Rodzina a buddyzm
Moderator: forum e-budda team
Re: Rodzina a buddyzm
Nie jestem pewna, ale ona była chyba wspomniana m.in. w "Mahamudrze" Gendyna Rinpoche (tak mi się kołacze po głowie, moja ulubiona książka, niestety nawet nie mogę do niej teraz zajrzeć, bo ją pożyczyłam, ale mogę potem zdementować lub potwierdzić pogłoskę, którą właśnie rozsiewam), ale on tam też pisał, że jeśli ktoś czuje opory, powinien wtedy trudne sytuacje i ludzi traktować jako nauczycieli i im po prostu podziękować. Także sam lama delikatnie sugerował, że jest to praktyka dość trudna, ale jak najbardziej taka istnieje.
- Rafus
- Posty: 846
- Rejestracja: śr maja 02, 2007 15:51
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: wrodzony umysł (Tibet)
Re: Rodzina a buddyzm
Dla mnie złe energie to nie zabawa, złe energie są powodem naszych chorób (chyba każdy wadżranista wierzy w negatywne istoty energetyczne?). Jeżeli za dużo pozbędziemy się naszej energii to będziemy słabi. Ja praktykowałem wydychanie zlej energii, a nie jej wdychanie.
Namkhai Norbu Rinpocze - Różne rodzaje energii i osiem klas istot pisze: Kiedy mówimy o prowokacjach negatywnej energii, to nie mamy tylko na myśli zwykłej energii. Istnieją także energie kontrolowane przez pewne rodzaje istot. A my nie znamy ich wszystkich rodzajów.
- gem
- Posty: 158
- Rejestracja: ndz mar 30, 2008 18:11
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: FSM
- Lokalizacja: wrocław
Re: Rodzina a buddyzm
W wadżrajanie nie ma przykazu przyjmowania negatywnych rzeczy, ani ich pozbywania się. Są zarówno takie, jak i takie podejścia oraz metody. Zależy to od konkretnej sytuacji i kondycji praktykującego. Jest medytacja Czenreziga, gdzie się emanuje współczuciem, jest Tonglen (ta wspomniana wcześniej w wątku praktyka), gdzie się przyjmuje negatywne rzeczy, a oddaje pozytywne (po przekształceniu tych pierwszych), ale jest też praktyka Diamentowego Umysłu, gdzie negatywne i ograniczające "energie" wyobraża się w dole w ziemi, który się potem zamyka.
Podpowiedź odnośnie tego, które podejście jest odpowiednie, znajdziemy albo w swoim sercu, albo chociażby w wyjaśnieniach do praktyki metta (maitri), gdzie nie zaleca się projektować miłującej dobroci w odniesieniu do m.in. takich osób, które sprawiają nam trudność ponad nasze siły bądź zruinowały nam życie ["Kamalasila" 1996, str. 25-26]. Oczywiście to się może zmieniać, jeśli praktyka po jakimś czasie zmieni nas i okaże się, że te bardzo trudne osoby wcale nie są już takie trudne dla nas.
Jeszcze a propos tego, że Tonglen nie działa na sytuację w domu. Ta metoda służy przekształceniu nawyku uciekania od kontaktu z cierpieniem, a nie przekształcaniu woli drugiego człowieka. Chociaż, jeśli zmieniona perspektywa u jednej osoby wpłynie na jakość jej dialogu z kimś, to nie jest wykluczone. Efekt medytacji dawania i brania (bo taka jest jej nazwa inna), to uczucie ulgi, które pozwala przeżyć problem, a nie przeżywać problem + cierpienie doświadczania problemu. Jak się trochę ją porobi, to też taki fajny efekt powstaje, że niektóre doświadczane uczucia zmieniają się w swoje mniej egoistyczne odpowiedniki.
Podpowiedź odnośnie tego, które podejście jest odpowiednie, znajdziemy albo w swoim sercu, albo chociażby w wyjaśnieniach do praktyki metta (maitri), gdzie nie zaleca się projektować miłującej dobroci w odniesieniu do m.in. takich osób, które sprawiają nam trudność ponad nasze siły bądź zruinowały nam życie ["Kamalasila" 1996, str. 25-26]. Oczywiście to się może zmieniać, jeśli praktyka po jakimś czasie zmieni nas i okaże się, że te bardzo trudne osoby wcale nie są już takie trudne dla nas.
Jeszcze a propos tego, że Tonglen nie działa na sytuację w domu. Ta metoda służy przekształceniu nawyku uciekania od kontaktu z cierpieniem, a nie przekształcaniu woli drugiego człowieka. Chociaż, jeśli zmieniona perspektywa u jednej osoby wpłynie na jakość jej dialogu z kimś, to nie jest wykluczone. Efekt medytacji dawania i brania (bo taka jest jej nazwa inna), to uczucie ulgi, które pozwala przeżyć problem, a nie przeżywać problem + cierpienie doświadczania problemu. Jak się trochę ją porobi, to też taki fajny efekt powstaje, że niektóre doświadczane uczucia zmieniają się w swoje mniej egoistyczne odpowiedniki.
gem
- gem
- Posty: 158
- Rejestracja: ndz mar 30, 2008 18:11
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: FSM
- Lokalizacja: wrocław
Re: Rodzina a buddyzm
Chyba każdy powinien sobie szczerze odpowiedzieć, gdzie jest w danej sytuacji jego granica, po której przekroczeniu problem już nie służy, a zaczyna ograniczać (np. obniża na dłużej nastrój czy zmienia samoocenę tak, że działa to niszcząco i w efekcie przeszkadza w praktykowaniu). Gdyby bezgranicznie przyjąć zacytowaną strategię, to masochizm byłby drogą do oświecenia, a praktykujący przyciągaliby sadystów i psychopatów, ciągle im dziękując za "życiowe nauki".Mio pisze:[…]powinien wtedy trudne sytuacje i ludzi traktować jako nauczycieli i im po prostu podziękować.
gem
- Rafus
- Posty: 846
- Rejestracja: śr maja 02, 2007 15:51
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: wrodzony umysł (Tibet)
Re: Rodzina a buddyzm
W "Dziewięć Oczyszczających Oddechów - Tenzina Wangyala Rinpocze ("Leczenie formą, energią i światłem") lub innych ćwiczeniach Bon - Tsa Lung,
powinna być wyraźnie mowa o wyrzucaniu negatywnej energii podczas wydechu.
powinna być wyraźnie mowa o wyrzucaniu negatywnej energii podczas wydechu.
- GreenTea
- ex Global Moderator
- Posty: 4530
- Rejestracja: czw mar 19, 2009 22:04
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Vajrayana
Re: Rodzina a buddyzm
W „Mahamudrze” Gendyna Rinpocze, o której wspomniała Mio, rozdział o Tonglen zatytułowano „Tonglen, wymiana siebie na innych”, a skutki tej praktyki, gdy towarzyszy jej właściwa motywacja (przyniesienia pożytku wszystkim istotom), opisane są w ten sposób:gem pisze:Jeszcze a propos tego, że Tonglen nie działa na sytuację w domu. Ta metoda służy przekształceniu nawyku uciekania od kontaktu z cierpieniem, a nie przekształcaniu woli drugiego człowieka.
A to, Mio, fragment, który prawdopodobnie miałaś na myśli:W miarę powtarzania tej medytacji rozwija się w nas zdolność przeświecająca przez wszelkie uczynki naszego ciała, umysłu i mowy. Jest nam o wiele łatwiej zaakceptować własne trudności i pomagać innym w przezwyciężeniu ich problemów. Jesteśmy też skłonniejsi do ofiarowania swych zalet i cnotliwych uczynków wszystkim istotom, tak by mogły doświadczać ich pozytywnych skutków. Gdy taka postawa ożywia wszystkie aspekty codziennego życia, może nas ona doprowadzić do doskonałego przebudzenia.
Pozdrawiam, gtWydychając wyobraźmy sobie, że wszystkie zasługi i cnoty, które zgromadziliśmy od niemającego początku czasu i które są przyczyną naszego obecnego szczęścia, wydostają się z nas i przenikają wszystkie światy i wszystkie istoty. Te cnoty i zasługi mają moc rozproszenia wszelkich cierpień, chorób i przeszkód, w podobny sposób, jak słońce świecąc rozprasza mgły. Wszystkie istoty odczuwają więc głęboką ulgę i wielką radość. Następnie wyobraźmy sobie, że wdychając powietrze wchłaniamy wszelkie cierpienia, ból i trudności, które rozpuszczają się w naszym sercu, ostatecznie uwalniając wszystkie istoty. Czujemy radość na myśl o tym, że mogliśmy wyzwolić je z cierpień i obdarować nieskończonym szczęściem.
- Diamentum
- Posty: 1026
- Rejestracja: ndz mar 30, 2014 07:10
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Szkoła Zen Kwan Um
- Lokalizacja: Warszawa
Re: Rodzina a buddyzm
DZOGCZEN, Duddziom Rinpocze Dżigdral Jeshe Dordze z http://mahajana.net/teksty/duddziomr_es ... ogczen.pdf
Kiedy widzimy upadającą staruszkę nie zastanawiamy się dlaczego upadła, na jakiej ulicy, jak się nazywa, czy lepiej podać jej laskę czy zadzwonić po karetkę - co będzie lepsze, a co gorsze. Po prostu jej pomagamy.
diamentum
Zdanie wyjęte przeze mnie z kontekstu i zastosowane w sytuacji bardziej na zasadzie intuicji. Nie zastanawiałam się nad szkodliwością takiej praktyki. Za mało wiem by się bać, za dużo by lekceważyć. Powiedźmy, że ta sytuacja jest wyjątkowa bo ukierunkowana na konkretną osobę, którą znam i u podstaw której, zaistniałe negatywne emocje nie są skierowane przeciwko mnie, lecz działają z krzywdą dla tej osoby.Gdy wydychamy oddajemy czującym istotom całe nasze szczęście, radość, zasługę a nawet ich przyczyny; a gdy wdychamy bierzemy cały ich ból i cierpienie, tak iż są wolne od niego.
Kiedy widzimy upadającą staruszkę nie zastanawiamy się dlaczego upadła, na jakiej ulicy, jak się nazywa, czy lepiej podać jej laskę czy zadzwonić po karetkę - co będzie lepsze, a co gorsze. Po prostu jej pomagamy.
diamentum
- ethan
- Senior User
- Posty: 842
- Rejestracja: sob maja 23, 2009 16:01
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Wspólnota Dzogczen
- Lokalizacja: Czysta Kraina
Re: Rodzina a buddyzm
Odnośnie Tonglen na forum
http://forum.medytacja.net/viewtopic.php?f=104&t=11414
http://forum.medytacja.net/viewtopic.php?f=104&t=11414
http://www.jasnesny.wordpress.com
„Nie oceniaj sukcesu człowieka po tym jak wysoko się wspiął, lecz jak wysoko odbił się od dna.”
„Nie oceniaj sukcesu człowieka po tym jak wysoko się wspiął, lecz jak wysoko odbił się od dna.”
- GreenTea
- ex Global Moderator
- Posty: 4530
- Rejestracja: czw mar 19, 2009 22:04
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Vajrayana
Re: Rodzina a buddyzm
Proces „oczyszczania”, w jaki by go sposób nie uruchomić, trochę trwa, choć bywa, że niektóre sytuacje klarują się niemal z chwili na chwilę, ale i też czasem wcale nie tak, jak sobie to człowiek pierwotnie zaprojektował. Projektuje umysł sprzed stanu „oczyszczenia”, wymyśla to, co jest w stanie w danym momencie wymyślić. A potem pod wpływem „oczyszczeń” wiele się zmienia, przede wszystkim w osobie praktykującej, tyle że to zawsze oznacza także i zmiany wokół: zmienia się praktykujący, zmienia się atmosfera wokół niego, zmieniają się ludzie w tę atmosferę uwikłani. Współzależne powstawanie, o którym w buddyzmie dużo się mówi, oznacza w gruncie rzeczy, że wszystko ze wszystkim jest powiązane, zatem i zmiana w jednym człowieku nieuchronnie pociągnie za sobą zmianę w drugim, który pozostaje z nim w związku.Diamentum pisze:Yyy, jakoś nie działa Może więc znacie z autopsji jakiś inny sposób albo jakieś inne czary mary Cokolwiek.
Z drugiej strony - próbować, próbować, próbować. Lecz... działać w harmonii ze sobą, a działać dla dobra innych naruszając harmonię. Gdzie jest granica?
Mówi się w buddyzmie o „cierpieniu zmiany” (jeden z rodzajów cierpienia), można więc zapytać, czy buddysta wywołujący poprzez swoją praktykę zmiany we własnym otoczeniu jest tym, który cierpi? Mnie zdarzyło się widzieć buddystów w procesie zmian i o żadnej z tych zmian nie mogę powiedzieć, że była niekorzystna, o żadnej także, że nie była skrojona na miarę możliwości osoby praktykującej. W końcu nie chodzi o to, żeby nie zmieniać, chodzi o stosunek do zmian, o zdolność przyjęcia zmiany, jeśli rozwija w dobrym kierunku. Wydaje mi się, że buddyści, których miałam okazję poznać, taką zdolność posiadali, że posiadam ją również ja, choć to wcale nie oznacza łatwych sytuacji.
Kolejne pytanie można zadać: czy buddyzm zawsze rozwija w dobrym kierunku?
Według mnie, nie ma takiej możliwości, żeby praktykując buddyzm ściśle według wskazówek nauczycieli, zmienić się na gorsze. Jednak, jak wspomniał już Gem, praca z własnym umysłem nie przekłada się w prosty sposób na pracę z umysłem innej osoby. Odpowiedź otoczenia na dokonującą się w buddyście zmianę pozostanie w zgodzie z możliwościami tego otoczenia na dany moment. Buddysta nie musi zgodzić się z odpowiedzią, ale musi prędzej czy później zrozumieć, że to on praktykuje, a nie otoczenie, musi mieć świadomość, że otoczenie reaguje tak jak potrafi, pozostając poza kręgiem praktykujących. Najłatwiej tego rodzaju prawdy przyjmuje się w stosunku do obcych ludzi, najtrudniej w stosunku do najbliższych. W relacjach z najbliższymi działają silne emocje, wzmocnione zostaje poczucie ego. Powiedziałabym, że paradoksalnie to właśnie rodzina bywa najlepszym pomocnikiem na ścieżce buddyjskiej, właśnie dlatego, że w jej kręgu pojawia się najwięcej problemów do rozwiązania. Może i kiedyś to wyczytałam w jakichś książkach, ale dzisiejszy post wynika bardziej z podsumowania moich własnych doświadczeń.
Pozdrawiam, gt
- Diamentum
- Posty: 1026
- Rejestracja: ndz mar 30, 2014 07:10
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Szkoła Zen Kwan Um
- Lokalizacja: Warszawa
Re: Rodzina a buddyzm
W moim odczuciu prawdziwa rozmowa zaczyna się właśnie od wymiany doświadczania czegoś. Inaczej jesteśmy tylko odbiciem słów kogoś innego. Książki są martwe, doświadczenia żywe. I za to podzielenie się sobą dziękuję I innym rozmówcom także. Zawsze coś wnosi spojrzenie na problem z innego punktu widzenia.GreenTea pisze:Może i kiedyś to wyczytałam w jakichś książkach, ale dzisiejszy post wynika bardziej z podsumowania moich własnych doświadczeń.
Pozdrawiam,
diamentum
- gem
- Posty: 158
- Rejestracja: ndz mar 30, 2008 18:11
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: FSM
- Lokalizacja: wrocław
Re: Rodzina a buddyzm
Diamentum pisze:W moim odczuciu prawdziwa rozmowa zaczyna się właśnie od wymiany doświadczania czegoś.
Z drugiej strony kto powiedział, że musi to być wymiana doświadczania tego, co się dzieje akurat w toku praktyki. Ludzie mają różne zainteresowania i doświadczenia, a niektórych nie da się opowiedzieć. Oczywiście, może to być wspaniałe i budujące, gdy ktoś bliski może z nami pogadać o dharmie czy o przeżyciach związanych z pracą z umysłem, jednak warto mieć na względzie "przezroczystość" buddyzmu i jego metod, tzn. one mają swoją funkcję, a same w sobie są po to, aby tę funkcję realizować.
Jeśli praktyka buddyjska sprawia, że bardziej kłócę się z bliskimi (bo mi przeszkadzają i nie rozumieją) albo gorzej wykonuję codzienną pracę (bo wolę przeznaczyć czas na studiowanie dharmy), to znaczy, że używam praktyki autotematycznie, a nie celowo. Bo owoc praktyki to polepszenie jakości przeżywania, a nie polepszenie jakości praktyki. Zdaję sobie sprawę, że wszystko jest w czasie, a niektóre metody mogą przez jakiś czas dawać taki efekt uboczny, którym jest rozdrażnienie czy pogorszenie relacji z innymi, jednak w efekcie, po czasie, to powinno nam pomagać w życiu, zamiast przeszkadzać, więc wtedy warto poszukać innych metod w obrębie tej samej ścieżki lub innej ścieżki. Wielkie znaczenie ma też motywacja, tzn. po co praktykujemy. Te kilka sekund wzbudzania właściwej postawy nadaje kierunek całemu wysiłkowi związanemu z metodą.
gem
- miluszka
- ex Global Moderator
- Posty: 1515
- Rejestracja: śr sie 04, 2004 15:27
- Tradycja: buddyzm tybetański Kagju
- Lokalizacja: Kraków
Re: Rodzina a buddyzm
To jest praktyka tong len, było już o niej sporo na forum.
viewtopic.php?f=104&t=4855&hilit=tong+l ... 16c0f9203f
viewtopic.php?f=104&t=4855&hilit=tong+l ... 16c0f9203f
- Diamentum
- Posty: 1026
- Rejestracja: ndz mar 30, 2014 07:10
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Szkoła Zen Kwan Um
- Lokalizacja: Warszawa
Re: Rodzina a buddyzm
Oddalając się trochę od tematu... wiele spraw zostało tu poruszonych - począwszy od rozmawiać albo nie rozmawiać, oto jest pytanie Lecz jak już rozmawiać to powstaje pewne rozróżnienie. Rozmowa jako potrzeba wewnętrzna wygadania się. Rozmowa jako wymóg, element społeczny. I najważniejsza - rozmowa jako przekaz informacji. Te dwie pierwsze odłóżmy na bok - myślę, że myślimy podobnie. A skupiając się na tej ostatniej, można by zacząć omawiać takie zagadnienia jak czystość przekazu, otwartość słuchacza, uchwycenie istoty przekazu, rozpoznanie i jego doświadczenie. Z pewnością wiele książek porusza ten temat, więc nie ma sensu wnikać. Mnie natomiast rozmyślania skłoniły do refleksji: Odnaleźć oświecenie. Odnaleźć oświecenie i utrzymywać ów stan. Odnaleźć oświecenie, utrzymywać ów stan i próbować przekazywać go innym, mając świadomość 'fałszujących' słów, iluzoryczności myśli i obudowanego ze wszystkich stron „ja” słuchacza... Ciężar tego nie do wyobrażenia powala mnie na miejscu.gem pisze:Oczywiście, może to być wspaniałe i budujące, gdy ktoś bliski może z nami pogadać o dharmie czy o przeżyciach związanych z pracą z umysłem, jednak warto mieć na względzie "przezroczystość" buddyzmu i jego metod, tzn. one mają swoją funkcję, a same w sobie są po to, aby tę funkcję realizować.
Nie rozdzielałabym. Jakość praktyki przekłada się na jakość przeżywania. Zbyt silnie jest to powiązane. Z innej strony... jeśli zaczniemy patrzeć na to przez pryzmat lepsze/gorsze zaczniemy to takim widzieć. To była dobra medytacja, a ta zła, kłócić się było złe, zrobienie obiadu było dobre. Wszystko to może być pożyteczne, jeśli zostało przez nas zauważone. I dalej... owoce i motywacja. Kto powiedział, że wszystkie owoce są słodkie Pomijam już fakt, że w ogóle nie powinno się ich jeść, a co najwyżej popatrzeć z daleka. Praktyka to dość subtelna sprawa, wiele owoców może nie zostać w ogóle zauważonych. A kiedy znikają nam sprzed oczu, niezasilana motywacja szybko ustępuje miejsca demotywacji - ból pleców, drętwienie, po co tu siedzę, są przyjemniejsze rzeczy do robienia. Kij ma zawsze dwa końce. Jeśli tworzymy plusy, minusy pojawiają się automatycznie. Oczywiście nie oznacza to, że motywacja w ogóle jest zbędna. Jest przydatna i potrafi dać kopa. Dlatego tak ważną rolę odgrywają inni praktykujący ludzie w ośrodkach albo tutaj na forum Np. Twoja wypowiedź zmotywowała mnie do pewnych przemyśleń takich jak te. Zgaduję, że dla wielu z Was nie jest to nic odkrywczego, lecz dla mnie odkrycie tego było moim doświadczeniem, z którym się dzielę i które może zmotywuje kogoś innego do własnych spostrzeżeń.gem pisze:Jeśli praktyka buddyjska sprawia, że bardziej kłócę się z bliskimi (bo mi przeszkadzają i nie rozumieją) albo gorzej wykonuję codzienną pracę (bo wolę przeznaczyć czas na studiowanie dharmy), to znaczy, że używam praktyki autotematycznie, a nie celowo. Bo owoc praktyki to polepszenie jakości przeżywania, a nie polepszenie jakości praktyki.
A tak na zakończenie - gdybyśmy mieli zebrać wszystko co zostało tutaj napisane i położyli na szali wagi, to zrównoważyłabym ją jednym słowem 'determinacja', niewzruszona, niezmienna, bezwzględna, przy której wszystko inne zdaje się blaknąć. Bo nawet kiedy błądzimy po bocznych ścieżkach, determinacja podąża prosto tą jedną.
Tak mi się to widzi,
diamentum
Re: Rodzina a buddyzm
Są osoby, które uciekają od życia w świat praktyki. Wydaje im się, że jeśli osiągną biegłość na przykład w wizualizacji (widzą niemalże faktury i czują ciężary tego, co sobie wyobrażają) to oznacza to, że mają jakieś efekty... A tymczasem może się okazać, że w życiu dalej pielęgnują swoje neurozy, fobie i przyzwyczajenia, a tłumaczenie się koniecznością poświęcenia czasu medytacji może być nawet wykrętem, kiedy ktoś nie chce zrobić czegoś innego. Powiem nawet, że spotkałam takie osoby, które w którymś momencie zdawały sobie sprawę, że to była tylko ucieczka w sferę przyjemnej fantazji, a nie metoda do wyćwiczenia umysłu, by czuli się lepiej w sytuacjach, które były dla nich nieco niewygodne (np. tłum ludzi, albo skupienie się na pracy zarobkowej). Mimo upływu lat taka osoba efektów nie ma żadnych.gem pisze:Jeśli praktyka buddyjska sprawia, że bardziej kłócę się z bliskimi (bo mi przeszkadzają i nie rozumieją) albo gorzej wykonuję codzienną pracę (bo wolę przeznaczyć czas na studiowanie dharmy), to znaczy, że używam praktyki autotematycznie, a nie celowo. Bo owoc praktyki to polepszenie jakości przeżywania, a nie polepszenie jakości praktyki.
Nie mówię, że to się Ciebie tyczy Diamentum, chciałam tylko tak ogólnie to wspomnieć, nawiązując do wypowiedzi Gema. Trochę przepraszam za offtop, ale jeśli chodzi o sytuację rodzinną to nie mam nic inteligentnego do doradzenia
- kunzang
- Admin
- Posty: 12729
- Rejestracja: pt lis 14, 2003 18:21
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: yungdrung bon
- Lokalizacja: zantyr
Re: Rodzina a buddyzm
Witaj
Pozdrawiam
ps
odnośnie całości Twej wypowiedzi, to pozostaje mi przyklasnąć /rzecz jasna w ogólnym brzmieniu, a nie personalnym/
To tylko wtręt z mej strony /nie, że się czepiam - rozumiem co masz na myśli i zwracam uwagę tylko na pewien drobiazg/ - świetlistość jest lekkością, a to świetlistość jest wymiarem wizualizacji, i rzecz w tym, że wymiarowi wizualizacji /jego perfekcji/, towarzyszy poczucie lekkości, błogie poczucie lekkości.Mio pisze:Wydaje im się, że jeśli osiągną biegłość na przykład w wizualizacji (widzą niemalże faktury i czują ciężary tego, co sobie wyobrażają) (...)
Pozdrawiam
ps
odnośnie całości Twej wypowiedzi, to pozostaje mi przyklasnąć /rzecz jasna w ogólnym brzmieniu, a nie personalnym/
- kunzang
- Admin
- Posty: 12729
- Rejestracja: pt lis 14, 2003 18:21
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: yungdrung bon
- Lokalizacja: zantyr
Re: Rodzina a buddyzm
Witam
Książki Mistrza mego serca, to też trup, to żadne Jego doświadczenie jest, to jest martwe... natomiast żywe - rzecz jasna - to jest doświadczenie tych, co czytają książki i coś przeżyli/doświadczyli, no i potem piszą o tym np na tym forum, a to książką rzecz jasna nie jest, tak więc w związku z tym jest to żywe, prawdziwe i cenne
Pozdrawiam
Tak ...wszystkie spisane słowa Błogosławionego, to żadne żywe doświadczenie, to martwa książka jestDiamentum pisze:Książki są martwe, doświadczenia żywe.
Książki Mistrza mego serca, to też trup, to żadne Jego doświadczenie jest, to jest martwe... natomiast żywe - rzecz jasna - to jest doświadczenie tych, co czytają książki i coś przeżyli/doświadczyli, no i potem piszą o tym np na tym forum, a to książką rzecz jasna nie jest, tak więc w związku z tym jest to żywe, prawdziwe i cenne
Pozdrawiam
- Diamentum
- Posty: 1026
- Rejestracja: ndz mar 30, 2014 07:10
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Szkoła Zen Kwan Um
- Lokalizacja: Warszawa
Re: Rodzina a buddyzm
Hm, nie ma to jak rześki wiaterek z rana Choć, patrząc przez okno to dzień deszczowy się zapowiada.kunzang pisze:Tak ...wszystkie spisane słowa Błogosławionego, to żadne żywe doświadczenie, to martwa książka jestDiamentum pisze:Książki są martwe, doświadczenia żywe.
Możemy znów zrobić rozdzielenie - dla autora moment pisania jest żywym doświadczaniem. A czy takim będzie dla czytelnika to już zależy od czytelnika (czy je ożywi) Sam piszesz, więc wiesz. Czym jest Twoje haiku po kilku dniach od jego napisania?
Skoro chcesz to takim widzieć, tudzież takim to napisać...kunzang pisze:Książki Mistrza mego serca, to też trup, to żadne Jego doświadczenie jest, to jest martwe... natomiast żywe - rzecz jasna - to jest doświadczenie tych, co czytają książki i coś przeżyli/doświadczyli, no i potem piszą o tym np na tym forum, a to książką rzecz jasna nie jest, tak więc w związku z tym jest to żywe, prawdziwe i cenne
Bywa i tak, że tyczy. A offtopa to już każdy z nas tutaj tworzy.Mio pisze: Nie mówię, że to się Ciebie tyczy Diamentum, chciałam tylko tak ogólnie to wspomnieć, nawiązując do wypowiedzi Gema. Trochę przepraszam za offtop, ale jeśli chodzi o sytuację rodzinną to nie mam nic inteligentnego do doradzenia
Pozdrawiam,
diamentum
- kunzang
- Admin
- Posty: 12729
- Rejestracja: pt lis 14, 2003 18:21
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: yungdrung bon
- Lokalizacja: zantyr
Re: Rodzina a buddyzm
Witaj
Pozdrawiam
ps
Opisać - a chciałem, zażartowaćDiamentum pisze:Skoro chcesz to takim widzieć, tudzież takim to napisać...kunzang pisze:Książki Mistrza mego serca, to też trup, to żadne Jego doświadczenie jest, to jest martwe... natomiast żywe - rzecz jasna - to jest doświadczenie tych, co czytają książki i coś przeżyli/doświadczyli, no i potem piszą o tym np na tym forum, a to książką rzecz jasna nie jest, tak więc w związku z tym jest to żywe, prawdziwe i cenne
Pozdrawiam
ps
już w momencie pisania jest trupemDiamentum pisze:Czym jest Twoje haiku po kilku dniach od jego napisania?
- gem
- Posty: 158
- Rejestracja: ndz mar 30, 2008 18:11
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: FSM
- Lokalizacja: wrocław
Re: Rodzina a buddyzm
Uważam, że budda może funkcjonować jako mechanik samochodowy, jako mama dla dziecka lub tata dla dziecka, jako mąż dla żony i żona dla męża, a nawet jako administrator forum w Internecie czy grabarz. Naturalnie taki "zwyczajny" budda może nauczać przez przykład, poproszony o to, lub gdy widzi u klienta przeszkadzające uczucia i sztywne koncepcje odnośnie wyceny naprawy hydrauliki w aucie.Diamentum pisze:Mnie natomiast rozmyślania skłoniły do refleksji: Odnaleźć oświecenie. Odnaleźć oświecenie i utrzymywać ów stan. Odnaleźć oświecenie, utrzymywać ów stan i próbować przekazywać go innym, mając świadomość 'fałszujących' słów, iluzoryczności myśli i obudowanego ze wszystkich stron „ja” słuchacza... Ciężar tego nie do wyobrażenia powala mnie na miejscu.
Budda może również mieć taki fach, że uczy innych jak rozpoznać naturę umysłu (czy jak stworzyć warunki do jej się rozpoznania – jeśli mielibyśmy chwytać za słowa). Wtedy to jest nauczyciel dharmy i/lub mnich, no i z racji takiego zajęcia ciężko, aby był mężem dla żony czy żoną dla męża, a jeśli już to nie w "pełnym wymiarze godzin" (chociaż zdarza się).
Na względnym poziomie budda, który jest mechanikiem nie będzie potrafił tak skutecznie uczyć medytacji, jak full-time budda, który jest nauczycielem dharmy. Ten ostatni z kolei nigdy nie pojmie, jak to jest być ojcem dla dziecka, bo nie ma takiego doświadczenia i wyćwiczonych umiejętności z tym związanych, więc gdyby chciał, to będzie musiał się wybrać po nauki do buddy, który żyje w rodzinie. Jeśli byłoby inaczej, to po oświeceniu istota (w tym jej ciało i myśli) nie podlegałaby wcale prawu karmy, a przecież, gdy patrzymy na dawnych, wielkich mistrzów, to możemy zauważyć jedną wspólną cechę – wszyscy już umarli.
Jakby tego było mało, oświecony nauczyciel dharmy z Nepalu czy innego Butanu może mieć kłopoty ze skutecznym nauczaniem uczniów w Ciechocinku czy Berlinie, bo środki które opanował były jakoś dostosowane do umysłów o pewnych charakterystykach z racji warunków kulturowych, jakie panują na konkretnym obszarze. Nie będzie to kompletna kicha, znajdą się z pewnością ludzie zdeterminowani i tacy, do których to trafi, jednak najlepsze czasy jeszcze przed nami i jeszcze sporo takiego "dostrojenia" będzie potrzebne, żeby ten cały buddyzm się tu przyjął i rozkwitł.
To jest pytanie o to, po co praktykujesz. Co Twoje zdolności i preferencje mogą powiedzieć o funkcji buddy, który kiedyś zacznie bezpośrednio działać przez Twoje zmysły, uczucia, mowę i myśli? Czy za jakiś czas widzisz samą siebie jako nauczyciela dharmy na pełnym etacie, czy może chcesz być żoną dla męża, pracownicą dla pracodawcy lub przedsiębiorcą dla klientów – jednak z taką różnicą, że oświeconą?
gem
- gem
- Posty: 158
- Rejestracja: ndz mar 30, 2008 18:11
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: FSM
- Lokalizacja: wrocław
Re: Rodzina a buddyzm
U mnie tak nie ma. Skończyło się, gdy przestałem się tego obawiać.Diamentum pisze:Kij ma zawsze dwa końce. Jeśli tworzymy plusy, minusy pojawiają się automatycznie.
Oczywiście istnieje relatywizm, jak tu coś zabiorę, to tam gdzie to odłożę będzie czegoś więcej, a kiedy stoi przy mnie jakiś dwumetrowy tyranozaurus, to wydaję się kurduplem, chociaż jestem niby wysoki, i tak dalej. Ale, ale! Nie jest tak, że gdy jest fajnie, to przyjdzie minus i wszystko zje, to nieprawda. To tylko znaczy, że pojawiły się warunki i trafiły na pierwotną przyczynę, że w efekcie pojawiło się fajnie. Nie ma tu żadnej "kary" za to, że jest zajebiście.
Ofkors jak jest nieźle, to potem w końcu przyjdzie gorzej, nawet gdy to "gorzej", to dla kogoś innego lepiej, ale w relacji do mego "nieźle" już nie. Tylko chciałem zwrócić uwagę na to, żeby tego nie wyczekiwać. Jest jeszcze inna sprawa, tzn. że może być świetnie w jednym aspekcie, ale jednocześnie ciulowo w innym – na raz. Wtedy mamy dwa, trzy, cztery samopoczucia i już się tych plusów i minusów nie da tak łatwo bez kalkulatora podliczyć, a tym bardziej przewidzieć.
gem
- kunzang
- Admin
- Posty: 12729
- Rejestracja: pt lis 14, 2003 18:21
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: yungdrung bon
- Lokalizacja: zantyr
Re: Rodzina a buddyzm
Witam
Pozdrawiam
Miodzio - dziękigem pisze:Na względnym poziomie budda, który jest mechanikiem nie będzie potrafił tak skutecznie uczyć medytacji, jak full-time budda, który jest nauczycielem dharmy. Ten ostatni z kolei nigdy nie pojmie, jak to jest być ojcem dla dziecka, bo nie ma takiego doświadczenia i wyćwiczonych umiejętności z tym związanych, więc gdyby chciał, to będzie musiał się wybrać po nauki do buddy, który żyje w rodzinie. Jeśli byłoby inaczej, to po oświeceniu istota (w tym jej ciało i myśli) nie podlegałaby wcale prawu karmy, a przecież, gdy patrzymy na dawnych, wielkich mistrzów, to możemy zauważyć jedną wspólną cechę – wszyscy już umarli.
Pozdrawiam
Re: Rodzina a buddyzm
Myślę, że do Twoich słów świetnie pasuje mój ulubiony cytat "Jeśli spotkasz na swej drodze Buddę zabij go". To prawda, że można być gorliwym wyznawcą danej doktryny, spierać się o jakieś niuanse związane z treścią świętych ksiąg, a nie być w stanie nauk zawartych w tych księgach wcielić w życie. Każdy sam w sobie odnajduje własną drogę i samotnie nią podąża, żaden "mistrz" nie poprowadzi tą drogą, jedynie może dać wskazówki. Moim zdaniem można osiągnąć oświecenie nawet nie znając nauki Buddy, chociaż jest to z pewnością trudne zadanie.kunzang pisze:Witam
Tak ...wszystkie spisane słowa Błogosławionego, to żadne żywe doświadczenie, to martwa książka jestDiamentum pisze:Książki są martwe, doświadczenia żywe.
Książki Mistrza mego serca, to też trup, to żadne Jego doświadczenie jest, to jest martwe... natomiast żywe - rzecz jasna - to jest doświadczenie tych, co czytają książki i coś przeżyli/doświadczyli, no i potem piszą o tym np na tym forum, a to książką rzecz jasna nie jest, tak więc w związku z tym jest to żywe, prawdziwe i cenne
Pozdrawiam
Na marginesie dodam, że wiara jest czymś osobistym i intymnym, do czego każdy musi dojrzeć, dlatego najbardziej absurdalną rzeczą jest socjalizacja religijna, której podlega większość ludzi na świecie od najmłodszych lat.
Pozdrawiam
- Rafus
- Posty: 846
- Rejestracja: śr maja 02, 2007 15:51
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: wrodzony umysł (Tibet)
Re: Rodzina a buddyzm
Ja uważam, że prawdziwe (ostateczne) wyzwolenie następuje dopiero po śmierci (i jest to pogląd zgodny z dzogdzen). Czymże jest materialny świat gdzie jesteśmy ograniczeni na mnóstwo sposobów w porównaniu do świata ducha? Na poziomie astralnym nie jesteśmy niczym ograniczeni, możemy tworzyć nawet swoje własne światy, odczuwamy mocniej i bezpośrednio. Na tym planie zdolność widzenia jest właściwością wewnętrzną, niezależna od czynników zewnętrznych, zachodzi bez udziału organu oka. Nie dziwie się niektórym joginom, którzy oderwali się od świata i ludzi, wybrali samotność. Dla świata zewnętrznego, innych ludzi mogą wyglądać i zachowywać się jak osoby nienormalne. Czy jest to ucieczka w sferę fantazji, brak wyćwiczenia umysłu, brak efektów praktyki, a może wręcz przeciwnie - to świat materialny jest fantazją i wizją karmiczną? No ale to tylko moje zdanie i przemyśleniaMio pisze:Są osoby, które uciekają od życia w świat praktyki. Wydaje im się, że jeśli osiągną biegłość na przykład w wizualizacji (widzą niemalże faktury i czują ciężary tego, co sobie wyobrażają) to oznacza to, że mają jakieś efekty... A tymczasem może się okazać, że w życiu dalej pielęgnują swoje neurozy, fobie i przyzwyczajenia, a tłumaczenie się koniecznością poświęcenia czasu medytacji może być nawet wykrętem, kiedy ktoś nie chce zrobić czegoś innego. Powiem nawet, że spotkałam takie osoby, które w którymś momencie zdawały sobie sprawę, że to była tylko ucieczka w sferę przyjemnej fantazji, a nie metoda do wyćwiczenia umysłu, by czuli się lepiej w sytuacjach, które były dla nich nieco niewygodne (np. tłum ludzi, albo skupienie się na pracy zarobkowej). Mimo upływu lat taka osoba efektów nie ma żadnych.
- kunzang
- Admin
- Posty: 12729
- Rejestracja: pt lis 14, 2003 18:21
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: yungdrung bon
- Lokalizacja: zantyr
Re: Rodzina a buddyzm
Witaj
Ostateczne wyzwolenie /gdy ''syn'' łączy się z ''matką''/ może mieć miejsce za życia, w momencie śmierci, i po momencie śmierci. Proponuję tu polegać - bezpośrednio - na naukach dzogczen, a nie np na wypowiedziach Dalaj Lamy na temat dzogczen.
Ostatecznym wyzwoleniem /w dzogczen/ jest np realizacja tzw ''tęczowego ciała'', a to jest możliwym za życia, oraz w momencie śmierci /podczas procesu umierania/.
Pozdrawiam
ps
i jakby co, nie należy tu mylić ostatecznego wyzwolenia ze stanem buddy - stan buddy prowadzi do ostatecznego wyzwolenia
Tak, z tymże, zgodnie z poglądem dzogczen, może to też mieć miejsce za życia - np Tapihritsa, Drenpa Namkha, itd, a kończąc na Siardza Taszi Dżjaltsenie /XXw/, u bonpów.Rafus pisze:Ja uważam, że prawdziwe (ostateczne) wyzwolenie następuje dopiero po śmierci (i jest to pogląd zgodny z dzogdzen).
Ostateczne wyzwolenie /gdy ''syn'' łączy się z ''matką''/ może mieć miejsce za życia, w momencie śmierci, i po momencie śmierci. Proponuję tu polegać - bezpośrednio - na naukach dzogczen, a nie np na wypowiedziach Dalaj Lamy na temat dzogczen.
Ostatecznym wyzwoleniem /w dzogczen/ jest np realizacja tzw ''tęczowego ciała'', a to jest możliwym za życia, oraz w momencie śmierci /podczas procesu umierania/.
Pozdrawiam
ps
i jakby co, nie należy tu mylić ostatecznego wyzwolenia ze stanem buddy - stan buddy prowadzi do ostatecznego wyzwolenia
- kunzang
- Admin
- Posty: 12729
- Rejestracja: pt lis 14, 2003 18:21
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: yungdrung bon
- Lokalizacja: zantyr
Re: Rodzina a buddyzm
Witam
Pozdrawiam
Nie jestem pewien, czy dobrze rozumiem, to co napisałaś, ale jakby co, to to, jak sobie poradzić z tzw ''trudną relacją'', przepracować tzw ''specjalną osobę'', jest przedstawione tutaj /z tymże, to nie jest tonglen/: Nauczanie Dały Dzieltsena w Pięciu Częściach.Diamentum pisze:Z drugiej strony - próbować, próbować, próbować. Lecz... działać w harmonii ze sobą, a działać dla dobra innych naruszając harmonię. Gdzie jest granica?
Pozdrawiam
- Diamentum
- Posty: 1026
- Rejestracja: ndz mar 30, 2014 07:10
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Szkoła Zen Kwan Um
- Lokalizacja: Warszawa
Re: Rodzina a buddyzm
Nie, to nie to. Aczkolwiek fajnie, że przypomniałeś o tym linku bo zapoznanie się z nim może okazać się być pomocne.
Hm, ok. Spróbuję jeszcze raz, zawężając temat maksymalnie do zacytowanego fragmentu. Mam wrażenie, że patrzę na to z innej strony, choć z tego co wiem buddyzm naucza, że jest tylko jedna strona - ta do wewnątrz. "Wizja jest umysłem". Lecz co jest kiedy nie ma umysłu. Mniejsza o nazewnictwo - jest coś, co harmonizuje umysł, ciało, działanie. To tak jak przy medytacji, kiedy wyłączamy się na świat, albo raczej to świat odkleja się od nas. Następuje reset. Lecz kiedy medytacja się kończy, świat prędzej czy później upomina się bo dla niego nadal jesteśmy kimś - żoną, córką, matką, koleżanką etc. I ok, stajemy się takimi w zależności od sytuacji. Stajemy się i umieramy. To bywa proste. Trudności pojawiają się kiedy świat trzyma się nas kurczowo bo postrzega nas jako hm... realizację siebie? Jako źródło dla iluzyjnej własnej rzeczywistości. Istnienie żony jest uwarunkowaniem dla istnienia męża. Kiedy żona znika, u męża pojawia się pomieszanie i cierpienie. Kiedy żona nie znika, mąż jest szczęśliwy, a konflikt przesuwa się z zewnątrz do wewnątrz. Inny przykład - koleżanka zwierza się ze swoich problemów. Relacja rozmówca-słuchacz. W pewnym momencie pada prośba o radę. I co odpowiedzieć. Każda odpowiedź będzie niewłaściwa z mojego punku widzenia, natomiast cisza będzie niewłaściwa dla koleżanki. Typowo życiowe sytuacje, proste a jakie skomplikowane. I właśnie świadomość konfliktu ja-ja-świat dysharmonizuje. Problem tkwi jeszcze w tym, że nie widzę abym to ja tworzyła te konflikty - one po prostu są same przez sie. Były i są z tą różnicą, że teraz zmieniło się oko, które patrzy. Jedyne co mogę robić to przesuwać te konflikty z wewnątrz do zewnątrz, albo odwrotnie. Stąd pytanie o granice, lecz jest ono już nieaktualne - wydaje mi się, że kluczem do wszystkiego i tak jest medytacja.
I w sumie patrząc na świat w ten konfliktorodny sposób to też się nie dziwię, aczkolwiek podchodzę do tego ciut inaczej:
A pozostając w temacie jeszcze na moment
diamentum
Hm, ok. Spróbuję jeszcze raz, zawężając temat maksymalnie do zacytowanego fragmentu. Mam wrażenie, że patrzę na to z innej strony, choć z tego co wiem buddyzm naucza, że jest tylko jedna strona - ta do wewnątrz. "Wizja jest umysłem". Lecz co jest kiedy nie ma umysłu. Mniejsza o nazewnictwo - jest coś, co harmonizuje umysł, ciało, działanie. To tak jak przy medytacji, kiedy wyłączamy się na świat, albo raczej to świat odkleja się od nas. Następuje reset. Lecz kiedy medytacja się kończy, świat prędzej czy później upomina się bo dla niego nadal jesteśmy kimś - żoną, córką, matką, koleżanką etc. I ok, stajemy się takimi w zależności od sytuacji. Stajemy się i umieramy. To bywa proste. Trudności pojawiają się kiedy świat trzyma się nas kurczowo bo postrzega nas jako hm... realizację siebie? Jako źródło dla iluzyjnej własnej rzeczywistości. Istnienie żony jest uwarunkowaniem dla istnienia męża. Kiedy żona znika, u męża pojawia się pomieszanie i cierpienie. Kiedy żona nie znika, mąż jest szczęśliwy, a konflikt przesuwa się z zewnątrz do wewnątrz. Inny przykład - koleżanka zwierza się ze swoich problemów. Relacja rozmówca-słuchacz. W pewnym momencie pada prośba o radę. I co odpowiedzieć. Każda odpowiedź będzie niewłaściwa z mojego punku widzenia, natomiast cisza będzie niewłaściwa dla koleżanki. Typowo życiowe sytuacje, proste a jakie skomplikowane. I właśnie świadomość konfliktu ja-ja-świat dysharmonizuje. Problem tkwi jeszcze w tym, że nie widzę abym to ja tworzyła te konflikty - one po prostu są same przez sie. Były i są z tą różnicą, że teraz zmieniło się oko, które patrzy. Jedyne co mogę robić to przesuwać te konflikty z wewnątrz do zewnątrz, albo odwrotnie. Stąd pytanie o granice, lecz jest ono już nieaktualne - wydaje mi się, że kluczem do wszystkiego i tak jest medytacja.
I w sumie patrząc na świat w ten konfliktorodny sposób to też się nie dziwię, aczkolwiek podchodzę do tego ciut inaczej:
Kuszące, lecz coraz bardziej przekonuję się, że to nie tędy droga. Świat i życie wśród ludzi jest jakie jest - nim się spostrzeżemy, już chorujemy na te samą chorobę Ale świat w moim odczuciu bywa też piękny, życie w człowieku jest darem, a jedynie co ogranicza to de facto chwila - ograniczenie do chwili. Całkowite odcięcie się byłoby szkodliwe. Człowiek weryfikuje człowieka - jest jego lustrem. Trzeba czasem stać się kimś by przekonać się, kim się nie jest. Będąc lustrem, patrzeć w lustro - tak to widzę.Rafus pisze:Nie dziwie się niektórym joginom, którzy oderwali się od świata i ludzi, wybrali samotność. Dla świata zewnętrznego, innych ludzi mogą wyglądać i zachowywać się jak osoby nienormalne. Czy jest to ucieczka w sferę fantazji, brak wyćwiczenia umysłu, brak efektów praktyki, a może wręcz przeciwnie - to świat materialny jest fantazją i wizją karmiczną? No ale to tylko moje zdanie i przemyślenia
A pozostając w temacie jeszcze na moment
Tu mogłoby paść pytanie - więc po co tutaj to martwe echo.kunzang pisze:już w momencie pisania jest trupemDiamentum pisze:Czym jest Twoje haiku po kilku dniach od jego napisania?
Logiczne to i funkcjonalne, lecz za każdym razem kiedy to sobie czytam pojawia się irracjonalny sprzeciw - budda, który idzie po nauki do innego buddy, nie jest jeszcze buddą. Budda mechanik to budda, tak samo jak budda ojciec czy nauczyciel. Rozdzielenie jest tylko z zewnątrz. Rozumiem ten manewr jako tło dla lepszego zrozumienia i dla pytania, lecz samo to pytanie rozjeżdża mi się we wszystkie strony. Bo kto ma być tym kimś kto ma odpowiedzieć.gem pisze:Na względnym poziomie budda, który jest mechanikiem nie będzie potrafił tak skutecznie uczyć medytacji, jak full-time budda, który jest nauczycielem dharmy. Ten ostatni z kolei nigdy nie pojmie, jak to jest być ojcem dla dziecka, bo nie ma takiego doświadczenia i wyćwiczonych umiejętności z tym związanych, więc gdyby chciał, to będzie musiał się wybrać po nauki do buddy, który żyje w rodzinie. (...) Czy za jakiś czas widzisz samą siebie jako nauczyciela dharmy na pełnym etacie, czy może chcesz być żoną dla męża, pracownicą dla pracodawcy lub przedsiębiorcą dla klientów – jednak z taką różnicą, że oświeconą?
diamentum
Re: Rodzina a buddyzm
Istnieje poziom absolutny o ktorym piszesz wedlug mnie dobrze, poziom relatywny tez jak najbardziej sie przejawia, na ktorym rozgrywaja sie te wszystkie historie zwiazane z tym, ze ktos ma wobec nas oczekiwania. To nie my jestesmy zrodlem problemow danej osoby, tylko jej bledne koncepcje i niezrozumienie jakimi rzeczy sa. Ale nie mozna wymagac, ze stajac sie buddystami caly swiat sie zmieni razem z nami. Wiele ludzi nie jest otwartych ani wrecz nie chce byc i prawdopodobnie jeszcze dlugo takimi pozostana. Po prostu operuja takimi narzedziami poznania, jakimi moga i mozemy im w miare mozliwosci uprzyjemniac samsare (chocby usmiechem), a przynajmniej nie krzywdzic ich.
Nie zostaje nic innego jak zapewniac druga osobe, ze wszystko jest w najlepszym porzadku i praktykowac, ale nie po to, by jakos magicznie rozpuscic cierpienie tej osoby, tylko samemu rozwinac sie na tyle, zeby partner dostrzegl, ze ma to pozytywny wplyw takze na niego: zona usmiecha sie czesciej, jest dla niego mila i uklada sie im w partnerstwie coraz lepiej. Pod wplywem tego moze nawet zaczac wspierac nasza praktyke. Jestesmy po prostu przykladem, przyklady zawsze przemawiaja do ludzi. Madre istoty beda sie cieszyc nasza praktyka, nawet jesli same nia nie podazaja, bo po prostu bedzie im milo spotkac o jednego szczesliwego czlowieka wiecej.
Coz, ciezki orzech do zgryzienia nastepuje, jesli dana osoba nigdy nie zaakceptuje naszej praktyki z powodu swoich oczekiwan, pytanie wtedy, jakie my mamy priorytety w swoim zyciu i do czego sie zobowiazalismy. Rozni buddysci trafiaja na rozne sytuacje, znam takich, ktorzy maja udane malzenstwa z nie-buddystami, a inni stawali miedzy dramatycznym wyborem miedzy praktyka a rodzina, ktora domagala sie, by ja porzucili. Takie rzeczy tez sie zdarzaja.
To, jak zawsze, tak ogolnikowo ode mnie jako jakis tam punkt widzenia
Nie zostaje nic innego jak zapewniac druga osobe, ze wszystko jest w najlepszym porzadku i praktykowac, ale nie po to, by jakos magicznie rozpuscic cierpienie tej osoby, tylko samemu rozwinac sie na tyle, zeby partner dostrzegl, ze ma to pozytywny wplyw takze na niego: zona usmiecha sie czesciej, jest dla niego mila i uklada sie im w partnerstwie coraz lepiej. Pod wplywem tego moze nawet zaczac wspierac nasza praktyke. Jestesmy po prostu przykladem, przyklady zawsze przemawiaja do ludzi. Madre istoty beda sie cieszyc nasza praktyka, nawet jesli same nia nie podazaja, bo po prostu bedzie im milo spotkac o jednego szczesliwego czlowieka wiecej.
Coz, ciezki orzech do zgryzienia nastepuje, jesli dana osoba nigdy nie zaakceptuje naszej praktyki z powodu swoich oczekiwan, pytanie wtedy, jakie my mamy priorytety w swoim zyciu i do czego sie zobowiazalismy. Rozni buddysci trafiaja na rozne sytuacje, znam takich, ktorzy maja udane malzenstwa z nie-buddystami, a inni stawali miedzy dramatycznym wyborem miedzy praktyka a rodzina, ktora domagala sie, by ja porzucili. Takie rzeczy tez sie zdarzaja.
To, jak zawsze, tak ogolnikowo ode mnie jako jakis tam punkt widzenia
- kunzang
- Admin
- Posty: 12729
- Rejestracja: pt lis 14, 2003 18:21
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: yungdrung bon
- Lokalizacja: zantyr
Re: Rodzina a buddyzm
Witam
Tak więc jeżeli ująć to jako: ''strony postrzegania'' - to mamy trzy ''strony postrzegania'' /tę skierowaną na zewnątrz, tę skierowaną do wewnątrz i tajemną/, które należy zintegrować w ramach ścieżki /praktyki/. A gdy się je zintegruje, to wtedy już nie ma żadnych ''stron postrzegania'' /żadnych trzech przestrzeni/ i wtedy urzeczywistniamy prawdę absolutną.
Pozdrawiam
ps
W dzogczen mówimy o trzech przestrzeniach, trzech wymiarach postrzegania: zewnętrznym, wewnętrznym i tajemnym - i wszystkie te trzy należy ze sobą zintegrować /choć w swej istocie, naturze, są tym samym w ramach prawdy absolutnej/.Diamentum pisze:(...) Mam wrażenie, że patrzę na to z innej strony, choć z tego co wiem buddyzm naucza, że jest tylko jedna strona - ta do wewnątrz. "Wizja jest umysłem". (...)
Tak więc jeżeli ująć to jako: ''strony postrzegania'' - to mamy trzy ''strony postrzegania'' /tę skierowaną na zewnątrz, tę skierowaną do wewnątrz i tajemną/, które należy zintegrować w ramach ścieżki /praktyki/. A gdy się je zintegruje, to wtedy już nie ma żadnych ''stron postrzegania'' /żadnych trzech przestrzeni/ i wtedy urzeczywistniamy prawdę absolutną.
Pozdrawiam
ps
Ponieważ nagrobki ma ją swój urok, a pytaniom może nie być końca.Diamentum pisze:Tu mogłoby paść pytanie - więc po co tutaj to martwe echo.kunzang pisze:już w momencie pisania jest trupemDiamentum pisze:Czym jest Twoje haiku po kilku dniach od jego napisania?
- Diamentum
- Posty: 1026
- Rejestracja: ndz mar 30, 2014 07:10
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Szkoła Zen Kwan Um
- Lokalizacja: Warszawa
Re: Rodzina a buddyzm
Nie jakiś tamMio pisze:To, jak zawsze, tak ogolnikowo ode mnie jako jakis tam punkt widzenia
Dziękuję, Mio. Tak jak piszesz, zmieniając siebie, nie zmienimy innych. Można jedynie obserwować i starać się reagować najlepiej jak się potrafi. Choć nie zawsze taki prawdziwy uśmiech jest łatwy, wiedząc co się wie. Odczucia niby działają podobnie jak myśli - pojawiają się i znikają, lecz są trudniejsze. Drgają inaczej.
Starając się zrozumieć to w pełni - czy te dwie pierwsze przestrzenie zawierają się w tej ostatniej, tajemnej? I czy można powiedzieć, że istnieje czwarta przestrzeń, która jakby obejmuje te inne postrzegania, lecz sama nie jest postrzeganiem? Taka świadomość postrzegania nie postrzegająca siebie.kunzang pisze:W dzogczen mówimy o trzech przestrzeniach, trzech wymiarach postrzegania: zewnętrznym, wewnętrznym i tajemnym - i wszystkie te trzy należy ze sobą zintegrować /choć w swej istocie, naturze, są tym samym w ramach prawdy absolutnej/.
Albo. Gdybym chciała lekko popchnąć ten temat do przodu, to czy mógłbyś wskazać nauki/cytat/fragment tekstu, skierowany konkretnie na to zagadnienie?
Odpowiedź jest zatem czymś wyjątkowym.kunzang pisze:Ponieważ nagrobki mają swój urok, a pytaniom może nie być końca.Diamentum pisze:Tu mogłoby paść pytanie - więc po co tutaj to martwe echo.kunzang pisze:Już w momencie pisania jest trupemDiamentum pisze:Czym jest Twoje haiku po kilku dniach od jego napisania?
Pozdrawiam,
diamentum
- kunzang
- Admin
- Posty: 12729
- Rejestracja: pt lis 14, 2003 18:21
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: yungdrung bon
- Lokalizacja: zantyr
Re: Rodzina a buddyzm
Witaj
To my dzielimy przestrzeń i na tym polega cały ubaw... dualizmu. Niemniej, ten podział jest istotnym, bo dzięki temu wiemy, co np powinniśmy zrobić, by zintegrować te trzy przestrzenie, gdyż dla nas mają miejsce te trzy przestrzenie, a nie jedna przestrzeń i stąd je integrujemy. Słowo ''integracja'' ma tu w istocie takie znaczenie, że na wskutek praktyki, rozpoznajemy, że te trzy przestrzenie, to jedna i ta sama przestrzeń i wtedy właśnie mówimy o integracji tych trzech przestrzeni. Od momentu rozpoznania, że te trzy przestrzenie, to jest jedna i ta sama przestrzeń, może rozpocząć się proces integracji tych trzech przestrzeni.
Kwestią jednak pozostaje tu kontekst, a więc w jakim kontekście te trzy przestrzenie są rozpatrywane - a mogą być rozpatrywane różnie.
Odniosłem się tu do tego, co napisałaś, a więc tego, że w buddyzmie świadomość /uwagę/ trzeba skierować do wewnątrz - ze swej strony twierdząc, że te trzy rodzaje postrzegania, te trzy przestrzenie, należy zintegrować, jeżeli chodzi o podejście dzogczen. Startuje się od skierowania świadomości /uwagi/ do wewnątrz, ale to jest start - metą jest integracja trzech przestrzeni... i następnie pozostawienie tego. Można faworyzować, któryś z rodzajów postrzegania na danym etapie praktyki ale w ostatecznym rozrachunku, powinny być one rozpoznane /i zintegrowane/ jako jedno.
Nie wiem czy wyraziłem się jasno, acz jaśniej ze swej strony już tego nie ujmę.
Pozdrawiam
ps
Nie - ponieważ to nie są trzy różne przestrzenie /to nie jest tak, że któraś z przestrzeni w którejś się zawiera/, to jest jedna i ta sama przestrzeń.Diamentum pisze:Starając się zrozumieć to w pełni - czy te dwie pierwsze przestrzenie zawierają się w tej ostatniej, tajemnej?kunzang pisze:W dzogczen mówimy o trzech przestrzeniach, trzech wymiarach postrzegania: zewnętrznym, wewnętrznym i tajemnym - i wszystkie te trzy należy ze sobą zintegrować /choć w swej istocie, naturze, są tym samym w ramach prawdy absolutnej/.
To my dzielimy przestrzeń i na tym polega cały ubaw... dualizmu. Niemniej, ten podział jest istotnym, bo dzięki temu wiemy, co np powinniśmy zrobić, by zintegrować te trzy przestrzenie, gdyż dla nas mają miejsce te trzy przestrzenie, a nie jedna przestrzeń i stąd je integrujemy. Słowo ''integracja'' ma tu w istocie takie znaczenie, że na wskutek praktyki, rozpoznajemy, że te trzy przestrzenie, to jedna i ta sama przestrzeń i wtedy właśnie mówimy o integracji tych trzech przestrzeni. Od momentu rozpoznania, że te trzy przestrzenie, to jest jedna i ta sama przestrzeń, może rozpocząć się proces integracji tych trzech przestrzeni.
Ujmę to tak - masz pięć świadomości, gdzie każda z tych świadomości postrzegania nie postrzega samej siebie /''Taka świadomość postrzegania nie postrzegająca siebie.''/ i jedną, która postrzega te pięć i samą siebie. Ta szósta świadomość, może być skierowana na zewnątrz /przestrzeń zewnętrzna/, bazując na owych pięciu świadomościach. Może też być skierowana do wewnątrz /przestrzeń wewnętrzna/, bazując na samej sobie. I ta szósta świadomość, /w tym kontekście/ może doświadczać pewnych wglądów /to jest przestrzeń tajemna/.Diamentum pisze:I czy można powiedzieć, że istnieje czwarta przestrzeń, która jakby obejmuje te inne postrzegania, lecz sama nie jest postrzeganiem? Taka świadomość postrzegania nie postrzegająca siebie.
Rozumiem, że chodzi tu Tobie o trzy przestrzenie... stosowne wyjaśnienia można odnaleźć np w ''Cuda naturalnego umysłu'' Tenzin Wangyal Rinpocze czy też ''Leczenie formą, energią i światłem'' tegoż autora, i także ''Tybetańska joga snu i śnienia''.Diamentum pisze:Albo. Gdybym chciała lekko popchnąć ten temat do przodu, to czy mógłbyś wskazać nauki/cytat/fragment tekstu, skierowany konkretnie na to zagadnienie?
Kwestią jednak pozostaje tu kontekst, a więc w jakim kontekście te trzy przestrzenie są rozpatrywane - a mogą być rozpatrywane różnie.
Odniosłem się tu do tego, co napisałaś, a więc tego, że w buddyzmie świadomość /uwagę/ trzeba skierować do wewnątrz - ze swej strony twierdząc, że te trzy rodzaje postrzegania, te trzy przestrzenie, należy zintegrować, jeżeli chodzi o podejście dzogczen. Startuje się od skierowania świadomości /uwagi/ do wewnątrz, ale to jest start - metą jest integracja trzech przestrzeni... i następnie pozostawienie tego. Można faworyzować, któryś z rodzajów postrzegania na danym etapie praktyki ale w ostatecznym rozrachunku, powinny być one rozpoznane /i zintegrowane/ jako jedno.
Nie wiem czy wyraziłem się jasno, acz jaśniej ze swej strony już tego nie ujmę.
Pozdrawiam
ps
Odpowiedź, to po prostu odpowiedź - można uznać, że jest czymś wyjątkowym, bądź nie... jak kto woli.Diamentum pisze:Odpowiedź jest zatem czymś wyjątkowym.
- gem
- Posty: 158
- Rejestracja: ndz mar 30, 2008 18:11
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: FSM
- Lokalizacja: wrocław
Re: Rodzina a buddyzm
Medytacja to metoda, a samadhi to też pewnego rodzaju iluzja, tak samo jak oglądanie wciągającego filmu czy picie wina – życie staje się lekkie, a świat się odkleja. Różnica między tymi działaniami a medytacją jest w efekcie dodatkowym. Jeśli praktykujemy jakiś czas medytację, to krok po kroku ona nas zmienia w pewien sposób, a jeśli praktykujemy picie wina czy oglądanie filmów, to też się zmienimy, ale inaczej, w innym kierunku. Natomiast samo trwanie tych działań ma podobny wpływ natychmiastowy – zapominanie o sobie. W tym kontekście praktyka medytacyjna jest metodą, a nie ostateczną rzeczywistością. Dlatego doświadczamy różnie świata praktyki i świata poza praktyką, w chwili gdy przestajemy używać metody. Tak to już jest, co poradzić.Diamentum pisze:To tak jak przy medytacji, kiedy wyłączamy się na świat, albo raczej to świat odkleja się od nas. Następuje reset. Lecz kiedy medytacja się kończy, świat prędzej czy później upomina się, bo dla niego nadal jesteśmy kimś - żoną, córką, matką, koleżanką etc.
Myślę, że pojęcie "presja" czy "powinność" się nie obrazi, gdy ich użyjemy zamiast "kurczowo trzymający się nas świat".Diamentum pisze:Trudności pojawiają się, kiedy świat trzyma się nas kurczowo bo postrzega nas jako hm... realizację siebie?
No kto by się nie zdenerwował, że mu baba znika. Można prowokacyjnie zapytać do czyjego wnętrza się przesuwa konflikt, skoro coś zniknęło?Diamentum pisze:Kiedy żona nie znika, mąż jest szczęśliwy, a konflikt przesuwa się z zewnątrz do wewnątrz.
Osobiście odpowiadam w takich przypadkach: "no faktycznie, trochę przejebane".Diamentum pisze:Inny przykład - koleżanka zwierza się ze swoich problemów. Relacja rozmówca-słuchacz. W pewnym momencie pada prośba o radę. I co odpowiedzieć.
No faktycznie…Diamentum pisze:Każda odpowiedź będzie niewłaściwa z mojego punku widzenia, natomiast cisza będzie niewłaściwa dla koleżanki.
Twój punkt widzenia jest srogi - nie jesteś od niego zmęczona? Zauważ, że ludzie potrzebują Twojej obecności, żeby nie czuć się sami na tym świecie. Jak ich słuchasz i odpowiadasz im coś, to nie musi być bardzo mądre – wystarczy, że jesteś dla nich, a cokolwiek odpowiesz, to sprawi, że spojrzą na problem pod trochę innym kątem i dam im to nieco miejsca na swobodną decyzję. Nic nie popsujesz, decyzję sami podejmą, a Tobie najwyżej się pomyli. W każdym razie: nawet jeśli się pomylisz, to zrobisz im fajne warunki do wyjścia z kłopotliwej sytuacji.
Do mego mieszkania z pewnością nie jest. Zapomniałem klucza i medytacja nie pomogła – drzwi dalej były zamknięte. Jedyne co pomogła, to że czekanie się nie dłużyło, aż ktoś przyjdzie, bo nic pod ręką do czytania nie miałem. A poważniej: medytacja nie rozwiązuje konwencjonalnych problemów – sprawia tylko, że są bardziej znośne i że lżej nam zadziałać. Dalej są i domagają się odpowiedzi. Istnieje pokusa używania medytacji, żeby te "kontrolki" problemów gasić. Dla niektórych kwestii to rozsądna nawet strategia (np. pragnienie czegoś obiektywnie nieosiągalnego), ale dla innych tylko ucieczka (np. jakaś rzecz do zrobienia czy rozmowa z kimś niemiła dla nas).Diamentum pisze:[…]wydaje mi się, że kluczem do wszystkiego i tak jest medytacja.
A jak idzie po chleb do spożywczego? Jest buddą, ale dalej korzysta z pamięci i rozumu osoby, jako która się wyraża.Diamentum pisze:Logiczne to i funkcjonalne, lecz za każdym razem, kiedy to sobie czytam pojawia się irracjonalny sprzeciw - budda, który idzie po nauki do innego buddy, nie jest jeszcze buddą.
Tak, ale to "z zewnątrz", to jest świat zróżnicowany, w którym mechanik jest mechanikiem, a rodzic rodzicem. Na absolutnym poziomie nie ma różnicy, ale wtedy nie ma mechanika i nie ma rodzica – na względnym jak najbardziej są i mają pewne cechy ich wyróżniające. Budda nie jest odłączony od świata konwencjonalnego, on się wyraża w nim w formie jakiejś osoby, która ma pewien charakter, wygląd, zdolności. Jeden ma takie zdolności, a inny ma inne – a jeśli nie ma, to przecież nie będzie udawał, że ma, tylko pójdzie się nauczyć.Diamentum pisze:Budda mechanik to budda, tak samo jak budda ojciec czy nauczyciel. Rozdzielenie jest tylko z zewnątrz.
Frank Sinatra.Diamentum pisze:Bo kto ma być tym kimś kto ma odpowiedzieć.
gem
Re: Rodzina a buddyzm
Gem, chcialam podziekowac, usmialam sie przednio, ale przy tym dales do myslenia. Dobry poczatek dnia
Nawiazujac do Twojej wypowiedzi - na tym forum znalazlam taki cytat: ''Droga duchowa, która nie prowadzi do codzienności, prowadzi na manowce." [Willigis Jager]
Nawiazujac do Twojej wypowiedzi - na tym forum znalazlam taki cytat: ''Droga duchowa, która nie prowadzi do codzienności, prowadzi na manowce." [Willigis Jager]
- Diamentum
- Posty: 1026
- Rejestracja: ndz mar 30, 2014 07:10
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Szkoła Zen Kwan Um
- Lokalizacja: Warszawa
Re: Rodzina a buddyzm
Jest w sam raz - wstrząśnięte, lecz nie zmieszane. Dziękujękunzang pisze:Nie wiem czy wyraziłem się jasno, acz jaśniej ze swej strony już tego nie ujmę.
Hm, to może jak przeczytam jeszcze raz to też się uśmieję, a potem pomyślęMio pisze:Gem, chcialam podziekowac, usmialam sie przednio, ale przy tym dales do myslenia.
Pozdrawiam,
diamentum
PS
Może innym razemgem pisze:Frank Sinatra.Diamentum pisze:Bo kto ma być tym kimś kto ma odpowiedzieć.
Re: Rodzina a buddyzm
To tylko smiech czlowieka, ktory ma przed soba kolejny, zwyczajny dzien w pracy i rownie dobrze moze chichotac. Nic szczegolnego W odpowiedzi Gema zobaczylam plynaca podskornie strużkę wyjasnienia swiata codziennego za pomoca duchowosci. I sama duchowosc i jej cele tez mozemy zrozumiec dzieki codziennosci. Do tego polane dawka takiego zwyklego zdrowego rozsadku. Takie moje subiektywne odczucie, zapewnie na zasadzie "kazdy widzi co chce"Diamentum pisze:Hm, to może jak przeczytam jeszcze raz to też się uśmieję, a potem pomyślę
- gem
- Posty: 158
- Rejestracja: ndz mar 30, 2008 18:11
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: FSM
- Lokalizacja: wrocław
Re: Rodzina a buddyzm
Na zdrowie!Mio pisze:Gem, chcialam podziekowac, usmialam sie przednio, ale przy tym dales do myslenia. Dobry poczatek dnia
A mi w trakcie pisania tamtego przypomniało się coś Shunryu Suzukiego, tylko nie pamiętam dokładnie co, ale właśnie wygrzebałem książkę. Moment. Huh, przewertowałem 40 stron, a to było na 26:Mio pisze:[…] ''Droga duchowa, która nie prowadzi do codzienności, prowadzi na manowce." [Willigis Jager]
Przypomniało mi się to, kiedy czytałem historię Diamentum o jej rozmowie z koleżanką, w której nie wyraża myśli lub nie znajduje właściwych, bo ocenia wewnętrznie, że jej rady w ważnej kwestii mogą być nieodpowiednie, nieprecyzyjne czy mało pomocne [tak to odebrałem]. Ale tym samym również coś robi, bo w tym świecie nie można wyłączyć się z wpływu, tylko można wybrać wektor tego wpływu. To, że jest się brakującym dla świata ("znikniętym" czy milczącym), to również mocny wpływ na wszystko dookoła. Więc skoro nie mamy wyjścia, to można się wyluzować, bo co innego.S. Suzuki pisze:Możesz również powiedzieć: „To jest złe, więc nie powinienem tego czynić”. Właściwie, kiedy mówisz „nie powinienem tego czynić”, to czynisz w tej chwili nieczynienie. A zatem nie ma dla ciebie wyboru. Kiedy oddzielasz pojęcia czasu i przestrzeni, czujesz się tak, jakbyś miał jakiś wybór, ale właściwie musisz robić coś lub musisz robić nierobienie. Nie robić niczego, to robić coś.
[…]
Cokolwiek by to było, powinniśmy to robić, nawet jeśli jest to nierobieniem niczego.
EDIT:
Przypomniało mi się, że można do podobnego rozpoznania dojść w trochę bardziej toporny sposób, to znaczy wyobrażając sobie kolor czarny. Obiektywnie rzecz ujmując czerń to brak światła, jednak dla naszej świadomości zmysłu wzrokowego to jest kolor, podobnie w pamięci utrzymujemy wrażenie barwy czarnej jako coś istniejącego, a nie jako brak. Potem możemy lubić nawet kogoś, kto ma czarne włosy, czy gustować w czarnych spodniach – bo wyszczuplają (dziewczynki) i nie widać brudu tak szybko (chłopcy).
Myślę, że w wielu aspektach jest podobnie, a wniosek, jaki mi przy okazji przemknął jest taki, że ostateczna rzeczywistość niekoniecznie jest tym samym co obiektywny świat w rozumieniu naukowym. Można się nieźle nabrać, że tak jest – w końcu tyle się słyszy o kwantach i teorii strun, tzn. wydaje się to zbieżne z filozofią buddyjską (naukami o poziomie absolutnym). Pozostaje jednak bardzo ważna kwestia: czy naprawdę szczerze i teraz jako istoty ludzkie możemy tego praktycznie użyć w pracy z umysłem i w codziennych relacjach z innymi? Czy powtarzanie sobie, że lubię brak światła na nogach (zamiast czarnych spodni) istotnie mnie zmieni i wyzwoli z cierpienia, czy po prostu będę mniej zrozumiały dla innych i dla siebie samego, bo wytworzę dodatkowe myśli (które może i ciekawe, ale czy pomocne?).
Analogicznie rzecz się ma nawet z rozumieniem poziomu absolutnego i wolicjonalnym przenoszeniem jego zasad (jeśli można to tak nazwać) na grunt codzienny. W ostateczności sprawimy po prostu więcej nieczynienia, bo nas przyblokuje paraliż decyzyjny w obliczu dużej liczby zmiennych i/lub niewiadomych, ale to dalej będzie działanie "z tego świata", tylko takie w opozycji do tego rozumianego jako zwyczajne – inaczej umotywowane, ale wcale nie lepsze czy nie gorsze.
gem
- Diamentum
- Posty: 1026
- Rejestracja: ndz mar 30, 2014 07:10
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Szkoła Zen Kwan Um
- Lokalizacja: Warszawa
Re: Rodzina a buddyzm
I w tym momencie Diamentum znikła, przykryta wspomnieniem/myślą/koncepcją, choć przecież cały czas tu byłagem pisze:Przypomniało mi się to, kiedy czytałem (...)S. Suzuki pisze:Cokolwiek by to było, powinniśmy to robić, nawet jeśli jest to nierobieniem niczego.
Opisane przykłady miały jeden cel – wyolbrzymić problem by ukazać problem. Takie rozłożenie chwili na czynniki pierwsze. Hm. W każdym bądź razie jest to możliwe tylko w formie pisanej natomiast w życiu chwila jest chwilą. Ważne by być w tej chwili obecnym i działać najlepiej jak się potrafi. Aczkolwiek, koleżanki już się nie pytają. Zgaduję, że odpowiedzi nie przypadały im do gustu
Jest jeszcze inna pułapka - słowa, słowa słowa...
Niby rozumiem, ale...gem pisze:ostateczna rzeczywistość niekoniecznie jest tym samym co obiektywny świat w rozumieniu naukowym.
A tak poza tym to https://www.youtube.com/watch?v=WupYyRFevzM
diamentum
-
- Senior User
- Posty: 3168
- Rejestracja: pn paź 01, 2007 14:58
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Soen
- Lokalizacja: Warszawa
Re: Rodzina a buddyzm
Witamgem pisze: wniosek, jaki mi przy okazji przemknął jest taki, że ostateczna rzeczywistość niekoniecznie jest tym samym co obiektywny świat w rozumieniu naukowym.
moim zdaniem trudno jest stwierdzić czym jest obiektywny świat w rozumieniu naukowym gdyż trudno jest po pierwsze przewidzieć jaka będzie (o ile w ogóle będzie) jego ostateczna wersja czy nawet wersja w jakiejś niezbyt odległej przyszłości. Specyfiką nowych odkryć naukowych jest to, że potrafią one diametralnie zmienić dotychczasowy obraz ,,obiektywnego świata". Po drugie, pragmatyczni naukowcy (tacy na przykład jak Stephen Hawking) nie mają w ogóle ambicji badania czegoś takiego jak ,,obiektywna rzeczywistość" uważając to raczej za wyidealizowaną konstrukcję filozoficzną z którą rzeczywista nauka ma niewiele wspólnego. Zajmują się matematycznymi modelami pozwalającymi przewidywać wyniki eksperymentów.
Trudno byłoby więc jakoś ,,obiektywnie" porównywać ,,świat w rozumieniu naukowym" z ,,ostateczną rzeczywistością" która też nie wiadomo czym jest. Czy ta ,,ostateczna rzeczywistość" jest tylko tworem, przedmiotem naszej wiary? Czy istnieje w sposób obiektywny, czy jest poznawalna poprzez subiektywne doświadczenie czy też w ogóle nie wyraża się poprzez takie kategorie.
Pozdrawiam
- gem
- Posty: 158
- Rejestracja: ndz mar 30, 2008 18:11
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: FSM
- Lokalizacja: wrocław
Re: Rodzina a buddyzm
leszek wojas pisze:Witam
Hej ho!
Tak jest. Chodziło mi o koncepcję obiektywnego świata w rozumieniu naukowym. Wiesz, o takie zjawisko, które można nazwać obiektywizowaniem doktryny. Uprawia się to jak świat długi i szeroki, w różnych wyznaniach i systemach filozoficznych, nie wyłączając tak zwanego buddyzmu.leszek wojas pisze:Moim zdaniem trudno jest stwierdzić czym jest obiektywny świat w rozumieniu naukowym, gdyż trudno jest po pierwsze przewidzieć jaka będzie (o ile w ogóle będzie) jego ostateczna wersja czy nawet wersja w jakiejś niezbyt odległej przyszłości.
Na przykład religia mówi, że istnieje piekło, a wieki potem naukowcy odkrywają, że pod skorupą ziemską panuje wyższa temperatura, więc przedstawiciele religii mówią „a widzicie! naukowcy potwierdzają, że mieliśmy rację” – jest to mega absurdalny przykład i podkręcony pod względem nasycenia, ale o takie coś mi chodziło. Z kolei w filozofiach bazujących na doświadczeniu absolutu, na poziomie wewnętrznych przekonań, to się może tak zadziać, że się utożsami ów absolut z tego rodzaju naukowo rozumianą prawdą.
Miałem na myśli buddyjskie „jakimi rzeczy są”, a jeśli chodzi o to, w jaki sposób, to bliski jest mi pogląd, że ciężko wyrazić przez takie kategorie, chociaż na poziomie metod i odkryć raczej subiektywny czy intersubiektywny.leszek wojas pisze:Czy ta ,,ostateczna rzeczywistość" jest tylko tworem, przedmiotem naszej wiary? Czy istnieje w sposób obiektywny, czy jest poznawalna poprzez subiektywne doświadczenie czy też w ogóle nie wyraża się poprzez takie kategorie.
gem
- nataliablanka
- Posty: 404
- Rejestracja: ndz kwie 17, 2022 16:50
- Płeć: kobieta
- Tradycja: Bon
Re: Rodzina a buddyzm
To jest osiągnięcie. Naprawdę.teściową która jest fanatykiem Radia Maryja i ona już twierdzi że Buddyzm nie jest taki zły