Moje doświadczenie
Moderator: forum e-budda team
Moje doświadczenie
Witam was. Zarejestrowałem się na tym forum, gdyż szukam pomocy. Szukam jej od dłuższego czasu. Starałem się znaleźć odpowiedź w psychologii. Kilka wizyt u jednej pani psycholog, potem książka o nerwicy, następnie o dorosłych dzieciach rozwiedzionych rodziców. Czytałem "Przebudzenie" Anthony'ego de Mello, opowiadania J.D. Salingera obracające się wokół tematu oświecenia. I nie znalazłem odpowiedzi na mój problem. Dlatego w ostatnich dniach zacząłem myśleć, że mój problem nie leży u podłoża psychiki, a raczej duchowości. Do takiego wnioskowania skłoniły mnie dwie rzeczy: 1. Moje doświadczenie; 2. Konflikt pomiędzy psychologią a duchowością. Przykładowo dla buddysty jest oczywistym prawdziwość oświecenia. Dla pewnych grup psychologów będzie to tylko jakiś rodzaj zaburzenia odbioru rzeczywistości. Buddysta powie, że zjednoczyłeś się z wszystkimi istotami, natomiast psycholog pewnej szkoły wypisze ci receptę na leki diagnozując jakiś problem osobowości.
Zdaję sobie sprawę, że mogę podać za mało informacji o sobie, by móc mi coś konkretnego doradzić. Problem jest bardzo złożony, jak i cały człowiek. Teraz postaram się opisać to moje doświadczenie.
Pojawiało się one nie tylko w ostatnim czasie. Pamiętam, że odczułem je też jakieś 7-9 lat temu (teraz mam 17 lat). Wtedy to przechodziłem przez nie raczej bez zastanowienia. Po prostu wyobrażałem sobie wielką, czarną przestrzeń, materię, a odczuwałem pustkę, nicość. Zaraz po tym świat na zewnątrz stawał się jakby mniej realny, mniej naturalny. Bardziej jakby był snem. W ostatnim czasie też się pojawiało. Pytałem: "Co by było, gdyby nic nie było?" Starałem sobie wyobrazić "nic".
I chyba doszedłem do wniosku, że "nic" nie istnieje, bo nic to już jakaś forma. Gdzieś przeczytałem, że "Pustka jest formą, forma jest pustką".
Po tym wszystkim niemożliwym jest dla mnie, by to był jedyny świat. Rozpaczliwie szukałem odpowiedzi na pytanie:"Jak powstał świat? Kto go stworzył? A jeśli Bóg, to kto stworzył tego Boga?". Rozwiązanie znalazłem- musi istnieć nirwana, reinkarnacja. Wydaje mi się słuszną drogą Zen (wiem, wiem, Zen to nie droga, drogi nie ma).
Wszystko w porządku? Nie. To jest właśnie mój problem. Czuję się, jakbym nie integrował się ze światem. Rozwinąłem świadomość, pozbyłem się wielu fałszywych przekonań, uprzedzeń o ludziach. Przestałem osądzać w większości przypadków, częściowo wytępiłem moje urazy, czy kompleksy. Jestem bardziej wolny. Ale nadal nie jestem szczęśliwy, tzn. nie nadaję na tych samych falach, co ludzie, brak we mnie jakiejś energii, radości istnienia. Nie mam prawie na nic ochoty. Mam wiele świetnych książek do przeczytania, wile rysunków do narysowania(to mój talent). Ale tego nie robię, bo nie mam siły, czy ochoty. Nie mogę powiedzieć, że jestem nieszczęśliwy, ale szczęśliwy też nie. Jestem jakby sparaliżowany, odcięty od dopływu życia. nie mogę dać wiele moim kolegom, bo jest we mnie jakby pustka, ich towarzystwo wcale mnie nie cieszy. Większość rzeczy przestało mnie emocjonować ,cieszyć. Nie mam co ze sobą zrobić przez większość dnia, najwięcej rozmyślam.
Kurcze, faktycznie mam pewne objawy tego, że jednak rozwód rodziców na mnie wpłynął. A może one pochodzą z innego źródła, właśnie duchowego. To drugie rozwiązanie wydaje się być bardziej prawdziwe. Napomknę jeszczę, że po rozwodzie rodziców stałem się bardzo gorliwym katolikiem, nabawiłem się nerwicy natręctw, byłem lektorem bodejże przez dwa lata. To było straszne przeżycie, stwierdzam patrząc z dystansu czasu. Ale jakoś udało mi się z tego wydostać. Na pewno pewnym bodźcem było opowiadanie Salingera, w którym opisywana postać tak niezwykle postrzegała świat, cieszyła się i widziała piękno w wielu niezauważalnyh przez ludzi rzeczach. Poza tym była niezwykle twórcza, pisała haiku. Salinger, żeby to napisać, zapewne musiał już mieć za sobą jakiś rodzaj oświecenia. Opisywane przez niego postacie czerpią z różnych religii, filozofii, co mi musiało dać do myślenia.
Czy możecie mi jakoś pomóc, coś doradzić?
Zdaję sobie sprawę, że mogę podać za mało informacji o sobie, by móc mi coś konkretnego doradzić. Problem jest bardzo złożony, jak i cały człowiek. Teraz postaram się opisać to moje doświadczenie.
Pojawiało się one nie tylko w ostatnim czasie. Pamiętam, że odczułem je też jakieś 7-9 lat temu (teraz mam 17 lat). Wtedy to przechodziłem przez nie raczej bez zastanowienia. Po prostu wyobrażałem sobie wielką, czarną przestrzeń, materię, a odczuwałem pustkę, nicość. Zaraz po tym świat na zewnątrz stawał się jakby mniej realny, mniej naturalny. Bardziej jakby był snem. W ostatnim czasie też się pojawiało. Pytałem: "Co by było, gdyby nic nie było?" Starałem sobie wyobrazić "nic".
I chyba doszedłem do wniosku, że "nic" nie istnieje, bo nic to już jakaś forma. Gdzieś przeczytałem, że "Pustka jest formą, forma jest pustką".
Po tym wszystkim niemożliwym jest dla mnie, by to był jedyny świat. Rozpaczliwie szukałem odpowiedzi na pytanie:"Jak powstał świat? Kto go stworzył? A jeśli Bóg, to kto stworzył tego Boga?". Rozwiązanie znalazłem- musi istnieć nirwana, reinkarnacja. Wydaje mi się słuszną drogą Zen (wiem, wiem, Zen to nie droga, drogi nie ma).
Wszystko w porządku? Nie. To jest właśnie mój problem. Czuję się, jakbym nie integrował się ze światem. Rozwinąłem świadomość, pozbyłem się wielu fałszywych przekonań, uprzedzeń o ludziach. Przestałem osądzać w większości przypadków, częściowo wytępiłem moje urazy, czy kompleksy. Jestem bardziej wolny. Ale nadal nie jestem szczęśliwy, tzn. nie nadaję na tych samych falach, co ludzie, brak we mnie jakiejś energii, radości istnienia. Nie mam prawie na nic ochoty. Mam wiele świetnych książek do przeczytania, wile rysunków do narysowania(to mój talent). Ale tego nie robię, bo nie mam siły, czy ochoty. Nie mogę powiedzieć, że jestem nieszczęśliwy, ale szczęśliwy też nie. Jestem jakby sparaliżowany, odcięty od dopływu życia. nie mogę dać wiele moim kolegom, bo jest we mnie jakby pustka, ich towarzystwo wcale mnie nie cieszy. Większość rzeczy przestało mnie emocjonować ,cieszyć. Nie mam co ze sobą zrobić przez większość dnia, najwięcej rozmyślam.
Kurcze, faktycznie mam pewne objawy tego, że jednak rozwód rodziców na mnie wpłynął. A może one pochodzą z innego źródła, właśnie duchowego. To drugie rozwiązanie wydaje się być bardziej prawdziwe. Napomknę jeszczę, że po rozwodzie rodziców stałem się bardzo gorliwym katolikiem, nabawiłem się nerwicy natręctw, byłem lektorem bodejże przez dwa lata. To było straszne przeżycie, stwierdzam patrząc z dystansu czasu. Ale jakoś udało mi się z tego wydostać. Na pewno pewnym bodźcem było opowiadanie Salingera, w którym opisywana postać tak niezwykle postrzegała świat, cieszyła się i widziała piękno w wielu niezauważalnyh przez ludzi rzeczach. Poza tym była niezwykle twórcza, pisała haiku. Salinger, żeby to napisać, zapewne musiał już mieć za sobą jakiś rodzaj oświecenia. Opisywane przez niego postacie czerpią z różnych religii, filozofii, co mi musiało dać do myślenia.
Czy możecie mi jakoś pomóc, coś doradzić?
-
- Senior User
- Posty: 3168
- Rejestracja: pn paź 01, 2007 14:58
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Soen
- Lokalizacja: Warszawa
Re: Moje doświadczenie
Witaj KoriKori pisze:Czy możecie mi jakoś pomóc, coś doradzić?

miło Cię poznać. Doświadczenia które opisujesz nie są rzadkością wśród osób praktykujących w różnych tradycjach buddyjskich. Wiele osób rozpoczyna buddyjską praktykę w wyniku doświadczenia niepełności, niewystarczalności, pustki swojego życia. To jest takie głęboko egzystencjalne doświadczenie - tak jakby wejść pod powierzchnię życia i zobaczyć jak ono naprawdę wygląda. Ale może się też zdarzyć, ze doświadczenie zniechęcenia - pustki w życiu jest wynikiem jakiegoś traumatycznego przeżycia jak na przykład śmierć bliskiej osoby czy rozpad rodziny. Jakiego rodzaju pomocy oczekujesz? Jakiej porady? Piszesz, że zen wydaje Ci się słuszną drogą. Czy jesteś zainteresowany rozpoczęciem praktyki zen czy też dowiedzenia się czegoś ,,teoretycznie" na temat zen na przykład z książek?
Serdecznie pozdrawiam
Leszek
Re: Moje doświadczenie
Generalnie chciałem się dowiedzieć coś o tym doświadczeniu, i właśnie o tym, czy mówi coś o nim nauka buddyjska. Chciałem też poznać opinię osób trzecich o moim problemie, o tym, skąd się on bierze. Mówisz, że to przez rozpad rodziny. Ale ja nie wiem, co z tego wyciągnąć, co mam zrobić. Chodzić do psychoterapeuty? Rozmawiać o tym z rodzicami?
Mam wrażenie, że nic już tego stanu nie zmieni. Czy mogłaby coś zmienić praktyka Zen? Albo jakakolwiek inna? W to wątpię.
Praktyki Zen nie mam ochoty zaczynać. Chociaż czasami siądę sobie po turecku i głęboko pooddycham. Teoria też mi się raczej nie przyda w tym momencie. W bibliotece czeka "3 filary Zen". Może kiedyś ją wypożyczę. Na razie o Zen wiem tyle, co z Wikipedii.
Mam wrażenie, że nic już tego stanu nie zmieni. Czy mogłaby coś zmienić praktyka Zen? Albo jakakolwiek inna? W to wątpię.
Praktyki Zen nie mam ochoty zaczynać. Chociaż czasami siądę sobie po turecku i głęboko pooddycham. Teoria też mi się raczej nie przyda w tym momencie. W bibliotece czeka "3 filary Zen". Może kiedyś ją wypożyczę. Na razie o Zen wiem tyle, co z Wikipedii.
- GreenTea
- ex Global Moderator
- Posty: 4530
- Rejestracja: czw mar 19, 2009 22:04
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Vajrayana
Re: Moje doświadczenie
Myślę, że w pewnym sensie już wiesz, co by było. Rozwód rodziców to z pewnego punktu widzenia takie właśnie nic. Jesteś już prawie dorosły, ale przecież nie znaczy, że nie nosisz w sobie gdzieś głęboko ukrytego dziecka, dla którego wiele lat temu rodzice byli całym światem. To ten świat się rozpadł. To jest to nic. Bardzo osobiste nic, a jednak z drugiej strony bardzo nieosobiste, bo w uwarunkowanym świecie (po buddyjsku: samsara) wszystko takie właśnie jest: nietrwałe, a więc podlegające rozpadowi.Kori pisze:Pytałem: "Co by było, gdyby nic nie było?"
Szukasz odpowiedzi na pytanie, jaki sens kryje się za takim właśnie obrotem spraw?
Pozdrawiam Cię serdecznie
gt
Re: Moje doświadczenie
Nie, nie szukam odpowiedzi na to pytanie. Chociaż tak sobie myślałem, że może dzięki temu nie idę przez życie jak inni, z prądem, lecz zadaję pytania. A przede wszystkim zapewne przez to odkryłem filozofię buddyzmu, dzięki pustce we mnie.
Nietrwałe, podlegające rozpadowi...nic. Czy sugerujesz, że mogę się od tej pustki, od tego "nic" uwolnić, i zacząć nowe życie?
Nietrwałe, podlegające rozpadowi...nic. Czy sugerujesz, że mogę się od tej pustki, od tego "nic" uwolnić, i zacząć nowe życie?
-
- Senior User
- Posty: 3168
- Rejestracja: pn paź 01, 2007 14:58
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Soen
- Lokalizacja: Warszawa
Re: Moje doświadczenie
A czego chcesz Kori? Chcesz szukać głębokiego znaczenia życia czy chcesz płynąć z prądem?Kori pisze:Nie, nie szukam odpowiedzi na to pytanie. Chociaż tak sobie myślałem, że może dzięki temu nie idę przez życie jak inni, z prądem, lecz zadaję pytania. A przede wszystkim zapewne przez to odkryłem filozofię buddyzmu, dzięki pustce we mnie.
Nietrwałe, podlegające rozpadowi...nic. Czy sugerujesz, że mogę się od tej pustki, od tego "nic" uwolnić, i zacząć nowe życie?
- GreenTea
- ex Global Moderator
- Posty: 4530
- Rejestracja: czw mar 19, 2009 22:04
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Vajrayana
Re: Moje doświadczenie
JasneKori pisze:Czy sugerujesz, że mogę się od tej pustki, od tego "nic" uwolnić, i zacząć nowe życie?

Nie doświadczasz co prawda pustości zjawisk tak, jak doświadczyłby ich ktoś oświecony, bo też do tego potrzebna jest wieloletnia praktyka buddyjska. Jednak, na całe szczęście, doświadczasz nietrwałości zjawisk, tego, że one się rozpadają. Nie musisz więc tkwić ciągle w tym samym, możesz się rozwijać. Rozpad oznacza przecież nie tylko koniec, oznacza również początek

Pzdr, gt

Re: Moje doświadczenie
Oczywiście, że nie chcę płynąć z prądem. Czy kiedykolwiek to robiłem? Głębokie znaczenie życia, prawda, to są rzeczy, które stoją u mnie na pierwszym miejscu. Ale równie ważne jest dla mnie, bym mógł normalnie zacząć żyć, bez tej pustki, która, gdy przestaję udawać, zamienia się w smutek, smutną, bezsensowną pustkę. Mogę osiągać dobry nastrój, zdarza mi się to. Ale jakoś specjalnie mi na tym nie zależy, bo prawie nic to nie zmienia, a już na pewno nie zmienia tego, co czuję pod skorupą. A to, co czuję, paraliżuje mnie.
Początek czegoś nowego. To chyba niemożliwe, gdyż towarzyszy mi ciągle ta paraliżująca pustka. Mam koleżankę, która też miała nieciekawie w domu. Tylko ona może mnie zrozumieć. Zależy mi na niej. Nie wiem, czy to możliwe, by ona stopniowo zajmowała miejsce tej pustki. W tym widzę jakąś szansę, nadzieję. A może, GreenTea, mówisz o czymś kompletnie innym? Wiesz, trochę mało konkretów mogę wyciągnąć z twojej odpowiedzi. Może tobie chodzi o to, bym ja sam tę pustkę wypełnił, albo usunął. W twoich słowach wszystko jest proste.Początek czego, to zależy tylko od Ciebie. Wydaje nam się, że nasze życie zależy od życia rodziców, ale okazuje się, że od pewnego momentu tylko od nas samych. Tego uczy buddyzm.
- iwanxxx
- Admin
- Posty: 5373
- Rejestracja: pn lis 17, 2003 13:41
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Buddhadharma
- Lokalizacja: Toruń
Re: Moje doświadczenie
Witaj Kori,
Czy wiążesz fragment Sutry Serca o pustce, który cytujesz tutaj:
Pzdr
Piotr
Czy wiążesz fragment Sutry Serca o pustce, który cytujesz tutaj:
Z doświadczeniem "pustki", o której piszesz tutaj:Kori pisze:I chyba doszedłem do wniosku, że "nic" nie istnieje, bo nic to już jakaś forma. Gdzieś przeczytałem, że "Pustka jest formą, forma jest pustką".
Jeśli tak, to powiedz, jak rozumiesz buddyjskie pojęcie pustki?Jestem jakby sparaliżowany, odcięty od dopływu życia. nie mogę dać wiele moim kolegom, bo jest we mnie jakby pustka, ich towarzystwo wcale mnie nie cieszy. Większość rzeczy przestało mnie emocjonować ,cieszyć. Nie mam co ze sobą zrobić przez większość dnia, najwięcej rozmyślam.
Pzdr
Piotr
-
- Senior User
- Posty: 3168
- Rejestracja: pn paź 01, 2007 14:58
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Soen
- Lokalizacja: Warszawa
Re: Moje doświadczenie
Słuchaj Kori, to jest forum buddyjskie. My tutaj możemy Ci udzielić informacji na temat buddyzmu, praktyki buddyjskiej, dać namiary na konkretne miejsca w których mógłbyś ewentualnie rozpocząć praktykę. Ale jeśli Ty w gruncie rzeczy nie jesteś zainteresowany tymi rzeczami to podejrzewam, że rozmowy z nami niewiele Ci pomogą. Jak zrozumiałem, Twoim głównym problemem jest pozbycie się poczucia smutku, pustki życia. My naprawdę, rozmawiając tutaj na forum o Twoim problemie, nie jesteśmy w stanie kompetentnie ustalić jakie są rzeczywiste przyczyny Twoich problemów. Czy Ty masz na przykład depresję, czy są to problemy związane z Twoim wiekiem, czy potrzebujesz jakiejś terapii, czy powinieneś brać leki itp. To co jesteśmy w stanie Ci zaoferować to buddyjska praktyka ale tak jak zrozumiałem nie jesteś nią specjalnie zainteresowany. Możemy oczywiście porozmawiać o Twoim problemie ale to nie jest forum które zajmuje się profesjonalnym diagnozowaniem czy terapią.Kori pisze:Głębokie znaczenie życia, prawda, to są rzeczy, które stoją u mnie na pierwszym miejscu. Ale równie ważne jest dla mnie, bym mógł normalnie zacząć żyć, bez tej pustki, która, gdy przestaję udawać, zamienia się w smutek, smutną, bezsensowną pustkę. Mogę osiągać dobry nastrój, zdarza mi się to. Ale jakoś specjalnie mi na tym nie zależy, bo prawie nic to nie zmienia, a już na pewno nie zmienia tego, co czuję pod skorupą. A to, co czuję, paraliżuje mnie.
- LordD
- Posty: 2542
- Rejestracja: czw sie 31, 2006 09:12
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Karma Kamtsang
- Lokalizacja: Olsztyn
- Kontakt:
Re: Moje doświadczenie
Też kiedyś miałem masakryczną depresję, przez długi czas oprócz bólu nie czułem nic. Po obudzeniu się z niej postrzegłem ją jako zakrzywienie albo pewne przekłamania w postrzeganiu rzeczywistości, po prostu za rzeczywistość brałem produkty własnego umysłu, a nie rzeczywistość taką jaką ona jest... To jest główny problem... swoje męki sam sobie produkujesz.
Moje obudzenie się z depresji było ciekawe i w sumie natychmiastowe a nastąpiło wtedy kiedy ból przekroczył pewną granicę, poza którą - jak mi się wtedy wydawało - nie było już nic, chyba tylko śmierć. Pamiętam jak wtedy z takiego kompletnego zapętlenia w myślach, przeszedłem do stanu pełnej obecności tu i teraz, bardzo intensywnie poczułem wszystko; wiatr na twarzy, dźwięki, kolory... pełną realność tego i zarazem totalną nierealność wytworów własnej głowy... Potem nadal było mi ciężko ale było coraz lepiej i lepiej, przestałem być niewolnikiem chorych wytworów własnego umysłu. I tobie też tego życzę.
Moje obudzenie się z depresji było ciekawe i w sumie natychmiastowe a nastąpiło wtedy kiedy ból przekroczył pewną granicę, poza którą - jak mi się wtedy wydawało - nie było już nic, chyba tylko śmierć. Pamiętam jak wtedy z takiego kompletnego zapętlenia w myślach, przeszedłem do stanu pełnej obecności tu i teraz, bardzo intensywnie poczułem wszystko; wiatr na twarzy, dźwięki, kolory... pełną realność tego i zarazem totalną nierealność wytworów własnej głowy... Potem nadal było mi ciężko ale było coraz lepiej i lepiej, przestałem być niewolnikiem chorych wytworów własnego umysłu. I tobie też tego życzę.
- GreenTea
- ex Global Moderator
- Posty: 4530
- Rejestracja: czw mar 19, 2009 22:04
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Vajrayana
Re: Moje doświadczenie
Zauważ, że Twoja pustka wcale nie jest pusta, sam to napisałeś. Jest w niej smutek, są różne myśli, obrazy, skojarzenia, jest w pamięci mnóstwo wydarzeń, i teraz ta dziewczyna.Kori pisze:Może tobie chodzi o to, bym ja sam tę pustkę wypełnił, albo usunął. W twoich słowach wszystko jest proste.
Czy to usunąć? Właśnie próbujesz to robić, skorupa, o której piszesz, do tego służy. To ta skorupa powoduje wrażenie pustki. Nie jestem pewna, czy bardzo chcesz zrobić w tym momencie coś innego, nie dajesz wyraźnych sygnałów. Zawsze taka możliwość istnieje, wymienić skorupę na inny rodzaj „strażnika”, jeśli ta staje się zbyt uciążliwa i pozbawia poczucia sensu. W lżejszych przypadkach robimy to sami lub z pomocą bliskich nam ludzi, w cięższych z pomocą psychologa terapeuty. Buddyście taka skorupa na nic się nie przyda, blokuje dostęp do wnętrza i wtedy trudno jest cokolwiek zobaczyć w swoim umyśle, a jak zapewne wiesz, buddysta głównie tym się zajmuje, badaniem natury własnego umysłu.
Wszelkie skorupy przypominają przykrywki, spod których zawartość nie może się wydostać i swobodnie przepłynąć. A o to właśnie chodzi, o ruch, bez którego nie ma życia.
Tak, w moich słowach wszystko jest proste. W Twoich nie?
pzdr, gt
- jw
- Senior User
- Posty: 2151
- Rejestracja: śr lip 30, 2003 22:46
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Tradycja Rogatego Buddy ;)
- Kontakt:
Re: Moje doświadczenie
1. Zastanów się nad podjęciem psychoterapii i rozwiązaniem w ten sposób twojego problemu wynikającego z sytuacją rodzinną.
2. Przeczytaj książkę Matthieu Ricarda p.t. "W obronie szczęścia".
Nakład u wydawcy wyczerpany, ale można jeszcze ją dostać w księgarniach, na aukcjach, w bibliotekach... Tutaj info o książce oraz linki do jej fragmentów:
http://www.buddyzm.edu.pl/cybersangha/page.php?id=795
2. Przeczytaj książkę Matthieu Ricarda p.t. "W obronie szczęścia".
Nakład u wydawcy wyczerpany, ale można jeszcze ją dostać w księgarniach, na aukcjach, w bibliotekach... Tutaj info o książce oraz linki do jej fragmentów:
http://www.buddyzm.edu.pl/cybersangha/page.php?id=795
http://www.rogatybudda.pl
Wszystko, co napisałem powyżej wyraża wyłącznie moje prywatne opinie, chyba że zostało to WYRAŹNIE zaznaczone inaczej. Nikt nie musi się z nimi zgadzać.
Wszystko, co napisałem powyżej wyraża wyłącznie moje prywatne opinie, chyba że zostało to WYRAŹNIE zaznaczone inaczej. Nikt nie musi się z nimi zgadzać.
Re: Moje doświadczenie
GreenTea, co nazywasz "skorupą"? Błędne przekonania o świecie, schematy, które mój umysł narzuca na rzeczywistość? Ukrywanie smutku? Ja nie chcę mieć żadnej skorupy, nie chcę zamykać drogi do swojego umysłu, wnętrza. Ale co dla mnie będzie teraz oznaczało nieposiadanie "skorupy"? Piszesz o innych "strażnikach", co to znaczy? Że rozmawiając z bliskimi albo z psychoterapeutą tworzymy w sobie inny rodzaj "skorupy"? Piszesz bardzo zagadkowo, jak dla mnie, jednocześnie widzę w tych słowach sens. Załóżmy, że ja nie chcę iść na żadne kompromisy, upraszczać sobie życia, robić je wygodniejszym, uniemożliwiać sobie dostęp do umysłu, o czym pisałaś; nie chcę żyć w udawanym świecie mojego umysłu, ale chcę żyć w rzeczywistości. Zakładając to wszystko, będzie nam łatwiej się zrozumieć.
Jw, nad psychoterapią się zastanowię. Książkę sobie na razie daruję.
LordD, może spróbuję dojść do takiego momentu cierpienia , gdzie się wydaje, że dalej już tylko śmierć. Chociaż kiedyś już próbowałem, i nic takiego się nie działo, ból się nie zwiększał. Czy myślisz, że mógłbyś się uwolnić od tej depresji przez zwyczajną, regularną medytację? Czy też jest to raczej coś, co znacznie ciężej rozwiązać?
Leszku, dobrze, że to napisałeś, bo o tym nie należy zapominać, i ja zdaję sobie z tego sprawę.
Jw, nad psychoterapią się zastanowię. Książkę sobie na razie daruję.
LordD, może spróbuję dojść do takiego momentu cierpienia , gdzie się wydaje, że dalej już tylko śmierć. Chociaż kiedyś już próbowałem, i nic takiego się nie działo, ból się nie zwiększał. Czy myślisz, że mógłbyś się uwolnić od tej depresji przez zwyczajną, regularną medytację? Czy też jest to raczej coś, co znacznie ciężej rozwiązać?
Leszku, dobrze, że to napisałeś, bo o tym nie należy zapominać, i ja zdaję sobie z tego sprawę.
- jw
- Senior User
- Posty: 2151
- Rejestracja: śr lip 30, 2003 22:46
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Tradycja Rogatego Buddy ;)
- Kontakt:
Re: Moje doświadczenie
Tytuł zniechęca... co nie? Lepszy by był: "Jak to ciekawie jest sobie pocierpieć"Kori pisze: Książkę sobie na razie daruję.

http://www.rogatybudda.pl
Wszystko, co napisałem powyżej wyraża wyłącznie moje prywatne opinie, chyba że zostało to WYRAŹNIE zaznaczone inaczej. Nikt nie musi się z nimi zgadzać.
Wszystko, co napisałem powyżej wyraża wyłącznie moje prywatne opinie, chyba że zostało to WYRAŹNIE zaznaczone inaczej. Nikt nie musi się z nimi zgadzać.
- GreenTea
- ex Global Moderator
- Posty: 4530
- Rejestracja: czw mar 19, 2009 22:04
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Vajrayana
Re: Moje doświadczenie
To Ty użyłeś tego słowa, ja tylko powtarzam za Tobą.Kori pisze:GreenTea, co nazywasz "skorupą"?
No coś Ty, skorupę na skorupę? Jaki byłby w tym sens?Kori pisze:Piszesz o innych "strażnikach", co to znaczy? Że rozmawiając z bliskimi albo z psychoterapeutą tworzymy w sobie inny rodzaj "skorupy"?
Kori, nie piszę zagadkowo, po prostu zostawiam Ci przestrzeń na własne skojarzenia i własne odkrycia. Ty to przecież nie ja.
I w końcu nie rozmawiamy na temat buddyzmu, nie chcę przeginać z offem

pzdr, gt
Re: Moje doświadczenie
Taak, tytuł nie zachęca. Kojarzy się z tymi wszystkimi poradnikami "jak być szczęśliwym. to takie proste. wystarczy pozytywne myślenie; niezależnie od tego, czy masz nerwicę, czy też rozwiedli się twoi rodzice, pozytywne myślenie sprawi, że będziesz z miejsca szczęśliwy." Nie sądzę, by mogło się coś we mnie zmienić po przeczytaniu książki. Już ta psychoterapia wydaje się być skuteczniejszym rozwiązaniem.
- jw
- Senior User
- Posty: 2151
- Rejestracja: śr lip 30, 2003 22:46
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Tradycja Rogatego Buddy ;)
- Kontakt:
Re: Moje doświadczenie
Zdziwiłbyś się, jak książki potrafią zmieniać ludzi. To oczywiście nie znaczy, że w jednej chwili ich treść rozwiąże wszystkie twoje problemy. Mogą jednak pokazać inny sposób myślenia, a inny wcale nie znaczy płytki i naiwny. Inny - oznacza wolny od ograniczeń twoich dotychczasowych przyzwyczajeń i oczekiwańKori pisze:Nie sądzę, by mogło się coś we mnie zmienić po przeczytaniu książki.

Owszem, może dać tobie coś sensownego... Życzę powodzenia.Kori pisze:Już ta psychoterapia wydaje się być skuteczniejszym rozwiązaniem.
http://www.rogatybudda.pl
Wszystko, co napisałem powyżej wyraża wyłącznie moje prywatne opinie, chyba że zostało to WYRAŹNIE zaznaczone inaczej. Nikt nie musi się z nimi zgadzać.
Wszystko, co napisałem powyżej wyraża wyłącznie moje prywatne opinie, chyba że zostało to WYRAŹNIE zaznaczone inaczej. Nikt nie musi się z nimi zgadzać.