Witam wszystkich na forum. To mój pierwszy post

Nie wiem lekko jak zacząć. Otóż chce rozwinąć swoje życie duchowe, wyzwolić się z psychicznego bólu, który męczy mnie pod różnymi postaciami. Około rok temu zachorowałem na schizofrenie. Zapowiedź choroby rozwijała się od około trzech lat, jednak nie wiedziałem, że dzieję się ze mną coś tak złego. Brałem to za efekt dorastania (teraz mam 17 lat). Oczywiście na początku zacząłem tracić emocje, zmieniać się. Z dość (choć nie przesadniej w sensie dogmatów) religijnej osoby- chrześcijanina , powoli zacząłem tracić
dusze. Potem było coraz dziwniej, pojawiały się pierwsze paranoiczne myśli, odczuwałem niesamowity chaos w głowie, moje
ja rozpadało się. I tu mam pierwsze pytanie- kiedy nie byłem pobudzony (paranoja) wpadałem w tzw. katonie, leżałem w łóżku godzinami (czasem słuchając muzyki ,ale to czasem bo muzyka zbyt integrowała w mój umysł) i znikałem. Moja osobowość rozpadała się, bliska całkowitej dezintegracji. Otóż w buddyzmie mówi się o nietrwałości swojego ego. Ja po czasie ten stan nazywałem groteskową nirwaną. Ale zapewne nie o to chodzi. Na Wikipedii przeczytałem, że ludzie wschodu błędnie uważają buddyjskie starania o zanik poczucia swojego istnienia za coś nihilistycznego. Same próby pozbycia się swojego ja , są dla mnie dość ryzykowne, bo mogą wprowadzić mnie ponownie w psychozę. Teraz obecnie mój pierwszy epizod przeszedł w niepamięć, choć od tej pory jestem bardziej nieufny ludziom, z drugiej strony zmniejszył się dystans między nimi (ból zmienia człowieka, jego spojrzenia na świat). Potem w te wakacje, gdy psychoza zniknęła na jej miejscu pojawiła się depresja post-schizofreniczna, jej główna cechą jest występowanie wielkiej pustki zamiast smutku. Obecnie do leków anty psychotycznych biorę, antydepresant (fluoksetynę). Zapomniałem dodać pojawiały się silne myśli samobójcze, choć nie podjąłem próby, cały czas mam nadzieję na wyleczenie. Teraz, gdy w większości pokonałem zły nastrój pustka została wypełniona przez wszechogarniający lęk, głownie przed śmiercią.Zapomniałem dodać przestałem być wierzący, zresztą moja wiara była dziwna (od dziecka przejawiałem cechy schizofreniczne). Ponadto próbowałem
leczyć się narkotykami(głownie amfetamina). O mało brakło a nie wpadłbym w uzależnienie, jednak w krytycznym momencie powiedziałem sobie dość. Zerwałem z amfetaminą , jednak ostatnio z powodu bólu psychicznego przyszła mi myśl by spróbować opiatów (ktoś na nich może odczuwać buddyjski spokój, mówiąc gorzko). Chciałem zacząć od kodeiny jednak nie syntezuje się z moim lekiem w organizmie, więc pozostawała mi morfina. Szybko odrzuciłem te myśli, jednak te samobójcze zaczęły wracać. Pomyślałem , że najmniej boleśnie będzie znaleźć i przedawkować heroinę. Kto wie ile bym cierpiał i znajdował się blisko kroku do samo zagłady, gdyby dzisiejszy moment. Otóż próbowałem medytować, lekarka powiedziała że może być to coś dla mnie z racji lekkiego przedchorobowego zainteresowania się buddyzmem. Jednak w domu nie mogłem tego zrobić, poddałem się i wszedłem ponownie w krąg entropii i bólu. Dzisiaj jednak byłem u cioci, znalazłem się w jej garderobie, i zauważyłem magię tego miejsca. Postanowiłem pomedytować- pierwszy raz się udało. Doznałem spokoju bez używania substancji. Postanowiłem niedługo powtórzyć tą praktykę.
Mam nadzieję , że moje żalę nikogo nie uraziły. Nie szukam dosłownego współczucia, ale potrzebuję porady w mojej sytuacji. Chodzi mi o odpowiedz w kręgu buddyjskim, jaka szkoła najbardziej mi odpowiada(zapewne zen, choć posiadam za małą wiedzę w tej kwestii by samemu decydować), jeśli chce zacząć rozwijać się duchowo. Dodam ,że dogmaty mnie męczą. Po prostu chce znaleźć ukojenie z bólu i lęku, które nie kończy się w grobie. I nie chodzi mi o reinkarnacje, wierze w nią tylko w pewnym sensie. Proszę również o brak porad w stylu idź do psychologa itp. Jestem rozsądnym choć nieco chorym człowiekiem. Mam zamiar pójść na terapię, ale warunkiem jest jej refundacja. Ponadto podkreślam nie jestem narkomanem, jedynie szukałem drogi ukojenia, i spostrzegłem że horyzont wyboru dramatycznie mi się zawęża do tragicznego końca. Proszę również o wybaczenie jeśli moja wypowiedź jest chaotyczna.
A zapomniałem dodać, medytowałem przed lustrem, to pozwalało mi się skupić więc chyba nie jest to wzbronione. Aha, postrzegam świat dość racjonalnie (gdy nie jestem w psychozie

) więc boję się, że jestem niezdolny do religii i ogólnie mam spaczony umysł, ale to moje knowania. A, mam również pewne socjopatyczne cechy, ciężko mi o tym mówić, ale staram się pokonać to wewnętrzne zło.
Pozdrawiam Pinn