misy tybetańskie oraz pojęcie grzechu w buddyzmie

książki i opublikowane wykłady nauczyciel oraz periodyki
Awatar użytkownika
kunzang
Admin
Posty: 12729
Rejestracja: pt lis 14, 2003 18:21
Płeć: mężczyzna
Tradycja: yungdrung bon
Lokalizacja: zantyr

misy tybetańskie oraz pojęcie grzechu w buddyzmie

Nieprzeczytany post autor: kunzang »

witam

cytat z bloga Marka Kalmusa, odnośnie tzw mis tybetańskich oraz pojęcia grzechu w buddyzmie:

''Kaśka Paluch: Podczas pisania pracy poświęconej muzyce w klasztorach tybetańskich, celowo skupiłam się na poszukiwaniu wzmianki na temat występowania tam mis, bo – jak dowiedziałam się ze stron poświęconych terapii nimi – wykorzystywane są tam do terapii i rytuałów. Przewertowałam szereg pozycji naukowych, popularnonaukowych, encyklopedii – i nic.

Marek Kalmus: Bo mis „tybetańskich” nigdy nie było. Po pierwsze nie było takiej potrzeby. Gongi owszem, mają w klasztorach swoją funkcję sygnalizacyjną. Do tego, żeby – na przykład – wezwać mnichów na posiłek, czy do sygnalizowania konkretnych zdarzeń i pór. Nikt nie gra na nich w jakiś szczególny sposób, po prostu ktoś w nie uderza.

Kaśka Paluch: Nie są wykorzystywane jednak w celach zdrowotnych, w medycynie tybetańskiej.

Marek Kalmus: Nie, i najlepszym na to dowodem jest fakt, że żadne słowo na temat mis czy gongów nie pada w czterech Tantrach Medycznych. W Polsce dostępne są dwie książki „Zdrowie i równowaga” oraz „Harmonia zdrowia” doktora Yeshi Dondena [osobisty lekarz Dalajlamy – dop. red.]. Tam omówione są bardzo dokładnie cztery Tantry Medyczne, w których nie ma nic na temat leczenia dźwiękiem. Dźwięk rozumiany w tym sensie – to nie ta bajka. Czasem pewne znaczenie w terapii ma tylko recytowanie mantr – ale i w tym przypadku nie o dźwięk tu chodzi.

Kaśka Paluch: Mimo wszystko twierdzenie, iż terapia dźwiękiem mis jest elementem medycyny tybetańskiej staje się coraz bardziej popularne nawet w Tybecie.

Marek Kalmus: I w Dharamsali, i w Lhasie, bez najmniejszego problemu można kupić „misy tybetańskie”, sprzedawane przez samych Tybetańczyków. Mało tego – oni nawet będą ci opowiadać o tym, że tak jest. Po pierwsze dlatego, że to jest biznes, po drugie dlatego, że młodzi sprzedawcy po prostu nie wiedzą, że to nieprawda. Też w to wierzą, bo nie znają własnej tradycji tak dogłębnie, żeby znali pochodzenie każdej rzeczy, a skoro wszyscy „New Age’owcy” tak twierdzą – to czemu nie. To jest w pewnym sensie błędne koło, widoczne nie tylko na tym przykładzie.
Podobnie jest np. z tłumaczeniem języka tybetańskiego. Pojęcie negatywnego działania karmicznego, czyli tego destrukcyjnego, przez pierwszych misjonarzy zaczęło być, europocentrycznie tłumaczone jako „grzech”. W buddyzmie nie istnieje pojęcie grzechu. Ale to właśnie – kreowanie złego karmana – tłumaczone jako angielskie „sin”, weszło w mowę Tybetańczyków, uczących się angielskiego i podróżujących po świecie. Nie są świadomi, że pojęcie „grzechu” zupełnie nie pasuje do tego, co mają na myśli, po prostu zostało to inaczej przetłumaczone. Czy to oznacza, że termin grzechu istnieje w buddyzmie, w tradycji tybetańskiej? Nie. Jest to efekt pomyłki, która została głęboko wchłonięta. Podobnie jest z tymi misami. Wszyscy pytają o te misy, jest masowa produkcja, no i… kręci się.''

pozdrawiam
:14:

ps
dr Marek Kalmus
.
dane :580:
Awatar użytkownika
ethan
Senior User
Posty: 842
Rejestracja: sob maja 23, 2009 16:01
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Wspólnota Dzogczen
Lokalizacja: Czysta Kraina

Re: misy tybetańskie oraz pojęcie grzechu w buddyzmie

Nieprzeczytany post autor: ethan »

kunzang pisze:Marek Kalmus: Bo mis „tybetańskich” nigdy nie było. Po pierwsze nie było takiej potrzeby. Gongi owszem, mają w klasztorach swoją funkcję sygnalizacyjną. Do tego, żeby – na przykład – wezwać mnichów na posiłek, czy do sygnalizowania konkretnych zdarzeń i pór. Nikt nie gra na nich w jakiś szczególny sposób, po prostu ktoś w nie uderza.

Kaśka Paluch: Nie są wykorzystywane jednak w celach zdrowotnych, w medycynie tybetańskiej.

Marek Kalmus: Nie, i najlepszym na to dowodem jest fakt, że żadne słowo na temat mis czy gongów nie pada w czterech Tantrach Medycznych. W Polsce dostępne są dwie książki „Zdrowie i równowaga” oraz „Harmonia zdrowia” doktora Yeshi Dondena [osobisty lekarz Dalajlamy – dop. red.]. Tam omówione są bardzo dokładnie cztery Tantry Medyczne, w których nie ma nic na temat leczenia dźwiękiem. Dźwięk rozumiany w tym sensie – to nie ta bajka. Czasem pewne znaczenie w terapii ma tylko recytowanie mantr – ale i w tym przypadku nie o dźwięk tu chodzi.
Wygląda na to, że te całe misy tybetańskie wymyślił sobie niemiecki inżynier i radiesteta, Peter Hess. Przeglądając net natknąłem się tylko na taką informację:
"U podstaw masażu dźwiękiem leży prastara wiedza o istocie oddziaływania dźwięku, która już ponad 5000 lat temu znalazła swoje zastosowanie w hinduskiej sztuce uzdrawiania. Zgodnie z wyobrażeniami ludzi Wschodu, człowiek powstał z dźwięku, zatem sam jest dźwiękiem. Jedynie żyjąc w harmonii ze sobą i swoim otoczeniem człowiek jest w stanie tworzyć swoje życie w sposób wolny i kreatywny.
Peter Hess rozwinął metodę masażu dźwiękiem w latach 80-tych na bazie swoich długoletnich badań i różnorodnych doświadczeń zebranych w trakcie podróży do Nepalu, Indii i Tybetu oraz dzięki współpracy z prof. dr Gertem Wegnerem - autorytetem w dziedzinie etnomuzykologii. Ich wspólne eksperymenty dotyczące oddziaływania tradycyjnej muzyki na psychikę i ciało człowieka stanowią podstawę masażu dźwiękiem.W trakcie wieloletniej praktyki Peter Hess dostosował tą wiedzę dla potrzeb ludzi z Zachodu."
Tak więc rozwinął metodę, ale skąd? Co było pierwowzorem? Czy to on pierwszy wpadł na pomysł, że pocierając misy pałeczką, te wydają takie dźwięki i pomyślał, że to świetny sposób na relaksacje. Ktoś coś?
http://www.jasnesny.wordpress.com
„Nie oce­niaj suk­ce­su człowieka po tym jak wy­soko się wspiął, lecz jak wy­soko od­bił się od dna.”
ODPOWIEDZ

Wróć do „Publikacje”