Reinkarnacja, eutanazją, prawo ludzkie

Wasze pierwsze pytania tyczące się buddyzmu

Moderator: forum e-budda team

Magdakitka
Posty: 1
Rejestracja: śr lut 21, 2024 01:18
Płeć: kobieta
Tradycja: Brak

Reinkarnacja, eutanazją, prawo ludzkie

Nieprzeczytany post autor: Magdakitka »

Witam. Bardzo dziękuję, że moje konto zostało aktywowane.
Jestem katoliczką. Mam 42 lata. Za chwilę 43. Moi rodzice nie żyją. Z mamą, która zmarła w czerwcu 2021 nie miałam możliwości się pożegnać. Zmarła w szpitalu podczas pandemii covid. Gdy stan jej się pogarszał to dzwoniłam non stop do szpitala licząc, że jej się polepszy ( co stało się parę dni przed śmiercią). Mama zmarła, poczułam jakby całe napięcie, ze mnie zeszło, czułam energię która wpadła do mieszkania i po około 30 minutach otrzymałam telefon ze szpitala. Mama została skremowana. Pochowana obok taty. Tata zmarł w 2016 roku. W szpitalu. Tu nic się nie wydarzyło. Mam męża (drugiego), jesteśmy dobrana para, wspieramy się i mąż jest rodzinnym człowiekiem i bardzo się kochamy. Mamy syna Adasia który w maju skończy 4 lata, w 2022 roku byłam w ciąży która okazała się pozamaciczna i usunięto mi jajowód ratując życie. Po miesiącach starań jestem w kolejnej ciąży, termin porodu mam wyznaczony na 1 kwietnia. Spodziewamy się chłopca. Niestety ale spotkało mnie coś strasznego, nie mogę sobie poradzić z wyrzutami, nie mogę odnaleźć spokoju. Poszukuję odpowiedzi dlaczego na mojej drodze spotkałam kogoś takiego. Do dnia 10 lutego mieliśmy 5 kotów i jedna szynszyle. W dniu 11 stycznia nasza Kitka -kotka najprawdopodobniej zatruła się oleanderem który miałam w garażu. Nie mogę sobie tego wybaczyć, że ten kwiatek tam trzymałam - on jest trujacy. Kitka mieszkała w garażu to niezbyt dogadywała z kotami które mieszkają w domu. Została przez nas przygarnięta jakieś 2,5 roku temu a tak naprawdę wyprowadziła się od sąsiadów i zamieszkała z nami. Jej wiek weterynarz ocenił na max 2 lata więc dziewczyna miała obecnie około 4-4,5 roku. Była bardzo mała, miała uszkodzona rogówkę w prawym oku co było najpewniej spowodowane jaka choroba z wieku dziecięcego. Mąż przyniósł ją do domu. W łazience przygotowaliśmy jej miejsce. Ja z samego rana pojechałam do weterynarza aby ją ratować. Nie wnikając w sposób leczenia a raczej nieleczenia Kitki przez weterynarzy. Moja księżniczka miała wielką wolę życia. Karmiliśmy ja strzykawkami, ja podporządkowałam wszystko aby ją uratować. Były dobre i zle momenty. Gdy wyniki się pogorszyły. Umówiłam ją gdzieś indziej do nefrologa, wsadziłam chore dziecko i pojechałam do Warszawy. Był to wtorek 6 lutego. Lekarz powiedziała, że jej stan jest bardzo ciężki. Okazało się, że Kitki nie leczono, nie wykonano badania moczu że bardzo cierpi, ma zapalenie nerek i nerki choć były całe w dniu 17 stycznia zostały zniszczone przez bakterie. Zasugerowała eutanazję. Spytałam się czy jest szansa aby żyła z tak chorymi nerkami. Lekarz powiedziała że nie jest w stanie stwierdzić. Ustaliłam z nią leczenie. powiedziala że jeszcze mamy czas. Całą drogę powrotną płakałam. Wiedziałam że musi być hospitalizowana w tej klinice bo nigdzie takich warunków nie bedzie miała. Na pierwszy dzień i noc została tam. Ja jeszcze na drugi dzień pojechałam do Warszawy po taki lek który mógłby pomóc (nefrolog go poleciła). Mąż pojechał ja odwiedzić i powiedział, że biedna spala na mokrym pod podkładzie zamknięta w kontenerze. Poprosiłam aby dali nam sprzęt do kroplówek do domu. Chciałam mieć ją na oku. Kitka miała non stop problemy z wyproznianiem. W piątek 9 lutego poprosiłam męża aby pojechał z nią do kliniki zrobić lewatywę. Lekarz zrobił RTG i nas oszukał, że lewatywy nie da się zrobić, że jelita stanęły i nie ma już wyjścia kotka umrze za chwilę w wielkich męczarniach na sepsę. Mój Tata zmarł na sepsę. Mąż wrócił do domu. Ja szybko zadzwoniłam do koleżanek które mi pomagały i znają się na kotach. Poprosiłam o podanie leku. Lekarz jeszcze bardziej nas nastraszył. Według niego kotka powinna się załatwić po 2 godzinach. Zamieniliśmy się z mężem. Mąż pojechał i był w klinice z nią od 21 do 4 rano. W między czasie wykonano zdjęcia RTG. Byliśmy non stop w kontakcie. Mąż wrócił do domu z Kitka o 4 rano. Położył się spać. Ja wstałam o 7 i jakby mnie coś opętało. Zobaczyłam że nie ma wypróżnienia. Złapałam ha i biegałam po domu mówiąc że zaraz umrze, że cierpi, choć piła i sikała. Obudziłam męża i powiedziałam, że nie możemy jej tego zrobić aby umarła na sepsę i zapewne już umiera. Wzięłam ją na ręce i poszłam do ogródka aby się pożegnała z miejscem gdzie mieszkała. Mąż pojechał i lekarz ten który nas okłamał dokonał eutanazji. Gdy otrzymałam zdjęcia RTG okazało się że jelita pracowały. Jestem załamana. Nie mogę znaleźć spokoju. Tak bardzo kocham Kitkę. Zabiłam ja. Mąż jest załamany. Prawnie postaram się aby ten człowiek poniósł konsekwencje swojego czynu. Dlaczego nas okłamał celowo. Jednak wiem że to nigdy nie ukoi mojego bólu i wyrzutów po stracie. Nie chcę aby ktoś inny cierpiał w podobny sposób. Co mogę zrobić. Jakie modlitwy zmówić dla niej. Jak mam poradzić sobie. W tej całej historii pominęłam trochę rzeczy. Bo to było tak jakby cały czas podejmowałam zle wybory w dobrej wierze. Już sama nie wiem. Bardzo chcę aby do nas wróciła. Tylko my ja zabiliśmy więc chyba nie wróci.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wasze pierwsze pytania”