. Jeśli przez dłuższy czas nie prowadzę regularnej aktywności związanej z Dharmą, popadam w różnego rodzaju "światowe" problemy. Medytuję dopiero 2-3 lata i to dość nieregularnie, sam po sobie widzę, że podczas spotkania z Lamą oraz jakiś czas po, wiele "sztywnych koncepcji" ulega rozpłynięciu się, problemy znikają, mamy inspirację, która w zależności od różnych czynników trwa określony czas. Dążymy do tego, by ten stan trwał cały czas. Samsara wciąga i o ile nie angażujemy się na nowo w te wszystkie samsaryczne jazdy, mamy do nich dystans, wydaje mi się, że jestesmy na dobrej drodze
Jeszcze co do buddyjskiego turyzmu
pamiętajmy, że przyjmujemy schronienie w Buddzie, Dharmie, Sandze i Lamie nie tylko podczas medytacji, ale i w calym życiu. To są jedyne trwałe wartości, którym warto - z buddyjskiego punktu widzenia - zaufać i oddać im się w 100%. Samsara i Nirwana są od siebie nieoddzielne jak dwie strony medalu, nie wiem, czy z drugiej strony nie jest tak, że nie powinniśmy zaniedbywać relatywnej strony naszego życia.
Lama Yeshe pisze:Ale to nie oznacza, że nasze zrozumienie ich musi być pełne i idealne, byśmy mogli wejść na tantryczną drogę. Przybliżone zrozumienie jest na początek wystarczające.
W odniesieniu do tego całego zamieszania, które mamy w sobie, myślę, że gdybyśmy ich nie mieli, to po co mielibysmy praktykować? Przecież właśnie to charakteryzuje nieoświecony umysł, ze pełen jest przeszkadzających emocji i niezrozumienia. Gdyby można było za pomocą psychologii i terapii (w tym zachodnim rozumieniu) stać się doskonałym, buddyzm niczym by się od niej nie różnił, czy też byłby tylko dopełnieniem, jakimś małym krokiem do oświecenia. Psychologia, choć walczy z nieprzyjemnymi stanami, wzmacnia ego, to jest podstawa. Buddyzm rozpuszcza koncepcję ego, jednocześnie celem nie są ani różowe, ani czarne okulary, a widzenie rzeczy takimi, jakie są. Jedną rzeczą jest wiedza na ten temat, a inną urzeczywistnienie tej wiedzy, co wcale nie jest proste i zajmuje wiele lat, a nawet wcieleń.