Witam wszystkich,
meczy mnie ostatnio pewien problem. Chodzi o stosunki z moimi rodzicami. Sprawa nie jest prosta, gdyz od kilku miesiecy nie utrzymujemy kontaktow, a powodem takiego stanu rzeczy jest wedlug mnie caloksztalt naszych relacji, poczynajac od dziecinstwa... Od tamtego czasu czulem sie jakby nie do konca akceptowany (oni byli wtedy bardzo mlodzi, a jestem dzieckiem z tzw. wpadki), sytuacje pogorszylo przyjscie na swiat mojego brata (7 lat pozniej), do ktorego stosunek maja po dzis dzien pelen milosci i przesadzonej opiekunczosci. Ja jestem tym, ktory ma sobie radzic sam...O roznych sytuacjach, czy problemach, w szczegolnosci tych dotyczacych brata dowiadywalem sie przewaznie z drugiej reki, o czesci dowiadywalem sie przez przypadek, pelno bylo w tym pomieszania, unikania i gry pozorow... Ten stan trwa juz bardzo dlugo, tym bardziej, ze oboje z bratem przekroczylismy 40-stke
![Kwadratowy :]](./images/smilies/splash.gif)
niewiele sie zmienilo. W latach 80-tych wyjechalem za granice na kilka lat i to moim zdaniem poglebilo jeszcze problem. Koniec koncow po latach mieszkamy wszyscy w tym samym miescie w RFN, ale uklady sa niestety nie najlepsze. Moj ojciec, ktory zawsze byl dosc apodyktyczny, z wiekiem niestety wcale nie zmienil sie na lepsze, matka, ktorej najbardziej mi zal, rzadko miala wlasne zdanie. I tak juz zostalo. Przez ta sytuacje moje relacje z bratem tez sa ''chore'', traktujemy sie jak obcy ludzie... Jako buddysta mam z tym pewien problem, z jednej strony rozumiem, iz obecna sytuacja moze miec zwiazek z poprzednimi zywotami, jednak swiadomosc tego faktu nie ulatwia mi zrozumienia sprawy, gdyz jako nieoswiecony nie mam dostepu do tego typu informacji, moze gdybym wiedzial cos o poprzednich inkarnacjach byloby mi latwiej zrozumiec. Z drugiej strony, moze te trudne sytuacje wcale nie siegaja tak daleko, tylko sa wynikiem blednych decyzji podejmowanych przez nas wszystkich w przeszlosci. Do jakiegos czasu akceptowalem ten stany rzeczy, myslac, ze taka mam pozycje w tej rodzinie, i tak juz zostanie...jednak na kolejnej ''udawanej'' imprezie rodzinnej nie wytrzymalem i wywalilem wszystko bez ogrodek. Nie ukrywam, ze wszyscy bylismy lekko ''pod wplywem''. Skutkiem byl atak ze strony brata na moja osobe, placz matki i gniew ojca. Ja wyszedlem wzburzony do domu. Od tego czasu mecza mnie wyrzuty sumienia, jest mi przykro, iz tak sie stalo, do siebie mam pretensje, ze nie udalo mi sie opanowac emocji. Pozniej w rozmowie telefonicznej probowalem wyjasnic swoje racje, ale oni wszyscy czuja sie urazeni i czekaja na moje pokalanie... Wiem jednak, ze to nic nie zmieni, znow wroca uklady z przeszlosci, ktore sa nieszczere i oparte na pozorach, a tego nie chce przerabiac znowu... Sorry, ze zawracam Wam glowe kewstiami tak osobistymi, ale naprawde nie mam sie do kogo z tym zwrocic... mojej partnerki nie chce tez tym obciazac, gdyz sama ma swoje problemy. Jako praktykujacy buddysta Diamentowej Drogi przyjalem postawe oczekiwania na polepszenie sytuacji, gdyz w sumie nie mam innego pomyslu... duzo medytuje, czynie zyczenia, ale mam wrazenie, ze to malo. Moze ma ktos jakis pomysl, by sytuacje poprawic, bo na calkowita zmiane na razie nie ma chyba szans. A moze to wszystko jest skutkiem praktyki (robie poklony), czyli jakas forma oczyszczenia? Pozdrawiam serdecznie...