A jeśli ten gość wie, że nie kłaniamy się rzeźbom, tylko wielkiemu ja, które jest równoznaczne z Absolutem, Prawdziwą Naturą, która to koncepcja nie jest aż tak badzo odległa od chrześcijańskiego Boga Ojca? Pomyśl, chaon, krytycy chrześcijańscy mówią czesto, że w religiach wschodu jest zlanie się w jedno i przeciwstawiają to relacji "ja - Ty" z Bogiem w mistyce chrześcijańskiej. Ale jako praktykujący buddyści wiemy, że to doświadczenie Jednego to nie wszystko, bo z niego bierze się dwa. Rozumieć jeden, nie rozumieć dwa, to zen trupa. Potrzebny jeszcze jeden krok i mamy "ja - Ty". Chrześcijańskie teksty łatwo przeczytać po buddyjsku, nawet Dalajlama się zastanawiał, skąd to się wzięło - np Trójca Święta jako Trikaya... kuszące :)chaon pisze:Wstaje gość w poniedziałek:
"Przepraszam Boże, wiem że mówiłeś w 10 przykazaniach żeby się nie kłaniać rzeźbom, bo jesteś Bogiem zazdrosnym, ale idę zrobić kilka pokłonów przed Buddhą".
Wstaje gość we wtorek:
"Przepraszam Buddho, wiem że przyjąłem w Tobie schronienie, ale idę do komunii tak na wszelki wypadek, żeby nie trafić do piekła".
Do tego rzeźba Buddy nie przedstawia bożka, a człowieka. Chrześcijaństwo nie zakazuje się kłaniać ludziom z szacunkiem.
Buddy też nie musi koniecznie przepraszać. Budda uczył w Sutrze Lotosu o zręcznych środkach. Zgodnie z tym każda doktryna może być wykorzystana jako Dharma. Nie ma problemu z komunią. Cała historia buddyzmu to włączanie lokalnych wierzeń i praktyk do Mahajany.
I tak se można ciągnąć i są ludzie, którzy to robią. Nie do końca rozumiem, jak funkcjonuje to ale podejrzewam, że po 30 latach praktyki oni sami rozumieją i to jest najważniejsze. Osobiście przyznam, że zupełnie nie rozumiem kwestii przyjmowania schronień przez chrześcijan, ale pewne dla mnie jest, że buddyjskie metody pracy z umysłem mogą być przez nich wykorzystane do lepszego zrozumienia chrześcijaństwa.
Nikt też nie mówi, że głowny nurt chrześcijaństwa zbliża się do buddyzmu, ale nie można bagatelizować nurtów chrześcijańskiego zen. Mogą one być dobrym wyjściem dla ludzi z pewnym rodzajem karmy. W każdym razie, brama nie jest zamknięta i nie jest rzeczą buddystów ją zamykać. Niemniej jednak myślę, że że jest to bardzo specyficzna ścieżka i warto pchając się w nią odwołać się do tych, którzy znają jej meandry: o. Merton, o. Jaeger, o. Bereza. Wyraźnie widać, że praktyki te interesują przede wszystkim zakonników z zakonów kontemplacyjnych: benedyktynów, trapistów. Być może oni nie są tak przywiązani do wąskich doktryn, jak teolodzy.
Była taka fajna książka Szostkiewicza "Przebudzony", gdzie analizował to wszystko z punktu widzenia chrześcijanina, który praktykuje zen.
Pzdr
Piotr